[ Pobierz całość w formacie PDF ]
emanacją drugiego. Nie istnieją każdy z osobna, tylko pod jedną i tą samą postacią Boga-Szatana. To tylko
Jerzy Krzysztoń ''Obłęd'' 1980 r. strona 86 z 142
tradycja, mająca na celu otumanienie maluczkich, kazała im wierzyć, że jeden jest wcieleniem dobra, a drugi
zła, aby mogli zwalać na Szatana wszelkie niedoskonałości, które nie dadzą się wytłumaczyć niczym, jeno
tym, że świat i życie są ich wspólnym dziełem. Poczętym z ducha okrucieństwa i pod tym względem wręcz
doskonałym, pełnym śmierci, plag, chorób, nieszczęść, trwóg i rozpaczy. I jakże pomylił się Chrystus,
umierając dla naszego odkupienia, płakać by trzeba nad jego tragedią, płakać dwa tysiące lat.
Mój umysł popadał w coraz większą gorączkę. Widziałem ciężkie chmury nad Golgotą i tego straceńca w
cierniowej koronie, który chciał wejść w przymierze z Bogiem i oto przekonał się, czym się to kończy. I tylko
jedna łza, poczęta z rozpaczy, spłynęła po udręczonej twarzy, zbyt bezsilna, aby zmyć tę gorycz
oszukaństwa, którego Bóg na nim się dopuścił. Podszepnął mu myśl, że jest Synem Bożym, a potem srogo go
ukarał za taką uzurpację. A jeśli naprawdę tak było, jeśli rzeczywiście Chrystus był Synem Bożym, to co
sądzić o takim Bogu, który własnego Syna skazuje na męczeństwo i śmierć haniebną, aby naprawić błąd we
własnym dziele stworzenia? Widziałem go, jak umierał pod czarnym niebem, i czułem, co się zdarzyło na
Golgocie: ofiara przerosła oprawcę. Podali mu na włóczni gąbkę nasyconą octem. Och, pił, smoktał, aż ciekły
mu po brodzie strużki, których nie mógł obetrzeć. I napełniła mnie do tej Golgoty taka odraza, bo był to
zwykły mord rytualny bez cienia metafizycznego piękna. I prosiłem: umrzyj już, nie rób więcej z siebie
widowiska, skonaj, jesteś najwspanialszym buntownikiem, jaki kiedykolwiek się urodził: zadałeś kłam Bogu,
zadałeś kłam jego dobroci i miłosierdziu, i sprawiedliwie to uczyniłeś, a teraz skonaj, skróć te męczarnie,
skonaj.
Wtedy on dzwignął głowę i spojrzał mi w twarz. Trwoga mnie ogarnęła, że mnie przeklnie w godzinie
śmierci swojej. Lecz on rzekł: "Miłuj wszystko, a znajdziesz wszystko." Wargi jego poruszyły się jeszcze, ale
nic już nie powiedział, zachłysnął się i skonał. Ostatni jego oddech musnął mi czoło i jakby pachniał tytoniem,
ale to ja sam pachniałem tytoniem. I omal sam nie umarłem, bo serce skurczyło się w jednym spazmie i długo
nie chciało się rozkurczyć, aż fioletowe cętki zamigotały mi w oczach. Ocknąłem się z twarzą przyciśniętą do
szczeciniastego oblicza, które przed chwilą musiałem ucałować jako oblicze zmarłego Chrystusa, i
wiedziałem już, skąd na Golgocie unosił się zapach wódki, bijący, jak mi się zdawało, od żołnierzy
strzegących egzekucji. I ledwie mogłem pojąć, co się stało: obdarzyłem pocałunkiem szatana! Jego niechlujną
gębę. Zemdliło mnie z odrazy, odsunąłem się gwałtownie. A on patrzył goręjącymi ślepiami.
- Nędzę moją pan ucałował... Jak niegdyś całowano trędowatych, tak i pan mnie... Niech pan nie przeczy.
Wciąż nie mogłem pojąć, jak się to stało; jakim obrotem rzeczy mogłem pomylić twarz Chrystusową z tym
zakaprawionym pyskiem pół diabła, pół szczura. Jakże mogłem okazać mu zmiłowanie? Co mnie do tego
pchnęło? Czyżbym w ciemności ducha łaknął szatana, tęsknił do niego i pragnął się z nim zjednoczyć? Zaiste
tak być musi, inaczej nie przyczebiłby się do mnie. wywąchał znajomy swąd.
- To pomyłka - powiedziałem. - Wziąłem cię za kogoś innego.
- Jakże mogłeś wziąć mnie za kogoś innego, skoro jestem tym, kim jestem. I ty o tym dobrze wiesz.
- Miał pan kiedyś wizje?
- Wizje? Słyszałem o czymś takim, ale nie miałem nigdy - skłamał. - A dlaczego pan pyta?
- Nawet wizji świata pan nie miał?
- Zwiat jest miotany tyloma sprzecznymi namiętnościami, że wielu kusiło się o wizję, która by to wszystko
objęła, ale nikomu udać się to nie mogło. Konie jezdzców Apokalipsy dawno okulały i wloką się smętnie w
ogonie dziejów. Nowa Apokalipsa pisze się na naszych skórach. Tych, którzy już od promieniowania
pomarli, i tych, których czeka ten sam los. I nic zrobić się nie da, bo człowiek chce sam siebie zniszczyć. I
będzie to miał... A wszystko to marność, panie szanowny. Nikt nigdy nic lepszego nie wymyślił nad vanitas
vanitatum et omnia vanitas.
- Wierzy pan w szatańskie nasienie?
Jerzy Krzysztoń ''Obłęd'' 1980 r. strona 87 z 142
- Jakże nie wierzyć, skoro go pełno? Przychodziła panu myśl do głowy, że Boga nie ma? Przychodziła,
prawda? Nawet świętym przychodzi w godzinie zwątpienia. I mówi się, że to za poduszczeniem szatana, ale
szatan nie byłby taki głupi! Cóż by miał w tym za interes? Wiedz pan: gdyby na ziemi był tylko jeden
człowiek, który by wierzył w Boga, to Bóg by istniał.
Jakże mierziła mnie jego chytrość: on, od którego czartem trąciło na milę, podszywał się pod apostoła.
Doświadczonego wiekiem, działaniem i ksiąg rozlicznych czytaniem. Apostoła, co z niejednego pieca chleb
jadał, niejedną duszę nawrócił ku światłości. Z którego ust mądrość miodem płynie, mieni się, pachnie i złoci.
Zwięty Kolejarz Apostoł! Schował pod siebie tę jedną kosmatą nogę z kopytem i myśli, że jej nie widać. Lecz z
głębi odrazy, którą do niego cuzłem, wypełzały natrętne myśli: dlaczego go odtrącam? Dlaczego przeklinam?
Czy nie powineinem go pokochać? Nie zawierać z nim paktów, umów, żadnych szachrajstw, tylko
zwyczajnie pokochać z całej duszy. Wziąć w siebie wszystko zło, wszystką moc piekielną - po co? Usłyszałem
jego głos: - Po co, synu? - Wyssać zło z całego świata i zatopić wraz z sobą w głębi mórz. - Twój altruizm na
nic się nie zda. Zło się odradza, to niespożyte drożdże, których zniszczyć nie sposób... I ja myślałem o
[ Pobierz całość w formacie PDF ]