[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Lucia w niewesołych była warunkach, bo w ciągłej rozterce z matką. Powróciła prawie chora
na nerwy. Uspokoiły ją Słodkowce i Waldemar. On stał się dla niej jakimś bożyszczem. Oka-
zywał jej więcej serdeczności niż dawniej, bronił ją przed matką i otaczał swą opieką. Lucia
miała przed kim zwierzać się, ufała Waldemarowi bezwzględnie. W jednym z listów do Stefci
chwaliła się łaskami ordynata. Stefcię to ogromnie ucieszyło. Myślała o Luci zawsze jak o
siostrze. Niepokoiła ją jeszcze pani Idalia.
Ale baronowa miała swe zasady wyłączne.
129
XXVII
Stefcia żyła teraz gorączkowo, w ciągłym podnieceniu. Zbliżająca się chwila małżeństwa
z ordynatem wstrząsała nią, niepokój rozkoszny przenikał jej nerwy. Ale czasem niepokój ten
zmieniał się w stan trwożliwy, napełniał ją smutkiem. Była narzeczoną ordynata, lecz nie mo-
gła wyobrazić siebie żoną jego. Zdawało jej się to szczęściem tak wielkim, że aż zabijającym.
Odczuwała rozkwit wiosny, upajała się nią, jak przed rokiem w borku w Słodkowcach, ale już
inaczej. Może jeszcze poetyczniej, lecz nie tak swobodnie  trochę smutniej. Sama nic poj-
mowała tego objawu, dziwiła mu się, nie mogąc wykorzenić z siebie. Jakiś nieuchwytny lęk
cieniutką siecią omotywał ją coraz więcej. Miewała wizje, które ją przerażały i wsączając się
w jej duszę, rodziły mętne przeczucia.
I tęsknota! Stefcia tęskniła do Waldemara.
A tęsknota to jakby wielka chmura rozmaitych odcieni uczuć... to wielka czara pierwiast-
ków rozmaitych wrażeń... to gołąb pocztowy miłości...
W tęsknocie są uczucia ciche, słodkie, są nieme, lecz tkliwe rozrzewnienia, jak zawsze
jakiś pyłek żalu, odrobina goryczy i skarga. Gdy się tęskni, różnorodność wrażeń jest tak
wielka, że się samemu nie wie, co nam jest, ho można być jednocześnie i wesołym, i smut-
nym, i tkliwym, i szorstkim, a wszystko się zamyka w jednym słowie  tęsknota!
Listy od Waldemara, długie i gorące, uspokajały Stefcię. Ale zaczęła wkrótce odbierać
inne... jakieś anonimy. Nie mówiła o nich nikomu, lecz niepokój wzmógł się. Czatowała na
pocztę wyławiając z niej często coś dla siebie strasznego. Z każdego takiego łachmana podło-
ści ludzkiej dowiadywała się, że jest szlachcianeczką, parweniuszką polującą na miliony or-
dynata, na jego nazwisko i mitrę w herbie; że marzy o tytule ordynatowęj.
W innym znowu starano się ją przekonać, że ordynat poślubia ją głównie dla powetowa-
nia przeszłości, że chce naprawić błędy dziadka, ale że popełnia mezalians, sam to rozumie i
nie ukrywa się z podobnymi zdaniami wśród arystokracji.
Stefcia nie wierzyła, lecz jad zatruł jej duszę.
Truciznę zadawano biednej Stefci stale. Męczyła się, badając swe czyste sumienie. Kilka
razy chciała napisać do Waldemara o anonimach, lecz bała się. Gwałtowny charakter ordy-
nata mógł tu bardzo wybuchnąć, pominąwszy wrodzony takt i zimną krew jego. Stefcia nie
chciała narażać Waldemara. Anonimy, pisane dość śmiało, zdradzały nawet autorów. Stefcia
odgadywała w nich tylko Barskich i hrabinę wilecką, wiedząc, że do napisania anonimu
trzeba wyłącznego talentu i bardzo małej uczciwości. Nikt więcej z arystokracji nie zdobyłby
się na tak brudną intrygę. Stefcia była niemal przekonaną, że się nie myli co do autorów. Ale
intrygę prowadzono wybornie. Coraz inne charaktery pisma zdołały oszołomić Stefcię. Li-
stów takich otrzymała cztery i zwątpiła o uczciwości ludzkiej, posądzając już więcej osób nad
Barskich i wilecką. Nie było w tych listach brudnych słów, jak często w anonimach, lecz
brudne myśli, wypowiedziane w eleganckiej formie. Autorzy anonimów nie podszywali się
pod miano dobrych przyjaciół  przeciwnie, wypowiadając śmiało swe ostrzeżenia, rzucali jej
obelgi z bezwzględnością panów świata! Każdy elegancki, zaprawiony ironią zwrot ranił
Stefcię, każdy tchnął nienawiścią sferową. Każde słowo było obliczone, aby ją zmiażdżyć!
Stefcia szarpała się w walce z sobą. Miłość dla Waldemara, pragnienie szczęścia dla niego i
obawa, aby jej miłość nie zatruła jego spokoju  borykały się w straszny sposób. W rozgo-
rączkowanej imaginacji Stefcia widziała Waldemara zmęczonym, nieszczęśliwym. Dręczyły
ją te wizje. W jego uczucie wierzyła święcie, wiara w niego w jej duszy nie zachwiała się ani
razu, lecz obawy rosły, by nie zostać nieszczęściem jego życia. On ją obroni od wszelkich
napaści, ale czy sam zdoła się ukryć przed nimi? czy go nie zatrują, czy przebaczą mu jego
odstępstwo?... Więc będzie się męczył, zdusi w sobie żal do swoich, który z czasem pod
wpływem goryczy może się zmienić w żal do niej samej. Więc czy ona ma prawo narażać go
130
dla własnej miłości?... Czy potem los nie obmyśli zemsty dla niej? Czy życie całe odpowie
szczęściem obecnej chwili?
 Boże! Boże! dodaj mi sił! prowadz! daj zmiłowanie!
Stefcia rozpaczliwie chwytała się za głowę, łapiąc powietrze w spalone wargi. W chwi-
lach najstraszniejszych pisała do Waldemara długie, szczere listy, lecz wysłać ich nie miała
odwagi. Chowała wszystkie do biurka. Jej zdrowie zaczęło niknąć, bóle głowy męczyły ją
dolegliwie. Państwo Rudeccy, nie wiedząc nic o anonimach, nie pojmowali usposobienia
Stefci, domyślając się jedynie, że to wpływ bujnego temperamentu dziewczyny, jej miłości i
tęsknoty za narzeczonym. A może bliskość małżeństwa z Waldemarem działała na nią tak
podniecajÄ…co.
O tym, że Stefcia boi się trochę sfery ordynata, państwo Rudeccy wiedzieli, ale widując
ją w otoczeniu arystokracji nie sądzili, żeby te obawy mogły być zbyt silne. Energia ordynata,
jego pewność siebie, miłość dla Stefci, zresztą wybitne stanowisko pośród własnej stery usu-
wało wszelkie wątpliwości, że on potrafi ocalić Stefcię. Pan Rudecki wiedział od panny Rity [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • littlewoman.keep.pl