[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Taak. Zeszłej nocy dowlókł się do saloonu i skorzystał z propozycji barmana dotyczącej
darmowych drinków, od czasu do czasu dając łyknąć poganiaczom, szulerom i alfonsom w zamian
za wyrazy współczucia. Chinger gdzieś zniknął, ale Dziki Will i Doc Shoreleave nadal tam byli, z
przyjemnością korzystając z gościnności bohatera, opłakując z nim utratę Irmy i opowiadając mu
własne historie zawiedzionych miłości, zdrad, smutków i wielkich pijatyk.
Doc Shoreleave był prawdziwą skarbnicą opowieści, gdyż miał szczególnie wyrafinowane gusta,
co stwarzało mnóstwo okazji do dramatycznych rozstań. Na przykład teraz dochodził do siebie po
niezwykle burzliwym romansie z oficerem swojego ostatniego statku, U.S.S. "Centerpiece",
półkobietą, pół-Metaloidką o sadystycznych skłonnościach, jeszcze bardziej zboczoną niż on. Doc
próbował zdjąć spodnie, żeby pokazać blizny, jakie pozostały mu po tym związku. Jednak tego
było zbyt wiele nawet dla jego zahartowanych słuchaczy, więc wyrzucili go z miasta i pili dalej.
Około dziesiątej trzydzieści szeryf Wyatt Slurp przyłączył się do nich, tak jak obiecał,
nadrabiając zaległości i pomagając osuszyć cały bar.
Gdzieś po północy Billowi urwał się film. Legł na barze, kładąc nogi na twarzy jednego z
kompanów, a głowę na butelce gorzały. Obudził go niegdysiejszy Eager Beager, wrzeszcząc mu do
ucha, że już prawie świta. Bill podniósł się jedynie dzięki odruchom zaszczepionym podczas
kawaleryjskiego szkolenia. Jednak kiedy już wstał, myśl o spotkaniu doktora Delazny'ego i
nafaszerowaniu go ołowiem (a raczej srebrem) była wystarczającą motywacją do pokonania
gigantycznego kaca.
- Ojejku... - rzekł Chinger, gdy usłyszał o wydarzeniach w pokoju hotelowym minionego
wieczora. To niedobrze, Bill. Jednak pamiętaj, że jest jeszcze sporo kraksli do prężlenia, jak mawia
się u nas, Chingersów!
Och, któż by spodziewał się, że Chinger zrozumie ból i rozpacz złamanego serca? Szczególnie
taki, który prężli kraksle. Jednak mały obcy cieszył się z tego, że Bill zamierza wykończyć
Delazny'ego i zachęcał go do tego, jak mógł.
- Ojejku, Bill! Założę się, że Delazny miał na twarzy szeroki uśmiech zadowolenia! - powiedział
do Billa zmierzajÄ…cego do korralu "Numerek" razem z Dzikim Willem, Docem Shoreleavem i
Wyattem Slurpem osłaniającym tyły.
- Zamknij się, Chinger! - wykrztusił Bill.
- Nie należy denerwować człowieka przed taką strzelaniną, trzeba dać mu odetchnąć -
powiedział Wyatt Slurp, czesząc sobie wąsy. Po bokach miał dwa lśniące kolty 45. Jego buty
błyszczały jak lustro, tak samo jak obuwie pozostałych rewolwerowców dzięki Chingerowi
zwanemu niegdyś Eager Beager, który nigdy nie spał i w przypływie nostalgii zajął się czymś,
czego nie robił od lat.
- Nic mi nie jest, dzięki! - rzekł Doc Shoreleave, pociągając z butelki. Podał whisky Billowi,
który odmówił.
- Nie - rzekł, spoglądając w dal zmrużonymi oczyma. - Chcę być trzezwy, kiedy wezmę na
muszkÄ™ Delazny'ego.
- Oto dawny duch walki! - zawołał Chinger, unosząc cztery zaciśnięte, jaszczurcze łapki. - W ten
sposób pokonamy Delazny'ego, Billa the Kidneya i jego bandę! Tak samo jak zeszłej nocy
wykończyliśmy braci Jismów! Bill splunął w piach.
- Taa.
Dostrzegli dachy budynków otaczających korral "Numerek". Stajnie i zabudowania okalał
drewniany płot. Przed nim stał jeden człowiek w towarzystwie zgrai najpaskudniejszych
spermatozoidów, jakie Bill widział w swoim życiu.
- Z drogi, Bill! - zawołał doktor Latex Delazny. Szalony naukowiec był ubrany cały na czarno,
jedynie przy biodrach miał dwa srebrne rewolwery, gotowe do strzału. - Zmierzamy do Banku Jaj,
aby dokonać największego aktu gwałtu stulecia! Nie! W historii! Racja, chłopcy?
- Racja, doktorze D.! - odpowiedział chór otaczających go spermatozoidów, balansujących na
cienkich wiciach, podobnych do braci Jism.
- Bach, bach, bach - i Wszechświat jest mój! - krzyknął Delazny. - A słuchaj, Bill, Irma kazała
cię pozdrowić!
- Tego już za wiele! - rzekł Bill, sięgając po rewolwer.
Wyatt Slurp powstrzymał go.
- Nie, Bill. Zaczekaj, aż oni pierwsi wyciągną broń, ponieważ my, faceci w białych kapeluszach,
zawsze tak robimy.
Przeszli jeszcze kilka kroków i stanęli, gdy doktor Delazny zatrzymał ich, unosząc rękę.
- Zaczekajcie chwilę, chłopcy. Zanim wystrzelamy się do nogi, chciałbym skorzystać z okazji i
przedstawić wam mojego kumpla, Billy'ego the Kidneya! Delazny obejrzał się.
- Dlaczego nie wyjdziesz i nie ukłonisz się, Billy! Niezwykle mętny, paskudny typ
spermatozoida w podartych łachach i przestrzelonym kapeluszu stanął u jego boku i spojrzał na
przeciwników oczkami, które miały w sobie tyle życia co ślepia śniętej ryby. Kidney żuł coś, co
[ Pobierz całość w formacie PDF ]