[ Pobierz całość w formacie PDF ]

musiałam wykonywać wiele prac po kryjomu.
- Tak czy owak, powinien cię pochwalić - orzekła Annabelle. - Kobiety najczęściej
nie potrafią farbować sukienek.
- Matthew nie podobał się nie tylko zapach, ale także plamy, które utrzymywały się
na moich rękach czasem nawet przez kilka dni. Starałam się być ostrożna, ale trudno jest
farbować materiał i nie pobrudzić sobie dłoni.
- Moim zdaniem, Jake byłby z ciebie dumny - podsumowała Annabelle. - Twoje
umiejętności są naprawdę imponujące.
Elizabeth podziękowała jej uśmiechem.
- Uwielbiałam zmieniać zwykłe, nieciekawe ubrania w piękną, barwną odzież.
R
L
T
Po powrocie nie zastały w szkole pani Barker. Elizabeth zademonstrowała dzie-
ciom materiał, a Virginia wzięła się do odcinania z niego pasków na łańcuchy.
- Może nie od rzeczy byłoby ufarbować część kostiumów na jasełka -
zaproponowała Elizabeth i popatrzyła pytająco na pastora. - Rzecz jasna, wszystkie prace
musielibyśmy wykonać na świeżym powietrzu, a zajmowaliby się tym wyłącznie dorośli.
Ale efekt byłby świetny, jestem pewna.
- %7łona na pewno chętnie popatrzyłaby, jak to się robi - odparł wielebny. - Niewielu
ludzi zajmuje siÄ™ jeszcze farbowaniem tkanin. To nie lada sztuka.
Elizabeth promieniała. Dotąd nikt nie nazwał jej pracy sztuką.
Rozdział piętnasty
Dwa dni pózniej Jake znowu rąbał drewno na tyłach szkoły. Wczorajszego
popołudnia natknął się w wąwozie w pobliżu domu na niewielki, półtorametrowy świerk.
Zciął go i przywiózł do szkoły. Rosłe drzewa znajdowały się w odległych Black Hills,
dokąd nie zapuszczali się nawet żołnierze. Krążyły pogłoski, że kryli się tam
buntownicy, którzy łączyli się w bandy. Rzecz jasna, blisko fortu ludzie mogli się czuć
względnie bezpiecznie.
Niestety, Elias Barker, wzorem swojej matki, uparcie obstawał przy swoim.
Uważał, że bożonarodzeniowe drzewko powinno być okazałe. Pani Barker obwieściła, że
półtorametrowa choinka, która już znalazła się w klasie, jest niewiele lepsza od byle
krzaczka.
Jake'owi zaczynało brakować cierpliwości.
- Pozwól, że ci pomogę - zaproponował, gdy Elizabeth wyszła zza budynku,
dzwigając z wysiłkiem stary kociołek.
- Dziękuję! - Odetchnęła z ulgą i przystanęła, żeby odsapnąć.
- Trzeba było zawołać mnie wcześniej. - Jake jednym ruchem podniósł kociołek i
sprawnie umieścił go na ramieniu. - Ostatecznie od tego są mężowie.
- No tak - wybąkała.
Nadal miała na sobie brzydką sukienkę żałobną, ale zarumieniła się jak uczennica.
R
L
T
Jake nawet nie próbował maskować uśmiechu.
- Ten kociołek ma coś wspólnego ze świętami. Dobrze myślę?
Elizabeth skinęła głową.
- Będziemy farbować kostiumy do jasełek. To chyba niezły pomysł? Przy okazji
dzieci zobaczą, jak się barwi ubrania. Niektóre jeszcze nigdy tego nie widziały.
- Ja też nie widziałem - powiedział Jake.
- Interesuje cię farbowanie tkanin? - zdumiała się Elizabeth. - Dla większości
mężczyzn to zwykłe nudy.
- W tych okolicach mężczyzni powinni posiąść wiele różnych umiejętności.
- Możesz mi pomóc rozpalić ogniska - zaproponowała Elizabeth. - Będziemy
potrzebowali trzech: przy jednym będziemy farbować na żółto, przy drugim na brązowo,
a przy trzecim podgrzejemy sodę amoniakalną, która wybieli kostiumy aniołków i
utrwali inne kolory.
Na szczęście Jake zgromadził sporo drewna. Wyglądało na to, że całe zużyje je na
podgrzewanie barwników.
Elizabeth wróciła do sali. Od kilku godzin dzieci przygotowywały ozdoby
świąteczne i ćwiczyły pieśni, które miały zaśpiewać podczas jasełek. Pracowały razem,
bez kłótni. To było budujące. Poprzedniego dnia
Elizabeth z zadowoleniem zauważyła, że podczas przerwy Larsonówna gawędziła
z Nakrapianą Sarenką. Kto wie, może dzieci przestały się bać młodej Indianki, widząc,
ile wysiłku wkłada w naukę czytania z elementarza, pomyślała.
Jake powiódł wzrokiem za żoną, a potem rozejrzał się i zastanowił nad najlepszymi
miejscami na rozpalenie ognisk. Szkoła znajdowała się na skraju miasta, dzięki czemu
roztaczał się z niej widok na wiele mil. Tu i tam rosły topole, a niedaleko budynku
ciągnął się pokaznych rozmiarów wąwóz. Jake podejrzewał, że chłopcy doskonale się
bawili podczas urządzania kryjówek w jarze.
Ostatecznie postanowił rozpalić ogniska w odległości kilku jardów od szkoły.
Ledwie zdążył oczyścić drugie miejsce z suchej trawy, kiedy zza budynku wyłonił się
Colter, trzymając w dłoni siekierę. Jake od razu pojął, że stało się coś złego. Jeszcze
nigdy nie widział go tak zachmurzonego, choć przecież znali się nie od dzisiaj.
R
L
T
- Kłopoty? - spytał Jake.
Colter mruknął coś niezrozumiale, minął Jake'a i podszedł do sterty polan. Jake
podążył za nim.
- Chyba nie doszły cię słuchy, że chłopcy planują nowe wybryki? - drążył.
Colter pokręcił głową, stanął i zamachnął się siekierą. Precyzyjnie uderzone
drewno rozpadło się na dwie równe części.
- Nie, ale odkryłem, kto podbiera pieniądze z kasy.
Jake patrzył, jak jego przyjaciel stawia połówkę polana, bierze zamach i jednym
ruchem rozszczepia ją w samym środku.
- Barman? - spytał.
Colter pokręcił głową.
- Danny.
Jake przez chwilę milczał i tylko patrzył, jak Colter sprawnie rąbie drewno.
- JesteÅ› pewien?
- Przyłapałem go na gorącym uczynku - odparł Colter, stając nieruchomo. - Nawet [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • littlewoman.keep.pl