[ Pobierz całość w formacie PDF ]

szerszej leśnej drogi, która jak pamiętałem z mapy prowadziła aż do  Lalki . Szedłem więc
zastanawiając się, jakie to zadanie wymyślił dla mnie Piotr i czy czasem moja obecność w
tych okolicach nie jest pomysłem szefa, który postanowił na jakiś czas usunąć mnie sprzed
oczu pani minister.
Tak dotarłem do tamy, a w zasadzie nieczynnej śluzy. Widziałem ślady podjętych prób
wyremontowania obiektu i przywrócenia mu dawnego znaczenia. Dzięki tej śluzie żeglarze z
jeziora Zyzdrój mogliby przepływać na Jezioro Spychowskie i dalej na Mokre koło wsi Zgon.
Stałem oparty o barierkę na szczycie budowli i patrzyłem na przepływającą poniżej wodę. Z
zamyślenia wyrwał mnie szum piasku za moimi plecami. Obejrzałem się ciekawie.
W moim kierunku jechali na rowerach chłopak i dziewczyna. Oboje mieli może po
szesnaście lat. Ona miała ciemnoblond włosy, figurę i zachowanie pensjonarki. Nawet jej
fryzura była prostym, tak rzadko teraz spotykanym warkoczem. Chłopak, z czarną szopą
zmierzwionych włosów, miał grube i czarne jak węgiel brwi, tak samo ciemne oczy.
Spojrzenie miał łagodne, nie było w nim tej zaczepności charakterystycznej dla tubylców
patrzÄ…cych na intruza wchodzÄ…cego na ich teren. MÅ‚odzi byli ubrani w spodnie, tak zwane
bojówki i sportowe bluzy z kapturami. Zatrzymali się obok mnie.
- Widziałaś, Kaśka, te śmieci? - młodzian zapytał towarzyszkę.
- To już trzecia paczka w tym miesiącu - odpowiedziała dziewczyna.
Rowerzyści wsiedli na swoje pojazdy i ruszyli na wschód, na drugą stronę.
- Trzeba w nocy zaczaić się przy bunkrze na TIR-y - usłyszałem jeszcze słowa Kaśki.
Zastanowiła mnie ta dziwna rozmowa. Młodzi ludzie, gdyby mieli coś do ukrycia, nie
mówiliby o tym przy obcym człowieku. Spojrzałem na zegarek. Było już na tyle pózno, że
zostało mi niewiele czasu, żeby zajść do Piotra przed kolacją i wymusić na nim odpowiedz na
pytanie, po co tu mnie ściągnął?
Szybko maszerowałem tą samą drogą. W pewnym momencie zauważyłem
przybrzeżną ścieżkę, która - jak pamiętałem - prowadziła krótszą drogą do stanicy. Powoli
zmierzchało, a w lesie robiło się już ciemno. Usłyszałem i poczułem, jak dudni ziemia od
tętentu kopyt. Nagle zza zakrętu wyskoczył na mnie koń z jakąś kobietą w siodle. Na mój
widok zwierzę stanęło dęba, a niewiasta w pięknym, kaskaderskim stylu, szeroko rozkładając
ramiona, z przeciągłym okrzykiem poleciała w krzaki.
Rzuciłem się w kierunku amazonki. Leżała na plecach między dwoma jałowcami.
Najpierw sprawdziłem, czy oddycha, a potem, czy nie ma połamanych kości. Wszystko było
w najlepszym porządku. Gdy przyjrzałem się jej z bliska, zauważyłem, że ma piękne,
szlachetne rysy twarzy. Była piękna w jakiś dystyngowany sposób, przypominała anioła. Jej
kasztanowe włosy szeroką falą rozłożyły się na mchu. Na rozchylonych wargach zastygła łza,
która pewnie trysnęła z jej oczu, gdy spadała z konia. Delikatnie starłem palcem tę kropelkę.
Jej usta na moment zamknęły się wokół niego. Poruszyła się, przeciągnęła jak kocica i
otworzyła oczy. Były intensywnie zielone, jakby nosiła szkła kontaktowe. W jej spojrzeniu,
kiedy w ułamku sekundy obejrzała mnie, zerknęła na palec, było coś przerażającego. W
pierwszym momencie to był wzrok drapieżnika gotowego pożreć ofiarę i pragnącego jak
najszybciej dobrać mi się do gardła; zaraz jednak zaszła w nim zmiana i miałem przed sobą
uległą potłuczoną kobietę.
- Dziękuję - wyszeptała.
Mówiła po polsku dobrze, ale z obcym akcentem.
- Nie ma sprawy - odpowiedziałem. - To wszystko przeze mnie. Chyba jestem tak
straszny, że koń się mnie przestraszył.
Uśmiechnęła się.
- To moja wina. To ja zlękłam się pana, koń to wyczuł i zareagował podobnie. Pojawił
się pan tak nagle... Trzeba złapać konia.
Wypowiadała się swobodnie, ale jakby miała kłopoty z doborem odpowiedniego
słownictwa.
- Skoro to wszystko moja wina, to może przyjmie pani moje zaproszenie na drinka? -
zaproponowałem.
- Mieszka pan w hotelu na brzegu? - zapytała.
-Tak.
- Dobrze, będę o dwudziestej pierwszej, ale musi mi pan pomóc złapać konia -
odpowiedziała. - Niestety, trochę bolą mnie nogi i nie mogę za nim biegać.
 Masz babo placek - pomyślałem, oglądając się na kasztanowatego wałacha z białą
grzywą i ciemniejszymi plamami na pęcinach.
Zwierzak spokojnie stał i podskubywał trawkę z pobocza. Gdy zrobiłem krok w jego
stronę, prychnął i odskoczył. Oceniłem odległość między nami. Miałem do przebycia dziesięć
metrów. Po bokach koń miał młodnik, a przed sobą wąską ścieżkę z kałużami błota. Czułem, [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • littlewoman.keep.pl