[ Pobierz całość w formacie PDF ]

w ogóle uszkodzone. Andrzej nie miał jednak nawet najmniejszego rozdarcia ubrania,
żadnych śladów tarzania się po podłodze, szarpania, uderzeń.
- Mógł się przebrać - zauważył Daniłowicz. - Ale siniaki czy zadrapania tak nagle nie
znikną. Bohdan - zwrócił się do Połońskiego - trzeba będzie poszukać w nocnych lokalach,
przepytać kelnerów i szatniarzy. Z pewnością znajdą się jakieś echa tej libacji.
* * *
Na liście pozostał już tylko profesor Eugeniusz Zagorzewski, z którym - wedle rady
mecenasa Wiśniowskiego - należało umówić się wyłącznie poza domem ze względu na
gadatliwość małżonki. Szczęsny postanowił jednak zaglądać do kawiarni  U Ekonomistów
bez umawiania.- Właściwie, sądził, Zagorzewski nie jest już potrzebny do wytworzenia sobie
opinii o Adamie Grodzkim. I jeżeli tam poszedł, to dlatego, aby pózniej nie robić sobie
wyrzutów, że czegoś w śledztwie zaniedbał. Jak zwykle przed podobnymi rozmowami
postarał się o zdjęcie profesora, obejrzał i zapamiętał.
W poniedziałek Zagorzewskiego w kawiarni nie było; we wtorek major zastał go przy
stoliku z gazetą w ręku. Podszedł, półgłosem przedstawił się i poprosił o dziesięć minut
rozmowy.
- Tylko dziesięć? - Profesor popatrzał na niego, zsuwając okulary na czubek nosa. -
Minimalista, co?
- Jak czasem - odparł Szczęsny.
- Dobrze, że pan przyszedł, przynajmniej przez te dziesięć minut nie będę się nudził.
W gazetach w kółko to samo. Niech pan siada.
Major nie wystąpił w obronie gazet. Zajął miejsce, zamówił kawę i zadał pytanie,
które od pewnego czasu stawiał różnym osobom. Zagorzewski wpierw parę minut milczał.
Miał twarz nerwową, bladą, okoloną posiwiałą brodą. Okrągłe jak u ptaka oczy przymykał co
chwila, może pomagało mu to w myśleniu. W końcu rzekł w zadumie:
- To była świetlana postać! - Znów pomilczał i powtórzył: - Zwietlana.
Z takim określeniem Adama Grodzkiego Szczęsny jeszcze się nie spotkał. Czekał
więc, zaciekawiony, co dalej usłyszy.
- Wie pan co? Pewien znany badacz ludzkich zachowań nazwiskiem Irenaus
Eibl-Eibesfeldt w swoich rozważaniach nad człowiekiem: dobry jest czy zły, napisał tak,
cytuję dosłownie:  Skłonność do nietolerancji i agresji jest nam niewątpliwie wrodzona, ale
nie mamy na czole kainowego piętna. Nie sposób na serio bronić tezy o człowieku - istocie
morderczej. Badania wskazują raczej na to, że z natury jesteśmy także istotami bardzo
przyjaznymi. * [I. Eibl-Eibesfeldt, Miłość i nienawiść, Warszawa 1987.] Niech pan zwróci
uwagę na słowo: także. Eibesfeldt nie był entuzjastą ludzkości.
- A pan mimo to uważa Grodzkiego za świetlaną postać?
- Tak. W morzu agresywnych, pełnych nietolerancji osobników zdarzył się taki
fenomen. Pewnie dlatego musiał zginąć marnie. Bo, jak słyszałem, śmierć miał okrutną.
- Podobno jednak nie mamy na czole  kainowego piętna . Więc dlaczego Adam
zginął?
Zagorzewski odłożył na stolik okulary, przetarł załzawione oczy.
- Pan jest tego pewien? - spytał cichym głosem.
- %7łe zginął? %7łartuję pan. Oglądałem jego zwłoki.
- Nie. Ja o tym piętnie kainowym.
Szczęsny nagle drgnął. Czyżby stary, profesor miał na myśli...?
- Szukam motywu - powiedział. - Jak dotąd nie pasuje mi nikt albo wszyscy.
- Motywy zbrodni bywają na ogół pospolite. %7łądza zysku, zemsta, zazdrość. Ale
zdarzają się też motywy ukryte tak głęboko, że prawie nie sposób je dostrzec. Mimo to
niesłychanie silnie działają na człowieka, który wtedy staje się właśnie istotą morderczą.
Niech pan wezmie pod uwagę jego syna, córkę i zięcia. Ileż teraz zyskali! Czy pan wie, że
pierwsza żona Jaworskiego zginęła w wypadku samochodowym?
- Tak, wiem. Ale to był rzeczywiście wypadek. Co prawda, sprawca do tej pory
nieznany: uciekł z miejsca zabójstwa.
- Właśnie. - Zagorzewski przybrał kpiący wyraz twarzy. - Właśnie - powtórzył.
- Co pan ma na myśli?
- Różnie o tym mówiono.
- Na przykład?
- Co pan o niej wie?
- Raczej niewiele. Podobno chorowała przed wypadkiem.
- Była nieuleczalnie chora. Stwardnienie rozsiane. Miała upośledzenie mowy i
niedowład nóg, chociaż okresami mogła się poruszać. Wie pan, w tej chorobie są nawroty i
polepszenia. W dniu kiedy zdobyła się na wysiłek i wyszła na ulicę, uderzył ją samochód.
Zginęła na miejscu. Stało się to na małej, ciasnej uliczce z zakazem wjazdu.
- Tak. Badaliśmy swego czasu tę sprawę. - Szczęsny raptem uczuł się winny jakiegoś
zaniedbania, choć, to nie on, nie jego wydział prowadził śledztwo. - Niestety, nikt nie był
świadkiem wypadku.
- Owszem.
- Kto?!
- Ja, we własnej osobie. Stojąc w otwartym oknie na drugim piętrze w mieszkaniu
moich znajomych. Pamiętam dokładnie, że wydarzyło się to dwanaście minut po siódmej
wieczór. Lipiec, cztery lata temu.
Major przez chwilę nie mógł się zdobyć na odpowiedz. Wreszcie rzekł z mieszaniną
żalu i gniewu:
- Dlaczego pan się nie zgłosił do milicji? Był przecież komunikat. Dlaczego pan tak
długo milczał?
- Bo nie potrafię do dziś dać uczciwego... powiedzmy sobie, określenia, kim był [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • littlewoman.keep.pl