[ Pobierz całość w formacie PDF ]
się niezręcznie i niepewnie. W towarzystwie żywiołowej przyjaciółki
rozmowa toczyła się gładko i naturalnie, teraz zaś Brandy gorączkowo
szukała niebanalnego, a jednocześnie neutralnego tematu.
Gdy opuszczali plan filmowy, kilka osób z ekipy pomachało im
ręką na pożegnanie tak naturalnie, jakby
Brandy od dawna przyjazniła się z Jimem. Jak się zdawało, nikt
nie miał mu za złe, że złotowłosa Brandy zastąpiła u jego boku
kruczoczarnÄ… partnerkÄ™ z filmowego planu.
110
R S
Brandy zastanawiała się nawet, czy celowo nie posłużył się jej
osobą, by trzymać z dala zaborczą LaRaine Evans. Wszystkie plotki
wskazywały, że ich znajomość miała intymny charakter. A jednak, jak
zaobserwowała, Jim zachowywał się wobec aktorki chłodno, by nie
rzec - arogancko.
W głowie miała chaos myśli. Przyzwyczajona była do szczerych,
otwartych kontaktów z mężczyznami, ale z Jimem czuła się całkiem
inaczej, jakoś nieswojo, jakby rozdarta na pół. Zwykle panowała nad
sytuacją, teraz zaś zachowywała się ulegle, niezdolna do jakiejkolwiek
reakcji.
- Dlaczego jesteÅ› nachmurzona? - OtwierajÄ…c drzwi samochodu
od strony pasażera, odwrócił głowę do tyłu i zerknął na Brandy.
Szybko przywołała się do porządku.
- Nachmurzona? - Wzruszyła ramionami na znak kompletnego
niezrozumienia, po czym szybko wsunęła się na miękki, wyściełany
skórą fotel. - Po prostu zamyśliłam się. Nic ważnego.
Bez słowa komentarza zamknął za nią drzwi i przeszedł na drugą
stronę. Gdy przekręcił kluczyk w stacyjce, potężny silnik zaryczał jak
obudzony lew. Jim wycofał samochód z parkingu i skręcił w kierunku
bramy wyjazdowej.
- Czy nadal się niepokoisz, Brandy? - spytał cicho, czekając na
przerwÄ™ w ruchu ulicznym.
- Niepokoję się? - Zamrugała powiekami. - Nie mam pojęcia, o
co ci chodzi.
111
R S
- Odnoszę wrażenie, że niepokoi cię fakt, że James Corbett
odwozi cię do domu. Masz kompleks niższości, czy tak? - Po lewej
stronie jego ust pojawiła się głęboka bruzda.
- Wcale nie czuję się od ciebie gorsza, Jim - powiedziała
spokojnie, choć serce trzepotało jej jak skrzydła motyla.
- Cóż, odniosłem takie wrażenie, gdy odrzuciłaś propozycję
kolacji - odpowiedział, gdy już wyjechali na główną drogę.
- Nie czuję się od ciebie gorsza - powtórzyła. - Chodzi tylko o to,
że reprezentujemy dwa odmienne typy... Twój świat jest zupełnie
różny od mojego.
- Dziś zobaczyłaś mały fragment mojego świata i poznałaś kilka
osób, z którymi pracuję. Czy rzeczywiście wydają ci się tak
niezwykli, że nie mogłabyś się z nimi zaprzyjaznić? Czy są inni od
ciebie i ludzi, z którymi się zadajesz?
Brandy poczuła się jak w pułapce.
- Nie - przyznała niechętnie.
- A więc dlaczego raz jeszcze nie przemyślisz swojej decyzji?
- Jakiej decyzji? - spytała zdezorientowana.
- Dotyczącej zjedzenia ze mną kolacji - wyjaśnił.
Brandy chciała - bardzo chciała zmienić zdanie. Pragnęła
powiedzieć: tak. Ale to krótkie słowo uwięzło jej w gardle. Przedtem
potrafiła zdobyć się na taką stanowczość... A teraz?
Zamiast cokolwiek odpowiedzieć, patrzyła przez okno nic nie
widzącym wzrokiem i w głębi duszy nienawidziła samej siebie za to,
że wzniosła tak wysoki mur między sobą a Jimem...
112
R S
Pozwolił jej milczeć. Nieco zwolnił, potem zjechał na pobocze i
zatrzymał się.
Brandy rzuciła mu niespokojne spojrzenie.
- Dlaczego tu stanęliśmy? - Rozejrzała się wokół, szukając
jakiegoś racjonalnego wytłumaczenia dla tego postoju.
- To dobre miejsce na spacer. - Otworzył drzwi i wysiadł, bez
żadnych wyjaśnień. Pochylając się nad jej oknem, spytał: - Idziesz ze
mnÄ…?
Zaskoczona nagłą zmianą sytuacji, zająknęła się, mówiąc:
- Ale... rodzice spodziewajÄ… siÄ™ mnie w domu. Zazwyczaj jemy
wspólnie kolację...
W jego ciemnych oczach pojawił się sardoniczny błysk.
- Nie proponuję ci spędzenia tutaj nocy, tylko krótką
przechadzkę. Jesteś przecież dorosłą kobietą, Brandy. Wątpię, by twoi
rodzice niepokoili się, jeśli spóznisz się dwie godziny. A jeśli chodzi o
kolację, pewien jestem, że twoja matka poradzi sobie bez twojej
pomocy.
Trudno było polemizować z takimi rzeczowymi argumentami.
Brandy złożyła broń i wysiadła z samochodu.
Z wypalonej słońcem pustyni biło nadal ciepło, mimo że
najgorszy skwar już minął. Idąc, mijali kępy bylicy i szałwii, kłujące
agawy i gigantyczne kaktusy saguaro, na tle których wyglądali jak
krasnoludki.
Kaktusy obsypane były ogromną ilością jakby powleczonych
woskiem kwiatów, będących symbolicznym wizerunkiem Arizony.
113
R S
Saguaro zawsze zakwitały ostatnie, pozwalając swym mniejszym
kuzynom być zwiastunami wiosny.
Już w marcu małe jeżowate kaktusy otwierały swe różowo-
purpurowe kwiaty, a miesiąc pózniej kłujące ocotillo rozwijały
ognistopurpurowe trąbki. Ale saguaro czekały aż do końca maja,
przynoszÄ…c poczÄ…tek nowego roku Indianom Papago.
Brandy nie mogła oderwać wzroku od majestatycznych saguaro
o prostopadłych kolcach; ich pnie wyciągały się ku niebu, gałęzie
unosiły odważnie ku słońcu. Wrogi klimat nie był w stanie ich
zniszczyć, a świadczył o tym chociażby fakt, że dopiero w wieku
siedemdziesięciu pięciu lat zaczynały się rozrastać.
Większość rosnących tu kaktusów pamiętała jeszcze narodziny
Stanów Zjednoczonych... Brandy mimo woli poddała się
ponadczasowej magii tych wspaniałych roślin.
- Och, Jim, ileż one mogłyby opowiedzieć! - wyszeptała.
Jim zerknął na nią z pobłażliwym uśmiechem.
- Idę o zakład, że nie żałujesz pójścia ze mną na spacer -
powiedział.
- Nie żałuję. - Obrzuciła przelotnym spojrzeniem jego wyraznie
ubawioną twarz. - Od początku właściwie nie miałam nic przeciw
temu.
- Doprawdy? - Uniósł w górę ciemną brew na znak
powÄ…tpiewania.
- Och, może trochę - przyznała, obserwując drwiący uśmiech na
jego wargach.
114
R S
Po szosie znajdującej się z tyłu przemknął jakiś wóz, natrętnie
przypominając o cywilizowanym świecie. Brandy wzdrygnęła się,
jakby wyrwana z pięknego snu.
- Chodzmy trochę dalej - powiedział Jim, biorąc ją pod ramię i
kierując ku dalekiej, nie kończącej się przestrzeni.
- Nigdy nie potrafiłam zrozumieć ludzi, którzy nie lubią pustyni
[ Pobierz całość w formacie PDF ]