[ Pobierz całość w formacie PDF ]
żonę. On cierpi, Vance. Przy obiedzie prawie cały
czas wspominał swoje małżeństwo i...
- Przy obiedzie?
- Tak. Zjedliśmy razem obiad, czekając na naprawę
jeepa. Nie zgodził się, bym została sama. W czasie
rozmowy powiedział mi o dziecku, które stracili i...
- O dziecku? - przerwał jej, z roztargnieniem,
pocierając dłonią kark. - O jakim dziecku?
- Nancy poroniła w szóstym miesiącu. Peter
powiedział, że całkowicie ich to załamało.
- I kiedy to niby miało się wydarzyć? - spytał po
chwili milczenia.
- Dokładnej daty nie znam. - Libby skrzyżowała
ramiona na piersi. Przypomniał jej się smutek w oczach
Petera. - O ile dobrze zrozumiałam to dwa lata temu,
ale mogę się mylić. Szczerze mówiąc, dziwię się, że
zdecydował się nadal u ciebie pracować. W tej chwili
sprawdza swoje podejrzenia, co do przyczyn katastrofy
w kopalni.
- Przeciągnął cię na swoją stronę. - Mówiąc to,
Vance aż pochylił się nad nią. - On coś od ciebie
chce, Libby. Zapamiętaj moje słowa. Nie zdziwiłbym
się, gdyby tu wpadł w drodze powrotnej z kopalni,niby
sprawdzić, czy jesteś bezpieczna. Każdy pretekst
wystarczy, żeby dobrać się do mnie.
- Czy ty w ogóle nie słuchasz, co się do ciebie
mówi? Przecież on przyznaje, że zrobił olbrzymi błąd.
Czy nie zasługuje na większą przychylność. Pomyśl,
Vance, był twoim najlepszym przyjacielem.
- Był. Użyłaś właściwego słowa.
Libby przymknęła oczy, zrozpaczona jego uporem.
Już miała odpowiedzieć, ale powstrzymało ją pukanie
do drzwi wejściowych. Vance zaśmiał się cierpko.
- I co ci mówiłem? Mój najlepszy przyjaciel nawet
nie dojechał do kopalni i już zawrócił. Dlaczego nie?
Wie, że spotka go życzliwe przyjęcie. - Nie panując
nad gniewem, rzucił się do drzwi i otworzył je na
oścież. - Czego chcesz, Fromms?
- To ja, James. - W drzwiach stał wysoki i chudy
zarządca farmy, z kapeluszem w dłoniach. - Przep
raszam, że przeszkadzam, ale Diablo ma opuchniętą
nogę, o czym zapewne chciałby pan wiedzieć. Poza
tym dostał gorączki.
- Przepraszam za ten wybuch, James. - Vance
wydawał się niczym nieporuszony. Jedynie rumieniec
na jego twarzy zdradzał, że przejął się swoją pomyłką.
- Zaraz przyjdÄ™ do stajni.
Zarządca skinął głową. Zauważywszy obecność
Libby, ukłonił się jej i odszedł.
- Wieczór jest jeszcze wczesny - Vance dodał
ostrym głosem. - W żadnym wypadku nie uważam
tej rozmowy za skończoną.
Wymaszerował z domu, a Libby zdecydowała.
że pojedzie do Nairobi, nim Vance wróci. Bała się.
że mąż nie spocznie, póki osobiście nie odprowadzi
jej na lotnisko i osobiście nie zapnie pasa bezpieczeń
stwa.
Z mocnym postanowieniem wyjazdu, poszła do
sypialni. Wrzuciła do walizki trochę ubrań, by mieć
w czym chodzić przez następny tydzień, póki nie
opracuje dalszego planu działania. Po raz drugi tego
dnia uruchomiła jeepa i skierowała się do Nairobi.
ROZDZIAA DZIEWITY
- No, nareszcie. Czekam już od ładnych paru
godzin.
Vance zdawał się wypełniać sobą cały pokój. Nie
zdziwiła się, że go zastała u siebie. Przygotowała się
na najgorsze.
- Mogłaś mieć na tyle przyzwoitości, żeby powie
dzieć mi wczoraj o zamiarze wyjazdu. - Był wściekły,
ale starał się panować nad sobą.
- Nie widziałam potrzeby. Już wcześniej ostrzegłam
cię, że zatrzymam się w hotelu. Szczerze mówiąc
uznałam, że najlepiej zrobię wyjeżdżając natychmiast.
Dzięki temu dzisiaj rano nie było żadnej awantury
w obecności Charlesa.
Twarz Vance'a wyglądała jak wykuta w skale. Nie
drgnął w niej ani jeden mięsień. W szarym garniturze
z kamizelką, wyglądał bardziej imponująco niż zwykle.
- Gdzie byłaś przez cały dzień? Dyrektor hotelu
powiedział mi, że wyszłaś przed ósmą.
- Chciałam zwiedzić Nairobi - powiedziała, czując
jak serce zabiło jej mocniej. Czyżby martwił się o nią?
- Sama? - zacisnÄ…Å‚ usta.
- Z wycieczką. Chciałam to zrobić od momentu,
kiedy znalazłam się w Kenii.
- Nie zdążyłaś na dzisiejszy lot, ale zarezerwowałem
ci miejsce na jutro. - Sięgnął do kieszeni i wyjął
znienawidzony bilet lotniczy. %7łyły pulsowały mu na
skroniach. - Tym razem musisz polecieć. Charles cię
odprowadzi i pomoże nieść bagaże. Przy okazji omówi
z tobÄ… kwestie zwiÄ…zane z rozwodem.
125
- Nie będzie mnie tutaj! - wyrwała bilet z jego ręki
i wepchnęła mu w kieszeń marynarki. - Zatrzymaj to.
Nie jest mi potrzebny.
- Jeżeli nie polecisz do Anglii, będziesz całkowicie
zdana na własne siły! - kipiał z wściekłości.
- Jestem dorosłą kobietą, Vance. Na dodatek
mężatką.
- Nairobi to nie miejsce dla pięknej, samotnej
kobiety. Nie znasz miasta. Będziesz na łasce innych.
- To moja sprawa.
- To nie Londyn, Libby - mówił podejrzanie cichym
głosem.
- Na liście słuchaczy uniwersytetu jest wiele samo
tnych ludzi, którzy uczęszczają na zajęcia i wynajmują
mieszkania w bliskim sąsiedztwie. Radzą sobie zupełnie
niezle w tym olbrzymim, strasznym mieście.
- Mam nadzieję, że nie mówisz tego poważnie.
Niespodziewane pukanie do drzwi przerwało mu
w pół zdania. Libby rzuciła się, żeby otworzyć,
szczęśliwa, że być może udało jej się uniknąć dalszego
ciÄ…gu rozmowy.
- Charles! Wejdz proszę - krzyknęła radośnie
i pocałowała go w policzek. Wpadł do pokoju z teczką
w ręku i marynarką przewieszoną przez ramię.
- Wspaniale! Oboje tu jesteście. - Uśmiechnął się
porozumiewawczo do Libby, a Vance'a poklepał po
ramieniu. Libby odebrała od niego teczkę i marynarkę.
Położyła je na łóżku. - Mam kilka nowinek, ale jeżeli
wam przerwałem, przyjdę pózniej.
- Nie, skąd. Siadaj. Czekałam na to, żebyś się ze
mną skontaktował. - Libby zapewniała go gorączkowo.
- Zamówię obiad do pokoju. Zjemy i porozmiawiamy.
Idz do łazienki, jeśli chcesz się odświeżyć, a ja się
wszystkim zajmÄ™.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]