[ Pobierz całość w formacie PDF ]
to, co się dzieje, go nie dotyczyło. Teraz zaczynała się w jego umyśle budzić nieubłagana
pewność i raz za razem ogarniały go fale przera\enia, chciał wzywać pomocy, lecz nie
wiedział, kto mógłby go usłyszeć. Próbował oczywiście wzywać Marca i dziadka Móriego
oraz innych, z którymi mo\na nawiązać telepatyczny kontakt, ale mur stanowił
nieprzeniknioną przeszkodę. Myślał tak, jak powiedział, \e raczej rzuci się w otchłań, ni\
pozwoli po\reć tym potworom. Czy jednak chciał umrzeć? Bał się strasznie, \e będzie się
rozpaczliwie trzymał \ycia do samego końca.
Te mro\ące krew w \yłach dzwięki! Rozlegały się teraz bardzo blisko, słyszało się w
nich oczekiwanie. Mlaskania, siorbania, charczenia.
Pojękiwał ze strachu, a Tsi kompletnie nad sobą nie panował. Chłopcy znajdowali się
tak wysoko na skalnej półce, jak tylko to było mo\liwe. Dalej iść ju\ nie mogli. Ale...
Jori popatrzył pytająco na Tsi, dostrzegł zdumienie w przenikliwie zielonych oczach
przyjaciela i zrozumiał, \e tamten słyszy to samo.
Poprzez makabryczny zgiełk, dochodzący z dołu, usłyszeli inny dzwięk. Jakieś pełne
przejęcia mlaszczące mamrotanie, płynące z jakiegoś miejsca poni\ej na skalnej półce, na
skos od nich.
Popatrzyli na siebie, nie będąc w stanie do końca zrozumieć.
Czik? zapytał Tsi-Tsungga z niedowierzaniem.
15
Spojrzeli obaj w stronę, skąd wydobywał się ten zdumiewający dzwięk, i w oddali
mignął im pyszczek wiewiórki wystający zza skały. W tym akurat miejscu skała była
pochylona, więc nie mogli zobaczyć więcej. Ale i tak widzieli wystarczająco du\o.
Ach, Czik, czy to naprawdę ty? zawołał Tsi z radością, a zarazem rozpaczą w
głosie. Myślałem, \e ju\ nigdy więcej cię nie zobaczę, o, jak się cieszę, \e \yjesz! Ale nie
wolno ci tutaj przychodzić! Czy ty tego nie rozumiesz, oni mogą porwać tak\e ciebie, uciekaj
jak najszybciej, szybko, szybko, to niebez...
Jori, do którego słowa Tsi docierały dzięki aparatowi językowemu Madragów,
przerwał potok okrzyków przyjaciela:
Zamknij się! Czy nie słyszysz, \e on chce coś powiedzieć?
Nerwy Joriego były napięte niczym struny. Mo\e właśnie dlatego odezwał się tak
niegrzecznie. Sytuacja była przecie\ nieznośnie denerwująca.
Tsi umilkł i zaczął słuchać, coraz bardziej zakłopotany.
Mo\emy zostać uratowani? Jeśli zejdziemy jeszcze trochę ni\ej? Ale przecie\ to
śmiertelnie niebezpieczne, wtedy oni znajdą się bli\ej nas! Nie, Czik, ty nie mo\esz nas
uratować. Ratuj siebie, błagam cię!
Jori był wzruszony troską Tsi o wiewiórkę, ale zareagował bardziej rozsądnie.
Mówisz powa\nie, Czik? spytał. śe mamy zejść w dół? I \e mamy się śpieszyć,
zanim oni podejdÄ… zbyt blisko? Chodz, Tsi!
Pociągnął za sobą opierającego się z całych sił towarzysza w dół skalnej półki, wprost
do miejsca, gdzie zatrzymały się obrzydliwe bestie.
Szybko! Szybko! parskał Czik.
Nie mo\emy, one tam przecie\ są, po\rą nas natychmiast! zawodził Tsi-Tsungga.
Milcz! syknął Jori. Próbował zrozumieć parskanie Czika. Du\y, sympatyczny
mę\czyzna przekazywała wiewiórka. On \yczy nam dobrze . Dziękuję, dziękuję, Czik!
Nie mo\emy schodzić w dół, nie mo\emy powtarzał rozpaczliwie Tsi.
A czy mamy jakiś wybór? syknął Jori. Jak myślisz, jak długo wytrzymamy tutaj
na górze?
Brutalnie szarpnÄ…Å‚ przera\onego elfa.
Tsi spojrzał poprzez krawędz skały, by zobaczyć, czy nie lepiej skoczyć w dół, ale
stwierdził, \e to by oznaczało natychmiastowy koniec.
Wspinać się po skale w górę te\ nie mogli, ju\ tego próbowali, a\ pozdzierali sobie
paznokcie, a palce i kolana broczyły krwią.
Jaki mamy wybór? powtórzył Jori.
O, jak to dobrze, \e jest przy mnie Jori, ale czy on naprawdę uwa\a, \e powinniśmy
posuwać się ku tym potworom z otchłani? zastanawiał się Tsi.
No, chodz ju\! Nie wahaj się, nie rozmyślaj!
Tsi nie odpowiedział. Wstydził się, \e się tak potwornie boi, kiedy Jori jest odwa\ny,
ale on jako dziecko natury nie umiał maskować swych uczuć. Zawsze był otwarty. Okazywał
radość, zapał, \al, gniew, miłość, lęk... Nigdy nie potrafił tego ukryć. Teraz był śmiertelnie
przera\ony, \e zostanie po\arty przez te potworne stworzenia, i nie znajdował \adnej ochrony
przed tym strachem. Okazywał jedynie troskę wiewiórce, swemu najlepszemu przyjacielowi
Jori bał się co najmniej tak samo. Jego jednak, jako człowieka, od dzieciństwa uczono
sztuki panowania nad sobą. Nie był pewien, czy zawsze płynie z tego po\ytek, tutaj jednak
mógł przejąć dowodzenie i stanowić oparcie dla zupełnie zagubionego Tsi-Tsunggi.
Znalezli się na dole na wysuniętym skalnym uskoku. Ale ohydne monstra niemal
równocześnie znalazły się tu\ przy nich.
Czik zbiegł w podskokach na dół. Tsi patrzył oniemiały, nagle stwierdził, \e
wiewiórka jest przywiązana liną.
Nie było czasu na gadanie. Jori i Tsi odwiązali Czika, Tsi posadził go sobie na
ramieniu, tymczasem Jori przewiązał siebie i Tsi końcem liny. Musieli ratować się
jednocześnie, innej mo\liwości nie było. Tsi zobaczył wstrętną łapę, chwytającą się krawędzi
skały, nie wiedział, czy to z rozpaczy, czy ze śmiertelnego strachu, ale z całych sił kopnął
upiorną wychylającą się gębę. Nie pomyślał, jak wiele ryzykuje, bestia mogła go przecie\
złapać za nogę.
Długie pazury puściły skalną krawędz, ale przyssawki trzymały się mocno, więc
chłopcy zdą\yli zobaczyć długi, \ółtobiały brzuch chudego stwora, zanim pazury znalazły
nowe oparcie.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]