[ Pobierz całość w formacie PDF ]

czajnik z herbatą. Luke nie omieszkał poinformować
wszystkich, że szarlotka jest dziełem jego żony.
- Bardzo dobra - pochwalił Jonathan po spróbowaniu
małego kawałka ciasta. - Jak to się stało, że kucharka Luke'a
wpuściła Lindsay do kuchni?
- Lindsay jest panią tego domu - oznajmił Luke. - Może
robić, co zechce.
- Ja jestem tu teraz tylko gościem, ojcze - poskarżyła się
Catherine, patrząc chłodno na Lindsay, jednak uszczknąwszy
kawałek szarlotki, zdobyła się na pochwałę: - Rzeczywiście
jest niezła.
Lindsay podziękowała grzecznie i zajęła się ciastem,
starając się jeść na tyle szybko, na ile pozwala dobre
wychowanie. Po trudnej rozmowie z Jonathanem poczuła, że
teraz ogarnia ją przygnębienie. Było jej przykro, że tak siedzą,
zajadają szarlotkę, a przed chwilą poczęstowali starego
człowieka solidną porcją kłamstw...
Kiedy nadeszła odpowiednia chwila, wstała i życząc
wszystkim dobrej nocy, pobiegła na górę, do Ellie. Niemowlę
spało słodko. Lindsay poprawiła kocyk, ucałowała córeczkę i
powędrowała do swojej sypialni. Od razu, bez zbędnych
rozmyślań, poszła pod prysznic. Potem szybko włożyła
koszulę, podeszła do łoża, odgięła kołdrę, wsunęła się na
miękki materac, nakryła kołdrą i zgasiła nocną lampkę. Uff,
już po wszystkim. Pomyślała jeszcze o tym, że oprócz sukni
balowej powinna sobie sprawić kilka sukienek, w które będzie
się przebierać do kolacji, że trzeba wpaść do starego
mieszkania i - zapadła w głęboki sen.
Sukienka była prześliczna. Ciemnoniebieska, przylegająca
do ciała. Z przodu bardzo skromna, aż po szyję, a z tyłu, aż do
talii, nic. tylko wąziutkie, krzyżujące się ramiączka. I
króciutka. Lindsay, zachwycona sobą, wyginała się na
wszystkie strony przed wielkimi lustrami w przebieralni.
Wcale nie wyglądała na mamę trzymiesięcznego dziecka.
Była szczupła i zgrabna jak nastolatka. Luke Winters nie
będzie musiał wstydzić się swojej żony...
Ellie siedziała obok w wózku i wodziła oczami za swoją
piękną mamą. Lindsay spojrzała na nią w przelocie i nagle jej
twarz rozpromieniła się.
- Skarbie mój kochany! - zawołała, przykucając przy
małej. - Uśmiechnęłaś się do mamusi! Naprawdę!
Po raz pierwszy zobaczyła, jak na słodkiej, maleńkiej buzi
pojawił się najprawdziwszy uśmiech. Trzeba będzie
opowiedzieć o tym Luke'owi.
Usłyszała delikatne pukanie i do przebieralni zajrzała
sprzedawczyni.
- No i jak? Pasuje?
- A jak pani myśli? - spytała Lindsay, stając przed
sprzedawczyniÄ….
- WyglÄ…da pani rewelacyjnie. Do tego ciemne rajstopy, a
we włosy niech pani koniecznie wepnie coś błyszczącego.
Będzie pani wyglądać tak pięknie, że mąż nie będzie chciał
ruszyć się z domu!
Co do tego Lindsay miałaby pewne wątpliwości. Luke na
pewno zna mnóstwo pięknych kobiet, z którymi ona nie ma co
konkurować. Jednak komplement sprzedawczyni pomógł jej
podjąć decyzję.
- Wezmę tę sukienkę. Proszę zapakować.
Była bardzo zadowolona, że sama wymknęła się po
zakupy. Nie chciała, żeby ktokolwiek jej coś narzucał, a już na
pewno nie ta lodowata Catherine. Oprócz kreacji na bal kupiła
kilka bardzo ładnych sukienek, które, być może, osłodzą
trochę te koszmarne kolacje. Po zakupach kazała zawiezć się
do swojego mieszkania, które po wspaniałej rezydencji Luke'a
wydało się bardzo małe i skromne. Ale przecież były to jej
własne cztery ściany, do których wkrótce będzie musiała
wrócić.
Ellie, zmęczona wyprawą, zasnęła błyskawicznie. Lindsay
przejrzała szybko korespondencję i zabrała się za odkurzanie.
Nagle wydało jej się, że dzwoni telefon. Wyłączyła szybko
odkurzacz i chwyciła za słuchawkę. Ku swemu zaskoczeniu,
usłyszała głos małżonka.
- Lindsay, to ty?
- Tak. Cześć, to ja! Coś się stało?
- To ty mi powiedz, co ty właściwie tam robisz?
- Ja? Właśnie odkurzam.
- Co?
- Odkurzam mieszkanie!
- Po co? Następnym razem wynajmij kogoś, żeby ci
posprzątał. Chyba zamierzasz wrócić dziś do domu?
Lindsay miała już na końcu języka błyskotliwą uwagę, że
ona właśnie jest w domu, ale się powstrzymała.
- Zamierzam. A skąd wiedziałeś, że tu jestem?
- Marabel powiedziała, że wyjechałaś z Hedleyem, więc
zadzwoniłem na numer w limuzynie.
- Gdybyś nie uciekł tak wcześnie z domu i zszedł na
śniadanie, mógłbyś spytać mnie osobiście, co mam zamiar
dzisiaj robić.
- Tęskniłaś za mną?
Luke był wyraznie zadowolony, ale Lindsay wcale nie
miała ochoty na bardziej osobistą rozmowę. Po co? Luke
wydał jej się nagle obcy i taki pewny siebie. Na pewno wcale
mu nie zależy, żeby jego tymczasowa żona była dla niego
miła.
- Może trochę, w każdym razie nie potrzebowałam
obrońcy, ponieważ twoja matka również nie pokazała się rano
w jadalni.
- Lindsay? Trudno ci z nią wytrzymać, prawda? Powiem,
żeby wróciła do siebie.
- Nie, Luke, już raz ci mówiłam. Twoja matka ma prawo
być jak najbliżej swego ojca. Myślę, że teraz chciałaby też być
blisko ciebie.
- WÄ…tpiÄ™. Owszem, kocha Jonathana, ale tak naprawdÄ™
nikt nie jest jej potrzebny. Ona jest zajęta przede wszystkim
sobÄ….
- Luke, przecież to twoja matka.
- Nie wiadomo, kto tego bardziej żałuje, ona czy ja -
mruknął prawie niedosłyszalnie i dokończył normalnym
głosem: - Lindsay, będę w domu o czwartej. A ty wracaj, jak
tylko Ellie siÄ™ obudzi, dobrze?
Lindsay odłożyła słuchawkę i nagle wzrok jej padł na
zdjęcie Willa, oprawione w ramkę i ustawione na półce. Miał
piwne oczy, a włosy o ton jaśniejsze od ciemnych włosów
Luke'a. Dlaczego porównywała go z Lukiem? Dlaczego Will
wydał jej się już tak bardzo daleki? Nagle, w jakiś
przerażająco namacalny sposób, zdała sobie sprawę, że Will
już nie istnieje, natomiast w jej życiu i życiu Ellie zaistniał
inny mężczyzna, też ciemnowłosy, ale wyższy, bo blisko
dwumetrowy, o imieniu Luke. Tak, zaistniał, ale przecież też
zniknie, tak jak zniknął Will, a ona i Ellie znów zostaną
same...
Ku zaskoczeniu Lindsay, drzwi w domu w Kirribilli
otworzył Luke.
- Już jesteście, to świetnie - ucieszył się na ich widok, bez
pardonu zabierając jej dziecko. I bez pardonu całując Lindsay
w usta. - Powinnaś mieć swój własny klucz.
W tym momencie w holu rozległy się szybkie kroki.
- Biegłam, żeby otworzyć - oznajmiła zdyszanym głosem
Marabel.
- Może znalazłby się jakiś klucz dla mojej żony? - spytał
Luke, nie spuszczając oczu z ust Lindsay. - Powinna mieć
przecież własny.
- Oczywiście, proszę pana - przytaknęła skwapliwie
Marabel. - Zaraz poszukam i przekażę pani Winters.
W tym momencie w holu pojawił się Hedley objuczony
pakunkami.
- Ja... kupiłam parę drobiazgów - wyjaśniła niepewnym
głosem Lindsay.
- Widzę! - roześmiał się Luke. - Ile sklepów ogołociłaś?
Dwa czy trzy?
- Och, Luke, to tylko parÄ™ sukienek, a jedna na ten bal...
Ciekawska Marabel natychmiast wkroczyła do akcji.
- Pójdę z Hedleyem i powieszę pani nowe sukienki do
szafy. Na pewno chce pani iść z dzieckiem do ogrodu. Pan
Jonathan właśnie zasnął i pan, panie Luke'u, może spokojnie
towarzyszyć żonie i córeczce.
Kiedy Marabel i Hedley znikali już na szczycie schodów,
Lindsay spojrzała niepewnie na męża. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • littlewoman.keep.pl