[ Pobierz całość w formacie PDF ]
chłopaków werbujecie do szpiegowania ludzi.
- Ależ, proszę pani. - próbowałem wytłumaczyć.
- Ja swoje wiem. Znowu moja życzliwa sąsiadka doniosła, że niby przyjmuję ludzi bez
meldunku. Ja mam wszystkie dokumenty w porządku. Temu, co dziś wyjechał, powiedziałam
wprost, że jakiś dziwny. Po prawdzie to nawet uczciwie zapłacił.
- Wyjechał? - zapytałem zdenerwowany, że znowu Batura mi się wymyka. - Dokąd
pojechał?
- Już mówię, jaz władza nie chcę zadzierać. Niech pan wejdzie, po co mamy na
dworze język strzępić, żeby sąsiedzi słuchali.
Wszedłem za kobietą do domu. W środku widać było przepych. Podłogi pachniały
pastą, a z kuchni dolatywały smakowite zapachy.
- Pan siada - powiedziała prowadząc mnie do salonu.
Całą jedną ścianę zajmowała ogromna kanapa. Obok stała misternie rzezbiona
etażerka. Stół i fotele już były zaledwie stylizowane na stare meble.
- Tę szafkę jeden Niemiec chciał kupić ode mnie za duże pieniądze - tłumaczyła
widząc moje zainteresowanie meblami. - Mogłabym za to kupić malucha. Tę kanapę to jakiś
konserwator nawet wpisał do rejestru zabytków, bo niby pochodzi z pałacu w Sztynorcie.
- Niech pani powie, jak wyglądał ten człowiek? - spytałem przybierając urzędowy ton.
Pomyślałem, że jako stróż prawa wyciągnę od niej więcej informacji.
- No, taki blondyn. - i dokładnie opisała Jerzego Baturę, szczegóły jego garderoby oraz
wyposażenie, kolor i numery rejestracyjne jego samochodu.
- Kiedy tu przyjechał?
- No, wczoraj.
- Co robił?
- Pytał, czy ktoś we wsi nie znalazł przypadkiem starych rosyjskich rzeczy. U nas nikt
nie lubi Rusków za masakrę, jaką urządzili tu w czerwcu 1945 roku. Wtedy mój mąż
powiedział, że harcerze wyłowili z jeziora jakieś rosyjskie naboje. On, znaczy ten pan, wsiadł
do samochodu i szybko gdzieś pojechał. Wrócił póznym wieczorem, a dziś rano tez gdzieś
wyjechał. Godzinę temu jakiś taki mokry przyszedł, zabrał rzeczy i zapłacił za spanie.
- Nie wie pani, dokąd pojechał?
- Pytał, czy wiem, która wieś po niemiecku nazywała się Adlershorst. Znam trochę
niemiecki i wiem, ze to znaczy orle gniazdo , więc od razu pomyślałam, że Orłowo.
- Dziękują, bardzo nam pani pomogła.
- A to grozny przestępca?
- Bardzo grozny - nastraszyłem kobietę.
- Nie powie pan nikomu? - zapytała mnie tajemniczo.
- Oczywiście.
- Dzisiaj rano, jak wyjechał, sprzątałam w jego pokoju. Na stole zostawił jakąś mokrą
książkę. Widziałam zapiski po rosyjsku. Ktoś tam pisał: Nasza misja ma skończyć się w
Adlershorst, gdzie generał ma odebrać przesyłkę . Tyle zdążyłam przeczytać, bo słyszałam
jak wjeżdża na podwórko.
Te słowa zelektryzowały mnie. Wybiegłem na dwór.
- Chłopaki, dziękuję wam za pomoc - powiedziałem do harcerzy Jacka. - Idzcie do
Gierłoży. Sam muszę rozprawić się z Baturą!.
- Murzyn zrobił swoje, Murzyn może odejść - mruknął Jacek.
- Słuchajcie, komandosi, odwaliliście kawał dobrej roboty. Macie swoje zadanie do
wykonania. Naprawdę przyszedł czas na pożegnanie.
Spuścili głowy. %7łal mi ich było, ale nie mogłem zabrać harcerzy ze sobą. Każdego z
nich serdecznie uściskałem i wsiadłem do Rosynanta.
Na monitorze pokładowego komputera wyświetliłem mapę okolicy. Szybko znalazłem
Orłowo. Pojechałem przez Zgniłochę w stronę Jedwabna. Skręciłem w prawo na Jabłonkę i po
dziesięciu kilometrach, na skrzyżowaniu, jeszcze raz w prawo. Po drodze zmieniłem barwę
Rosynanta i jego numery rejestracyjne. Przez wieś Orłowo przejechałem bardzo wolno
wypatrując alfy romeo Batury. Tak dojechałem do mostku na Aynie. Tu musiałem zawrócić.
Zatrzymałem się na skraju lasu. Ukryłem w krzakach samochód i wziąłem lornetkę.
Wszedłem na spory kasztan i obserwowałem okolicę. Po dwóch godzinach siedzenia
zauważyłem wyjeżdżająca ze wsi alfę romeo. Szybko zszedłem z drzewa. Batura skręcił kilka
metrów dalej w leśną przesiekę. Odczekałem minutę i pojechałem za nim. Widziałem świeże
ślady opon jego auta. Jechałem przez las około pół godziny, żeby wyjechać na szosę niedaleko
Jabłonki. Zobaczyłem, że Batura pojechał prosto w las, w stronę rezerwatu Koniuszka II .
Ruszyłem w tym samym kierunku. Batura kierował się krętą, leśną droga na północ. Jak
wynikało z mapy - do brzegów jeziora Omulew. Zwolniłem spodziewając się zasadzki. Gdy
ujrzałem kraniec lasu i błyski słońca na jeziorze, zjechałem w las, pomiędzy drzewa. Dalej
poszedłem pieszo.
Widziałem tylko jakieś walące się zabudowania. Skradałem się w wysokich trawach.
Wokół panowała cisza. Najpierw dyskretnie zajrzałem do domu. Przez brudne okna
widziałem jedynie puste pokoje, zakradłem się do szopy. Paliło się tam światło i pracował
agregat prądotwórczy. Na długim stole suszyły się jakieś dokumenty. Rozejrzałem się na boki,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]