[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Obawiam się, że nie masz racji. - Reggie objął swoimi dużymi,
spracowanymi dłońmi kubek z kawą. - Rozmawiałem z nim wczoraj. To
nie jest strachliwy facet. I nie wierzy w duchy.
- No to po co montować resztę sprzętu? - zapytała rozdrażniona
Lissa.
- Może gdyby którejś nocy załamało się pod nim łóżko... -
powiedział z uśmiechem Reggie.
- Ani się waż! - wybuchnął ojciec Lissy. - Dotknij tylko łóżka, a
będziesz miał ze mną do czynienia.
Frank kochał stare meble po dziadkach. Nie potrafił zrozumieć,
dlaczego inni, w tym Lissa, nie dostrzegają w nich cennych dzieł sztuki.
- Jezu, Frank, żartowałem - uspokoił go Reggie.
- To dobrze, Reggie - powiedziała Lissa - bo Steve Jackson pewnie
zadzwoniłby po mnie, żebym coś z tym zrobiła.
- Tylko że nie mogłabyś mu pomóc - powiedział Reggie.
55
R S
- Właściwie - dodała po chwili namysłu Lissa - może nie byłoby zle,
gdyby to łóżko się zawaliło. Jeden jego pokój zniszczyłam własnoręcznie.
Brak łóżka w kolejnym mógłby go zmusić do wyjazdu.
- Może - wtrącił się jej ojciec. - Ale więcej korzyści odniesiemy,
zatrzymujÄ…c go tutaj i zatruwajÄ…c mu skutecznie pobyt w Madrona Cove.
Tylko jak? Lissa już chciała o to zapytać, kiedy Rosa wystąpiła z
kolejnÄ… propozycjÄ….
- Mogę podawać mu najgorsze śniadania, jakie jestem w stanie
przyrządzić, spalony boczek, zimne tosty, jajka ugotowane na kamień. A
Jock - uśmiechnęła się do rudowłosej kucharki pracującej na ogół na
wieczornej zmianie - mogłaby z kolei zrobić coś z jego kolacjami. Na
lunch jest zawsze zimny bufet, więc tu nic nie zdziałamy, ale reszta...
- Tylko bez przesady - przerwał jej Frank. - A jeśli nam się nie
powiedzie? Czy chcemy zle nastawić do siebie Jacksonów? %7łeby nowa
dyrekcja z miejsca wszystkich wylała? Czy nie powinniśmy działać
inaczej? W końcu któż lepiej wpłynie na Jacksona seniora niż Jackson
junior?
- Myślę, że masz sporo racji - przyznał Reggie, drapiąc się po
głowie. - Nawet jeśli przegramy, to gdzieś przecież trzeba pracować.
Choćby w jednym z hoteli sieci Jacksonów.
- Naprawdę wierzycie, że w nowoczesnym, wielkim hotelu
zatrudniliby miejscowy personel? - zapytała Lissa. - Nie słyszałam o
czymÅ› takim.
- No właśnie. I to jest nasza szansa. Nie zostaniemy zaskoczeni
wykupieniem zajazdu, możemy się na to przygotować - przekonywał jej
ojciec. - Pozytywna opinia Steve'a Jacksona mogłaby nam pomóc. Lisso,
to ty masz najwięcej do stracenia. W końcu rozmawiamy o czymś, co masz
56
R S
we krwi, o twoim dziedzictwie. Jeśli miastu uda się kupić zajazd, to po
mnie właśnie ty go przejmiesz, prawda? - zapytał zgromadzonych.
Wszyscy potaknęli w milczeniu.
Lissa zdusiła w sobie jęk. Jej ojciec doskonale wiedział, że nie zależy
jej tak bardzo ani na samym zajezdzie, ani na tych starych rupieciach po
pradziadkach. Wiedział też, że ma inne plany i nie zamierza przez całe
życie siedzieć w Madrona Cove.
- To twoje dziedzictwo, tato, nie moje - powiedziała stanowczo. - I
właśnie dlatego nie przegramy z Jacksonami. Wiem, ile ten zajazd dla
ciebie znaczy. Jestem pewna, że pieniądze zebrane podczas festiwalu
wystarczą, by przebić ich ofertę. Będziesz kierował zajazdem.
- Więc zgadzasz się? - zapytał, najwyrazniej rozumiejąc jej słowa
jako kapitulację. - Zajmiesz się Steve'em Jacksonem? Będziesz dla niego
miła? Spróbujesz przekonać go do naszej społeczności?
- Nie - odpowiedziała, wstając. - Będę się zachowywać uprzejmie.
Tak samo, jak w stosunku do każdego innego gościa. Ale nie liczcie na nic
więcej. A teraz, przepraszam was, muszę już iść.
Była zmęczona po ostatniej nocy, nie przespanej z powodu Steve'a.
Miała jeszcze do załatwienia tysiące spraw związanych z festiwalem.
Zostało tylko dwa tygodnie. A tu jeszcze Steve na głowie...
Rany! Szuflady znowu się rozszalały. Jedna po drugiej otwierały się i
zamykały. Kiedy się uspokoiły, swoją conocną wędrówkę rozpoczęły
wieszaki w szafie. Steve z doświadczenia wiedział, że to może trwać z
godzinę. Wczoraj i przedwczoraj zaobserwował, że nawet jeśli zostawił
wieszaki po tej stronie szafy, po której - jak myślał - chciały być, po kilku
minutach i tak zmieniały zdanie. Boże, co też mu się roi w głowie! Wie-
57
R S
szaki nie myślą i nie mogą zmieniać zdania. Jeśli to dłużej potrwa, to i on
przestanie myśleć. Doszedł już do tego, że nawet by się ucieszył, gdyby się
okazało, że w zajezdzie naprawdę jest duch. To byłoby jakieś
wytłumaczenie.
Potrzebował odrobiny spokoju. Ale to nieosiągalne w tej sypialni.
Wstał, ubrał się szybko i zszedł na dół.
Niestety w holu nie było Lissy. Na kontuarze stał mały, mosiężny
dzwonek z długą, cienką rączką, a obok niego tabliczka z napisem Proszę
dzwonić". Ciekawe, czy gdyby użył dzwonka, zbiegłaby z góry
zarumieniona i zdyszana, oderwana nagle od absorbującego zajęcia
udawania ducha? A może wyszłaby z pomieszczenia na tyłach recepcji, w
którym zniknęła w niedzielę rano, kiedy zrobił z siebie kompletnego
idiotę? A jeśli, to czy byłaby zaspana?
Zastanawiał się, czy na nocnej zmianie wolno jej się położyć, czy też
musi tkwić kamieniem na stanowisku.
Dzwonek kusił go bardzo mocno. W końcu winien był jej
przeprosiny. Ten dowcip o oświadczynach był zupełnie nie na miejscu. Nic
dziwnego, że sobie poszła i zamknęła mu drzwi przed nosem. Od tamtej
chwili minęły dwa dni, przez które w ogóle jej nie widział. Najlepiej
będzie przeprosić ją jak najszybciej. Więc może naprawdę powinien
zadzwonić po nią i porozmawiać choć przez chwilę. Ale jeśli ona śpi?
Odwrócił się przeszedł do pokoju klubowego, gdzie zasiadł w
miękkim, głębokim fotelu. Znalazł jakiś magazyn i pogrążył się w
[ Pobierz całość w formacie PDF ]