[ Pobierz całość w formacie PDF ]
się naszukaliśmy.
- Gdzie Beatrice? - spytała Mary.
Stwierdziła, że musi się przygotować na dzisiejszy wieczór muzyczny.
- Ach, tak. Chyba dość już się nazwiedzałam tych lochów. Pójdę i zobaczę, czy pani French dostarczyła
moją suknię.
Udając, że nie widzi wyciągniętej ręki Jasona, Mary prędko weszła po wąskich, drewnianych schodach.
Jason szedł tuż za nią. Czuła na szyi jego palące spojrzenie.
U szczytu schodów Jason i Cecil przystanęli, żeby zgasić pochodnie i osadzić je z powrotem w
metalowych uchwytach. Mary jednak się nie zatrzymała. Weszła do holu i miała ruszyć na górę, gdy Jason ją
dogonił.
- Mary - powiedział, łapiąc ją za ramię.
Spoglądał na nią pochmurnym, badawczym wzrokiem. Mary, unikając jego spojrzenia, wyszarpnęła ramię.
- Muszę iść na górę - mruknęła i wbiegła na schody.
Kiedy doszła do swego pokoju, serce waliło jej jak młot. Zamknęła za sobą drzwi i oparła się o nie,
zamykając oczy. Jason się zmienił. Teraz to zrozumiała. Przedtem myślała, że jest jej przyjacielem.
A teraz wydawał się zupełnie kimś innym.
10
Jason szybko ruszył naprzód, przecinając rapierem powietrze i nie przejmując się kunsztowną sztuką
szermierki. Jego kroki głośno zastukały na posadzce. Zamiast wykonywać eleganckie, zdyscyplinowane
pchnięcia i cięcia, wymachiwał bronią na wszystkie strony, niby jakiś zwariowany wiking. Pot lał mu się z
czoła, a koszula przylepiła do pleców, lecz mimo to nie zwalniał tempa. Walka pozwalała mu zapomnieć o
palącym go pożądaniu.
- Jesteś w żałosnej formie, bratanku - powiedział za nim ironiczny głos. - Brak ci praktyki.
Jason obrócił się na pięcie, opuszczając rapier. Vincent, z aureolą przyćmioną światłem słońca, opierał się o
drzwi. Miał na sobie zielonobrązowy strój do polowania.
- Czy to zaproszenie, stryju? - spytał Jason, spoglądając na niego z wściekłością.
Vincent uniósł w górę jedną czarną brew.
- Och, nie to miałem na myśli, lecz, oczywiście, jestem zawsze do usług.
W jego dłoni pojawiła się błyszcząca szpada.
- Wydaje mi się, że jesteś trochę... spięty, bratanku.
Jason ni to jęknął, ni się zaśmiał. Słowo spięty w żaden sposób nie oddawało tego, co czuł. Bolało go
całe ciało. I była to, przynajmniej po części, wina Vincenta.
- To dlatego, że byłem zamknięty w lochu.
- Doprawdy? Być może, powinieneś na przyszłość unikać takich miejsc.
Vincent uniósł szpadę.
- En garde!
- Zapewne masz rację.
Jason zasalutował duchowi bronią. Kiedy dotknął szpadą błyszczącej broni Vincenta, usłyszał brzęczący
dzwięk. Jason zignorował znany mu hałas i uniósł szpadę, okrążając jej czubkiem rapier Vincenta.
- Chciałbym z tobą o czymś porozmawiać, stryju.
- Ach, tak? Czyżbyś wreszcie zmądrzał i postanowił skorzystać z mojej pomocy w pozbyciu się
narzeczonej?
Vincent szybkim ruchem pchnął broń do przodu.
Jason uskoczył na lewo i sparował na prawo. Szpady się zetknęły, brzęczący hałas wzrósł.
- Nie całkiem - odparł Jason z zimnym uśmiechem. - Umówiliśmy się, że sam zajmę się Mary.
Teraz on zadał pchnięcie.
Vincent gładko sparował cios.
- Zgadza się, chłopcze.
Jason zaatakował od zewnątrz.
- Zatem dziwię się, że zjawiłeś się wczoraj po południu w bibliotece.
Vincent znów sparował.
- Och, zle to sobie wyliczyłem. Zapewniam cię jednak, że zrobiłem to niechcący. Chciałem cię tylko
zapytać, czy będziemy kontynuować partię szachów. Kiedy zobaczyłem tam twoją narzeczoną, natychmiast
wyszedłem.
Jason zrobił krok do tyłu, żeby wytrzeć pot z oczu.
- To bardzo dyskretnie z twojej strony. Doprawdy zdumiewa mnie twoja wrażliwość.
Jason wykonał zwód.
- Mary mówiła mi, że miała dziwne sny pierwszej nocy.
Vincent zignorował mylące uderzenie.
- Zupełnie mnie to nie dziwi. W błękitnym apartamencie każdego mogą prześladować złe sny. Powinieneś
ją przenieść do innego pokoju.
- Powiedziała, że ty jej się śniłeś.
- Naprawdę?
Vincent trzymał szpadę w obojętnej pozycji, po czym zrobił szybki ruch ręką.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]