[ Pobierz całość w formacie PDF ]

telefon. - Obywatel Maciej Rokosz chce zameldować o włamaniu i kradzieży -
powiedziało obojętnym głosem biuro przepustek. - Upiera się, żeby go wpuścić
bezpośrednio do was. Chyba zdenerwowany. Kapitan już otworzył usta, żeby odesłać
tego Rokosza do dzielnicy, ale nagle przyszło mu na myśl, że może on jest
trzezwy. Poczuł, że za wszelką cenę musi oderwać się chociaż na chwilę od tej
czarnej świni i czym prędzej zmienił zdanie. - Dobra, niech wejdzie - powiedział
z ożywieniem. Zgarnął ze stołu okropne akta i wręczył porucznikowi. - Schowaj
to. Robimy przerwę. Tego świniopasa trzeba będzie wezwać jeszcze raz, muszę
przedtem odpocząć. - Co ma być? - zainteresował się porucznik, ze szczerym
zapałem upychając akta w szafie. - Pojęcia nie mam. Jakiś okradziony, chce
zameldować. - I od razu do nas przyleciał? - zdziwił się porucznik z niesmakiem.
- Nie ma dzielnicy? - yle ci? Wolisz to stado moczymordów? Ja już zaczynam
podejrzewać, że i przesłuchujący byli na bani. Zwiadek nie widział treści kwitu,
bo siedział na nim różowy ptaszek. Szlag może trafić, po cholerę oni zapisywali
takie kretyństwa? - Tam był kanarek, w tym mieszkaniu - przypomniał porucznik,
co sprawiło, że kapitan spojrzał na niego dziwnie i popukał się palcem w czoło.
Błąkający się po korytarzach pałacu Maciuś trafił wreszcie do właściwego pokoju.
Ujrzał siedzącego za biurkiem łysawego osobnika o podejrzanie dobrodusznym
wyrazie twarzy. Osobnik przyglądał mu się z budzącą grozę uwagą, która
niewątpliwie musiała być symptomem czegoś strasznego. - Słucham pana -
powiedział zachęcająco kapitan Różewicz i zdziwił się nieco, usłyszawszy w
odpowiedzi głośne, wyrazne, nieoczekiwane szczękanie zębami. Bojazliwsza część
jestestwa Maciusia wiła się w męczarniach. Wieść o rodzaju utraconej waluty za
żadne skarby nie chciała mu przejść przez gardło. Usiłując coś powiedzieć i
wciąż poszczekując, zastanawiał się, czy nie byłoby lepiej machnąć ręką na
stratę i uciec bez wyjaśnienia, w jego spłoszonym umyśle bowiem panował zamęt
nie do opanowania. Był jednakże święcie przekonany, iż pierwsza próba
opuszczenia w pośpiechu tego budynku spowoduje natychmiastowe aresztowanie go
jako przestępcy, dławiąc się zatem i lekko chrypiąc, zaczął wyjąkiwać
informacje. Po dość długim czasie kapitanowi udało się wreszcie zrozumieć, że w
grę wchodzi suma trzech i pół tysiąca dolarów. Zdecydował się zeznania nerwowego
osobnika zaprotokółować i sięgnął do szuflady po stosowny formularz. Maciuś, o
ile to było możliwe, przeraził się jeszcze bardziej. Jasną jest rzeczą, że
pierwszą osobą świadomą istnienia tych dolarów, jaką wymienił, byłam ja. Zaraz
następny był Marcin. W szaleńczym zdenerwowaniu Maciuś w ogóle nie znał nikogo
innego, od urodzenia wręcz nie słyszał o nikim innym, tylko o nas obydwojgu.
Kapitan nie znał osobiście ani Marcina, ani mnie, wyszczękiwane zeznania były
dość mętne, w jego umyśle zatem szybko pojawił się obraz młodego chuligana,
żerującego na krwawicy przyjaciół, oraz bezwzględnej hochsztaplerki w
nieokreślonym wieku, podstępnie wyłudzającej wiadomości o rozmaitych bogactwach
i okradającej co zasobniejsze mieszkania. Wszystkie inne osoby, również
poinformowane o przywiezionych dewizach. Maciuś zlekceważył z największą
starannością, wobec czego tak kapitan jak i słuchający z zaciekawieniem
porucznik zgodnie doszli do wniosku, że sprawa będzie łatwa i prosta. Miłe
wytchnienie przy tamtym zapijaczonym tasiemcu. - Skocz, Michałek, do tego domu -
powiedział radośnie kapitan, kiedy Maciuś na drżących nogach opuścił wreszcie
instytucję. - Dla porządku trzeba zobaczyć, co się tam dzieje, popytać ciecia,
lokatorów i tę mamusię. Tak na wszelki wypadek. Ja spróbuję grzecznie zadzwonić
do tych jego przyjaciół i od razu ich tu ściągnąć. Za dwa dni będziemy mieli z
głowy, a suma do odzyskania całkiem niezła. - A nie byłoby dobrze od razu u nich
poszukać? Połapią się i schowają. - Pewno już schowali. Nie szkodzi, znajdziemy.
Najpierw trzeba z nimi pogawędzić. Leć od razu, a ja dzwonię. W ten sposób
znalazłam się w pałacu Mostowskich. Kapitan spisał moje personalia, przyjrzał mi
się, zadumał się na krótko i westchnął. Czekałam cierpliwie, nie wątpiąc, że
chodzi o Maciusia. - Co pani robiła dziewiętnastego? - spytał znienacka. Nic
gorszego nie mógł wykombinować. Skąd, na litość boską, mogłam wiedzieć, co
robiłam dziewiętnastego? Spojrzałam na niego z wyrzutem, sięgnęłam po kalendarz
i znalazłam w nim pomocne notatki. ' - Dziewiętnastego - wtorek - powiadomiłam
kapitana. - %7łyczy pan sobie dokładnie od rana do wieczora? - Jeśli pani może być
taka uprzejma, to także od wieczora do rana. Dokładnie. Jak dokładnie to
dokładnie. Uszczęśliwiłam go szczegółowym raportem, z którego wynikało, że dzień
spędziłam przerażająco pracowicie. Z czystej złośliwości podałam od razu
nazwiska i telefony świadków, oglądających mnie międzydwunastą a trzecią, to
znaczy w godzinach, kiedy u Maciusia w domu nikogo nie było. Jedyną lukę w moim
alibi stanowi krótki Pobyt w Supersamie. Chciałam zaoszczędzić władzom
niepotrzebnych wysiłków i pożałowałam gorzko, że w tym Supersamie nie zrobiłam
nic takiego, przez co personel mógłby mnie zapamiętać. Kapitan słuchał coś sobie
notując. Kazał wymienić nabyte w Supersamie produktY - Wymieniłam. - No dobrze -
A co pani robiła poprzedniego dnia?
- W poniedziałek? Z poniedziałkiem było tak. Myłam włosy, stosując szalenie
skomplikowane zabiegi. Miałam głowę okręconą ręcznikiem. Rzecz jasna w ręczniku
nie wychodziłam z domu, i na ulicy nikt mnie nie widział. Jednakże parę osób
mogło zaświadczyć, iż rozmawiali ze mną przez telefon, a oprócz tego pożyczano
ode mnie sól. W mieszkaniu sąsiadów odbywał się remont i koło południa przyszedł
po tę sól któryś z fachowców, chyba hydraulik. Przyglądał mi się z szaloną
uwagą, bo szlafrok był niebieski' a ręcznik pomarańczowy i razem wziąwszy
stanowiłam widowisko rażące kolorystycznie. - Czy ci robotnicy jeszcze tam
Pracują? - zainteresował się kapitan. - Nie wiem. Chyba nie, bo dzisiaj nic nie
słychać, ale nie jestem pewna. Kapitan jakby wPadł w krótką zadume - Czy zna
pani Macieja Kokoszą? - spytał wreszcie z westchnieniem. Ucieszyłam się, że
zaczynamy rozmawiać wprost.
- Pewnie, że znam. Z początku przypuszczałam, że chodzi o niego. Jak tylko go
wyłgał od razu zgadłam, że będę pierwsza podejrzana. - A, to już się pani
domyśla...? To znaczy, przyznaje pani, że wiedziała pani o posiadanych przez
niego dolarach? - Wręcz w nadmiarze. Ględził o nich milion razy. - To niech pani [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • littlewoman.keep.pl