[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Muszki owocowe - wyjaśnił.
- W listopadzie? - spytał z niedowierzaniem Qwilleran.
Arch łobuzersko klasnął dłońmi.
- Mam jÄ…!
Spojrzał na dłonie.
- A to diablica! Uciekła!
- To nie żadne muszki owocowe, Arch - stwierdziła Mildred. - Obawiam się, że
zaczynasz mieć mroczki.
- Co takiego?
- Czy to znaczy, że osiągnąłeś wiek średni i do tej pory małe plamki nie tańczyły ci
przed oczami?
- Zdaniem mojego okulisty - powiedziała Polly - szklisty żel w oku gęstnieje, kurczy
się i tworzy grudki albo pasemka, które z kolei rzucają cienie na siatkówkę.
- Jeżeli miałbym coś w tej sprawie do powiedzenia - stwierdził Arch - to wolę muszki
owocowe.
Qwilleran wzniósł toast:
- Oby was nigdy nie osÄ…dzano po ludziach, z jakimi siÄ™ zadajecie!
Potem uraczył ich historią o psie przewodniku Burgessa Campbella.
- Eddington Smith wyszukiwał dla Burgessa tytuły o wyczerpanych nakładach, a
Alexander rozpoczął platoniczny romans z kotem Edda. Winston siedział na górnym stopniu
drabiny i oba zwierzęta wymieniały porozumiewawcze spojrzenia. Po katastrofie wydawało
się, że to koniec pięknej przyjazni, dopóki Winston nie trafił do Bethune'ów, najbliższych
sąsiadów Campbellów! Teraz kontaktują się w milczeniu przez okna.
- Czy to nie wzruszające! - wykrzyknęła Mildred.
- Czy w redakcji działo się coś ciekawego? - spytał Qwilleran.
- Wczoraj po wyjściu gazety urywały się telefony - odparł Arch. - Czytelnicy wściekli
się jak szerszenie na wiadomość o zamknięciu poczty, zupełnie jakby to była nasza wina.
Ludzie zawsze mają ochotę zastrzelić posłańca, który przynosi złe wieści.
- Nagłówek brzmiał dość przerażająco - stwierdziła Polly. - Może gdyby wiadomość
podano w łagodniejszej formie, przyjęcie byłoby inne. Cytat z Homera Tibbitta to dobry
pomysł. A wiecie, że Homer jest w szpitalu?
- Ojej! W jego wieku coś takiego nie wróży nic dobrego.
- Nie jest tak zle, jak myślisz - powiedziała Polly. - Ma zabieg wymiany stawu
kolanowego w pracowni endoprotetyki na najwyższym piętrze. Nie traktują pacjentów jak
chorych. Pobyt tam bardziej przypomina przegląd samochodowy. Telefonowałam do Rhody i
powiedziała, że Homer świetnie się bawi. Nie musi siedzieć na sali w piżamie. Pacjenci
zbierają się w przestronnym, miłym pomieszczeniu. Może ich tam odwiedzać rodzina.
- W takim razie nie muszę mu posyłać kartki na poprawę nastroju - zakomunikował
Arch. - To raczej on powinien mi taką przysłać.
Wszyscy byli rozluznieni. Rozmowa toczyła się wartko. Na deser podano lody
czekoladowe z orzeszkami pistacjowymi.
Przyjęcie skończyło się wcześnie, więc Polly zaprosiła Qwillerana do siebie na chwilę
wytchnienia z muzyką. Gdy wreszcie wrócił do swojego mieszkania, koty syjamskie czekały
grzecznie na rytualne pożegnanie przed snem, lecz w salonie panował nieporządek. Koko
wpadł w szał i poszarpał egzemplarz Coś tam" na serpentyny i konfetti. Bystre zwierzę
odkryło, że gazetowy papier drze się łatwiej wzdłuż niż w poprzek. O co mu chodziło? Miał
niejasny sposób komunikowania się. Równie dobrze mógł sugerować, że woli mieć w
kuwecie kawałki podartego papieru zamiast drogich, niepylących i nierozsypujących się
śmieci. A może redagował na nowo artykuł o poczcie, haiku, albo dużą reklamę obiecującą
zabawę dla całej rodziny? Jaką zabawę?
Następnego popołudnia w szeregówce numer cztery panował spokój: Qwilleran czytał, a
syjamskie koty ucinały sobie drzemkę. Nagle Koko zerwał się z letargu, jakby ktoś do niego
strzelał. Zaczął gonić po domu: po stołach, dookoła kuchni, po schodach na górę, na dół na
kanapę w salonie jak latająca wiewiórka, przewracając lampę i rozrzucając całą masę
drobiazgów.
Doskonały przykład ataku kociego szału gorączki. Zbliża się Wielka Zamieć,
pomyślał Qwilleran.
Szalona gonitwa skończyła się na gzymsie kominka, gdzie Koko stanął na tylnych
łapach i zaczął drapać pazurami batik, zwracając szczególną uwagę na czerwone plamy
przedstawiajÄ…ce drozdy.
Dziennikarzowi zadrgały wąsy i jakaś klapka otworzyła się w mózgu. Zatelefonował
do szeregówki numer dwa w kompleksie Brzozy".
- Susan, czy jest coÅ› takiego jak awaryjny manikiur?
- Nie, skarbie. A co, odpadajÄ… ci paznokcie? Robyn jest po sÄ…siedzku u Jeffy. Mam jÄ…
do ciebie przysłać?
- Będę ci bardzo zobowiązany, Susan.
- W takim razie może sprzedasz mi karafkę na martini?
- Nie aż tak zobowiązany.
Za parę minut manikiurzystka przybyła z imponującym kompletem przyrządów w
solidnej czarnej walizce.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]