[ Pobierz całość w formacie PDF ]
musiał wyjść, i zaproponował, że zaprowadzi młodego człowieka tam, gdzie teraz przebywa. Lester
zgodził się i Chińczyk zawołał taksówkę. Przez jakiś czas jechali w kierunku doków. W pewnej
chwili jednak Lesterowi zaczęło się to wydawać podejrzane, zatrzymał taksówkę i wysiadł, mimo
protestów służącego. Zapewnił nas, że to wszystko, co wie.
Pozornie przekonani, podziękowaliśmy mu i pożegnaliśmy się. Wkrótce okazało się, że jego
historia jest niezbyt dokładna. Po pierwsze, Wu Ling nie miał ze sobą służącego ani na statku, ani w
hotelu. Po drugie, znalazł się taksówkarz, który ich zabrał tego dnia rano. Nie dość, że Lester nie
opuścił taksówki po drodze, to jeszcze razem z Chińczykiem pojechali do mającego kiepską opinię
domostwa w Limehouse, w samym sercu chińskiej dzielnicy. Mieściła się tam ni mniej, ni więcej,
tylko znana policji palarnia opium najgorszej kategorii. Obydwaj mężczyznie weszli do środka, a po
około godzinie Anglik, którego taksówkarz rozpoznał na zdjęciu, wyszedł, ale sam. Był bardzo blady
i wyglądał na chorego. Kazał się zawiezć do najbliższej stacji metra.
Zainteresowano się bliżej Lesterem i okazało się, że pomimo doskonałej opinii jest mocno
zadłużony i ma skrywaną namiętność do hazardu. Naturalnie, Dyera nie tracono z oczu. Było
niewykluczone, że to on wcielił się w drugiego mężczyznę, ale to podejrzenie nie potwierdziło się.
Miał niepodważalne alibi na cały dzień. oczywiście, właściciel palarni z iście wschodnim uporem
wszystkiemu przeczył. Nigdy nie widział Charlesa Lestera. Tamtego dnia rano żadni dwaj mężczyzni
się u niego nie pokazali. A w ogóle policja się myli: u niego nie pali się opium.
Te kłamstwa niewiele jednak pomogły Charlesowi Lesterowi. Został aresztowany pod zarzutem
zamordowania Wu Linga. Przeszukano jego rzeczy, ale nie znaleziono żadnych dokumentów
dotyczących kopalni. Właściciel palarni opium również został zatrzymany, lecz nalot na jego zakład
niczego nie dał. Gorliwość policji nie została nagrodzona odkryciem choćby jednej pałeczki opium.
Tymczasem nasz przyjaciel Pearson był w stanie wielkiego poruszenia. Chodził tam i z powrotem
po moim pokoju, wylewając żale:
- Przecież pan musi mieć jakieś teorie, panie Poirot - wołał.
- Oczywiście, że mam - odparłem ostrożnie. - Jest jeden problem - mam ich zbyt wiele, i dlatego
każda prowadzi w innym kierunku.
- Na przykład? - zapytał.
- Na przykład taksówkarz. Na potwierdzenie faktu. że zawiózł dwóch mężczyzn do palarni, mamy
tylko jego słowo. To po pierwsze. Po drugie, czy na pewno akurat tam się wybierali? Przypuśćmy, że
przed palarnią wysiedli z taksówki, weszli do bramy, wyszli drugim wyjściem i udali się gdzie
indziej?
Pan Pearson wydawał się oszołomiony.
- Pan nic nie robi, tylko siedzi i myśli? Czy nie moglibyśmy pokusić się o jakieś działania?
Rozumiesz, był niecierpliwym człowiekiem.
- Monsieur - odparłem z godnością - Bieganie jak kundel po cuchnących ulicach Limehouse to
nie jest zajęcie dla Herkulesa Poirota. Niech się pan uspokoi. Moi ludzie nie próżnują.
Następnego dnia miałem dla niego nową porcję informacji. Rzeczywiście przez kamienicę
przeszło dwóch mężczyzn, którzy skierowali się do małej knajpki koło rzeki. Widziano, jak tam
wchodzili, a potem Lester wyszedł sam.
I wtedy, wyobraz to sobie, Hastings, Pearson wpadł na zupełnie nierozsądny pomysł! Uparł się,
żebyśmy sami poszli do tej knajpki i na miejscu przeprowadzili dochodzenie. Prosiłem i
tłumaczyłem, ale nie chciał mnie słuchać. Wspomniał, że się przebierze, a nawet zasugerował, żebym
ja - ja, wyobraz sobie! - zgolił wąsy. Tak, rien que ca![25] Powiedziałem, że to absurdalny pomysł.
Nie niszczy się bez powodu rzeczy pięknych. Ponadto, czy Belg z wąsami nie może mieć ochoty
popróbować życia i zapalić opium równie dobrze jak Belg bez wąsów?
Eh bien, poddał się w końcu w tej kwestii, ale nadal nalegał na realizację pomysłu. Przyszedł
wieczorem, Mon Dieu, co za figura! Miał na sobie coś, co nazywał kurtką marynarską, był brudny i
nieogolony, na szyi zawiązał takiś plugawy szalik, którego zapach był obrazą dla nosa. I co gorsza,
był bardzo z siebie zadowolony! Doprawdy, Anglicy są szaleni! Zmienił nawet trochę mój wygląd.
Pozwoliłem mu na to; czyż można dyskutować z szaleńcem? Wyszliśmy razem - nie mogłem przecież
puścić go samego, ubranego jak dziecko na bal przebierańców!
- Pewnie, że nie mogłeś - przytaknąłem.
- Wracając do mojej historii. Przybyliśmy na miejsce. Pan Pearson mówił dziwacznie po
angielsku. Powiedział, że jest człowiekiem morza. Mówił o forkasztelu i szczurach lądowych i co mu
tam jeszcze na myśl przyszło. Byliśmy w niskim pomieszczeniu pełnym Chińczyków. Jedliśmy
przedziwne dania. Ah, Dieu, mon estomac![26] - Poirot złapał się za brzuch i ciągnął: - Potem
przyszedł do nas właściciel, Chińczyk z twarzą ozdobioną złym uśmiechem.
- Wy nie lubić jedzenie tutaj - rzekł. - Wy chcieć coś, co wy lubić lepiej. Fajka pokoju, co?
Pearson kopnął mnie mocno pod stołem (a na nogach miał grube marynarskie buty!) i odparł: -
Nie mam nic przeciwko, John. Prowadz nas tam.
Chińczyk uśmiechnął się i poprowadził nas do piwniczki, stamtąd wyszliśmy przez drzwi
zapadowe, potem były schodki w dół, potem w górę i w końcu znalezliśmy się w pokoju pełnym
niskich otoman i nadzwyczaj wygodnych poduch. Położyliśmy się, a chiński wyrostek zdjął nam buty.
To była najprzyjemniejsza chwila całego wieczoru. Przyniesiono nam fajki z opium i przyrządzono
pigułki opiumowe, a my udawaliśmy, że palimy, a potem zasypiamy i że coś nam się śni. Ale kiedy
zostaliśmy sami, pan Pearson zawołał mnie szeptem i zaczął czołgać się po podłodze. Przeszliśmy do
następnego pokoju, w którym spali ludzie, potem do jeszcze następnego, i tak dalej, aż usłyszeliśmy,
jak rozmawiają dwaj mężczyzni. Pozostaliśmy za zasłoną i słuchaliśmy. Mówili o Wu Lingu.
- I co z dokumentami? - powiedział jeden.
- Pan Lester, on je wziąć - odparł drugi, Chińczyk - On mówić, że je schować w bezpieczne
[ Pobierz całość w formacie PDF ]