[ Pobierz całość w formacie PDF ]

 Dobrze  kiwnęła głową Brooke. O, Boże, co się stało? Wiedziała, wiedziała od samego
początku, że nosi w sobie dziecko Chance a, a on miałby powiedzieć  nie?! Ale to przecież
niemożliwe, nie stworzyła sama tego dziecka. Ona i Chance wspólnie do tego dążyli  dając
sobie siebie nawzajem, biorąc i dzieląc się sobą. Owoc tego zjednoczenia był ich wspólny.
Przecież nie tylko ona ponosi za to odpowiedzialność.
Nie, nie, to niezupełnie tak, to wszystko było szalone. Dziecko było jednak tylko jej,
ponieważ po świętach nie będzie przecież więcej Chance a. Na chwilę była pod jego urokiem,
kiedy mówił o dziecku, które będą mieli, gdy już zostaną małżeństwem. Jakie małżeństwo?
Och tak, kochała go, chciała być jego żoną, spędzić z nim resztę życia.
A Chance? Jakże łagodnie i ciepło patrzył na nią, kiedy opowiadał o ich wspólnej
przyszłości. To było jak hipnoza, odbierało możliwość jasnego myślenia. Wydawał się taki
szczery, taki kochający. Czy rzeczywiście chciał tego wszystkiego, o czym mówił z takim
przekonaniem? Chciał ją poślubić, porzucić wszystko, co było przed nią? Czyżby naprawdę
był jej Mikołajem, jej gwiazdkowym prezentem, a nie kaprysem wyobrazni? Miała w głowie
chaos.
Kasztanowy koń dzwięcząc dzwoneczkami powiózł ich przez śnieżne przestrzenie.
Woznica w cylindrze, siedzący na kozle, powoził sankami. Brooke i Chance rozsiedli się
wygodnie, przykryci grubym pledem, przytuleni do siebie, z policzkami i nosami
zaróżowionymi z zimna, uśmiechnięci. Czuli się niewiarygodnie szczęśliwi.
Wczesnym popołudniem zjedli lekki posiłek i wrócili, aby się spakować. Chance
przyciągnął do siebie Brooke i pocałował tak namiętnie, że aż zadrżała.
 Nie chcę wyjeżdżać  powiedział zbliżając się do niej.  To był wyjątkowo udany
pobyt.
 Wiem.
 Chcę się z tobą kochać. Teraz, natychmiast. Ciekawe, czy wstrzymają z tego powodu
start samolotu.
 WÄ…tpiÄ™.
 Och, Brooke  przyciÄ…gnÄ…Å‚ jÄ… jeszcze mocniej do piersi  powiesz to jeszcze raz?
Powiesz, że mnie kochasz?
 Kocham cię, Chance  szepnęła.
 I ja cię kocham. Jakoś cię o tym przekonam. Jesteś moim całym światem, moim
promieniem słońca. Gdybym mógł, poślubiłbym cię natychmiast. I już najbliższe Boże
Narodzenie obchodzilibyśmy jak mąż i żona. I wszystkie święta, które nadejdą, zawsze
razem. Proszę cię  uwierz mi, zaufaj i wyjdz za mnie. Kocham cię  powiedział głosem
tłumionym z emocji.
Brooke poczuła w sobie taki spokój jak nigdy dotąd. Powoli podniosła głowę  wiedziała,
co ujrzy. W szafirowych oczach Chance a zobaczyła łzy. Nie starał się ich ukryć. Obnażał
swoją duszę, odsłaniał się przed nią, zdał się na łaskę jej słów i czynów.
Chance Tabor naprawdę ją kochał.
 Och, Chance  powiedziała, czując suchość w gardle.
 Nie, nie mów nic. Rozumiem, że jeszcze nie jesteś gotowa, ale musiałem ci powiedzieć,
co noszę w sercu i duszy. Wiem, że nie wierzysz w moją miłość.
Ona jednak już uwierzyła. Nie miała wątpliwości, wreszcie wewnętrznie się uspokoiła.
Chance odniósł zwycięstwo. Kochał ją, ona kochała jego, to wszystko było prawdą. Ale...
Oszukała go, chociaż tego nie chciała. Nie kochała się z nim po to, żeby począć jego
dziecko, ale to się stało. I co ma teraz zrobić?
 Chyba już pójdziemy?  cicho zapytał Chance.
 Tak.
 Hej, nie patrz tak smutno. Możemy tu jeszcze raz przyjechać, jeżeli zechcesz.
 Byłoby... miło.
 Dobrze sie czujesz?
 Tak, Chance, wszystko w porządku. Chcę, żebyś wiedział, że te spędzone razem chwile
bardzo dużo dla mnie znaczą. Będę je czule wspominać. Ty i ta podróż to najmilsze prezenty
w moim życiu.
 Och, Brooke  powiedział, całując ją mocno.
 Chance  uśmiechnęła się do niego łagodnie i ciepło, a on przesunął palcami po
kosmykach jej włosów, które opadły jej na policzek, po piegach na nosie. Brooke zmuszając
się do uśmiechu wyszła za nim z pokoju. Czuła, że zaraz się rozpłacze.
Zarówno w czasie lotu, jak i pózniej, już w Denver, gdy samochodem zmierzali do jej
domu, Brooke starała się prowadzić miłą rozmowę.
 Oho, ktoś zostawił w drzwiach wiadomość.
 To jest kartka od Gran  stwierdziła Brooke.
 Chce, żebyśmy zaszli do niej.
 Dobrze.
Zadzwonili do drzwi Gran.
 Wchodzcie. Witaj, Chance. Czuję się, jakbym cię znała od dawna.
 Czy coś się stało?  spytała Brooke.
 Na moim łóżku leży kompletnie pijany Joey.
 Joey pijany?  zdziwiła się Brooke.  Przecież on nie pije. Czy powiedział, co go tak
gnębi?
 Niewiele z tego zrozumiałam  odparła Gran.
 Chodzi o Julie, Joey chciał porozmawiać ze swoim kolegą Chance em na ten temat.
 Pozwólcie, że sam do niego pójdę  powiedział Chance.  Może przydałaby mu się
kawa?
 Zaraz zrobię  poderwała się Gran.
Chance zniknął w sypialni, a Brooke poszła za Gran do kuchni.
 A jak wam udał się wyjazd?
 Wspaniale, to był wyjątkowo udany pomysł.
 Mówisz to z takim entuzjazmem, Brooke. Zakochałaś się.
 Tak, Gran, kocham Chance a  r powiedziała Brooke głośnym szeptem.
 Mam nadzieję, że będziesz słuchać głosu serca, a nie głupich pomysłów, które lęgną się
w twojej głowie. Oby udało ci się razem z panem Chance em złapać w garść trochę szczęścia.
 Nie będzie to łatwe, Gran. Ale nie mogę teraz o tym mówić, bo się rozpłaczę.
 Och, kochanie, chciałabym...
 No cóż  powiedział Chance, wchodząc do kuchni.
 To ty miałaś rację, Brooke, a my wszyscy pletliśmy bzdury. Cały misterny plan wziął w
Å‚eb.
 Co to znaczy?  spytała Brooke.
 Chodzi o Julie. Zadzwoniła i powiedziała, że jej marzenia się spełniają. Kocha
wszystko, co jest związane z pracą modelki. I Joey został przesunięty na ławkę rezerwowych.
 Och, nie  jęknęła Brooke.
 To ci głupia dziewczyna  powiedziała Gran.
 Przełożyłabym ją przez kolano.
Pół godziny pózniej Chance holował przez drzwi mamroczącego Joeya.
Brooke rzuciła się na łóżko i zalała łzami. Płakała z żalu, że teraz nie miała już prawa do
szczerej miłości Chance a, bo dziecko, które poczęli, nie powstało zgodnie z precyzyjnym
planem obojga.
Jak teraz Chance oceni jej postępowanie?
Czy nie będzie chciał przyjąć do wiadomości, że już został ojcem, czy całą winą obarczy
Brooke?
Posłuchała serca zamiast rozumu, poszła za Chance em przepełniona ufnością i radością.
Oboje przeżyli chwile rozkoszy, nie myśląc o konsekwencjach.
Tak, tak, pragnęła tego dziecka. Ach, gdyby Chance tak dokładnie nie zaplanował jego
poczęcia. To było przerażające i deprymujące. W ciągu kilku godzin odmieniło się całe jej
życie.
 Och, kochany  pociągnęła nosem. Co teraz? Chance potrafi być uparty, kiedy coś [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • littlewoman.keep.pl