[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Pani, zdaje się, wyczuła to, trzymała go więc na smyczy mocniej, tuż przy sobie.
Po jakimś czasie Mukiel uspokoił się jednak. Nie próbował już w każdym razie wyrywać się w
kierunku gołębi. Był niewątpliwie bystrym obserwatorem. Najpewniej spostrzegł daremne wysiłki
innych psów, które bezskutecznie próbowały realizować podobny zamiar. Gołębie za każdym razem,
gdy tylko jakiś pies próbował się do nich zbliżyć, podrywały się z ziemi i krążyły nad nim,
bombardując jego głowę swoimi odchodami. I trzeba przyznać że potrafiły to robić z dużą
precyzją. Tego wstydu Mukiel widocznie chciał sobie zaoszczędzić.
Być może przypomniał sobie przygodę, jaką miał z podobnymi do tych stworzeń kurami sąsiada.
I te stworzenia mogły przecież do kogoś należeć, kto ich pilnował ze strzelbą gotową do strzału.
Mógł ich też pilnować pies, znacznie szybszy i silniejszy od niego. Nie, nie zapomniał jeszcze lekcji,
jakiej udzielił mu swego czasu Anton - nowofundlandczyk sąsiada - gdy on, gnany ciekawością,
wkroczył, nieświadomy skutków, przez płot na jego teren. A właściwie przedostał się pod płotem.
Postanowił więc tylko z daleka od czasu do czasu poszczekać na te gołębie, zwłaszcza gdy się
za bardzo do niego zbliżały.
Wkrótce zupełnie dał im spokój. Bardziej nęciły go teraz lody, które bez przerwy zajadały
dzieci. Szczególnie uwielbiał bitą śmietanę. Jeszcze podczas swego ostatniego w życiu pobytu w
lokalu, siedząc na ławce przy stole pomiędzy panią i panem zajadał łakomie bitą śmietanę, którą
mężczyzna i jego żona podzielili się z nim. Nigdy nie przepuszczał takiej okazji.
Ten pies jadał absolutnie to samo, co jego gospodarze. Pod tym względem nie był kłopotliwy,
nawet w pierwszych latach swego życia. Podobnie podczas tej podróży do Wenecji. Lecz wówczas
musiał jeszcze doświadczyć innej rzeczy. Otóż psom nie wolno było wchodzić, i to nie tylko w
Wenecji, do kościołów, muzeów i sal wystawowych. Czasami czuł się z tego powodu pokrzywdzony
i okazywał smutek.
Gdy jego opiekunowie chcieli zatem wejść teraz do katedry, on musiał pozostać na zewnątrz.
Lecz nigdy na szczęście sam. Kobieta i mężczyzna zostawali z nim na zmianę. Mimo to próbował
jeszcze zerwać się ze smyczy i przez otwarte drzwi chociaż zajrzeć do środka katedry. Jakby chciał
mieć stale na oku także i pozostałą część rodziny.
Szczególnie nie lubił, gdy gdziekolwiek odchodziła od niego pani! Ona znajdowała się stale w
centrum jego zainteresowania. To ona go karmiła, pielęgnowała, w jej bezpośredniej bliskości
spędzał większość nocy swego życia.
Przez całe jego długie życie tylko raz zdarzyło się, że przez kilka dni nie było blisko niego całej
rodziny. Mukiel bardzo tę rozłąkę przeżył. Było to w okresie, gdy był jeszcze bardzo mały, a jego
pani musiała się poddać operacji wyrostka robaczkowego.
W tym czasie przyjaciółka żony i mężczyzna próbowali mu ją zastąpić, troskliwie się nim
opiekując. Musieli jednak przyznać, że nie potrafili w pełni zastąpić psu pani. Wyraznie przez te dni
czegoś było mu brak. Gdy tylko pani zniknęła z jego oczu, demonstracyjnie zaczął za nią tęsknić. Nie
jadł wcale lub bardzo mało; leżał, jakby zupełnie opadł z sił. Gdy próbowano go pocieszać, machał
co prawda ogonkiem, ale smutno przy tym skomlał.
Litując się nad nim, mężczyzna podjął nawet próbę, oczywiście za zgodą lekarza i przełożonej
pielęgniarek, ulżenia mu w tej tęsknocie. Było to możliwe, gdyż szpital wkrótce miał się
przeprowadzić do nowego budynku. Wielu pacjentów już znajdowało się w nowej klinice.
Tak więc dyrektor szpitala mógł wyjątkowo zgodzić się na to, czego nigdy dotąd nie robił.
Pozwolił wejść z Muklem na teren szpitala. Zgodził się dość łatwo, gdyż przełożona pielęgniarek
zapewniła go: - Zawsze byłam za tym, aby zezwolić na coś takiego.
Powitano Mukla zatem serdecznie i na dole w holu zawinięto w koc. Widocznie zbyt szczelnie,
gdyż kilka razy, jakby dusząc się, zakasłał, próbując wciągnąć powietrze. Ale tylko w takim
przebraniu, odpowiednio przygotowanym wcześniej dla psa, nasyconym środkami dezynfekującymi,
mógł mężczyzna zanieść Mukla - jak chore dziecko - na rękach, do pokoju żony. I to w momencie, gdy
na korytarzu nie było prawie pacjentów.
Gdy Mukiel zobaczył swoją panią, omal nie oszalał. Zaczął wydawać z siebie radosne dzwięki,
próbując oczywiście wyskoczyć z krępującego go koca, by do niej podbiec.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]