[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- które natychmiast odskoczyły i otwarły się.
- To typowe dla starych budynków - zaklął pod nosem. - %7ładne drzwi tu się nie
domykają. Za dużo tu miejsc, w których ciekawski zwierzak może się zgubić.
- On wcale się nie zgubił - zauważyła Melinda z uśmiechem. - To tylko ty nie
potrafiłeś go znalezć.
- Za tę trafną obserwację należy ci się nagroda w postaci drinka. Na co masz ochotę?
Jest szkocka, burbon, sok z białych winogron. A może napijesz się szampana? Mam w
małych buteleczkach. Do dyspozycji jest też piwo, na wypadek gdyby ten człowiek Penelope
kiedyś się jednak pojawił z zamiarem naprawienia drzwi.
- A czego ty siÄ™ napijesz?
- Wody sodowej z cytrynÄ….
- To ja poproszÄ™ szampana.
Qwilleran przyniósł tacę z napojami do biblioteki i schował słonia z kości słoniowej
do szuflady biurka.
- Masz ochotę na jakąś muzykę? Jest tu prehistoryczna wieża stereo i dość dziwna
kolekcja płyt, które mogłyby się przydać do wybrukowania dziedzińca. W tym domu jest
siedem telewizorów. Zamierzam wymienić sześć z nich na nowy sprzęt muzyczny.
- Nie lubisz telewizji?
- Jestem człowiekiem słowa pisanego. Drukowane litery znaczą dla mnie o wiele
więcej niż taki mały ekranik.
Rozległ się zgrzyt, buczenie, a potem głośny trzask i z gramofonu rozległa się
romantyczna muzyka grana na cytrze. Siedli na krwistoczerwonej sofie, tej samej, na której
niedawno Qwilleran gościł Penelope Goodwinter, między nimi nie było jednak teczki, przy
czym dzieliła ich znacznie mniejsza odległość.
- Koko ma niezwykły talent do odnajdywania znaczących przedmiotów. Zwykle nie
opowiadam o tym, bo przeciętny rozmówca tego nie zrozumie, jednak czuję, że tobie mogę
się zwierzyć.
- Kiedy tylko zechcesz - odparła Melinda z zalotną nutką w głosie.
- Dobrze jest móc komuś zaufać - jego smutne spojrzenie spotkało się z jej zielonymi
oczami i świat na moment zatrzymał się w miejscu, jednak tę magiczną chwilę natychmiast
przerwał odgłos udawanej kociej bójki dochodzący z hallu. Qwilleran sapnął przez wąsy, a
Melinda upiła łyczek szampana. Rozejrzała się po bibliotece.
- Niezły księgozbiór - stwierdziła.
- Owszem. Aadnie oprawiony.
- Pewnie w większości klasyka.
- Na to wyglÄ…da.
- Myślisz, że Klingenschoenowie czytali te książki?
- Wątpię. Melindo, czy widziałaś kiedyś Daisy Muli? Jak ona wyglądała?
- Hm. Drobnej budowy... rudawe włosy... pucołowata buzia. Raczej wyróżniała się
pośród mieszkańców Pickax. Razem ze swoją przyjaciółką wystawały przy sklepie
muzycznym i chichotały, kiedy kierowcy trąbili na nie klaksonami. Jak na tutejsze standardy
ubierały się dosyć wyzywająco, ale to było kilka lat temu. Zwiat idzie do przodu. Nawet w
Pickax i nawet kobiety w średnim wieku nie noszą już lawendowych sweterków i
wyplatanych koszyków.
Qwilleran położył ramię na oparciu sofy i przyszło mu do głowy, że takie twarde,
gładkie i śliskie obicie pozostawia co nieco do życzenia. Rozleniwiająca, mięciutka i
aksamitna sofa byłaby znacznie odpowiedniejsza... przynajmniej na to wskazywały jego
doświadczenia z przeszłości.
- Dlaczego nazwałeś swoje koty Koko i Yum Yum? - zainteresowała się Melinda. -
Czy chodzi o tÄ™ operÄ™ Gilberta i Sullivana?
- Nie, chociaż ich lubię, a kiedy chodziłem do college'u, rzeczywiście śpiewałem w
Mikado.
- Interesujący z ciebie facet, wszędzie byłeś i wszystko robiłeś.
Przygładził wąsy, trochę zawstydzony.
- No cóż, mam za sobą spory kawałek życia. A ty pewnie przez całe życie umawiałaś
się z samymi młodzikami.
- Nieprawda! Zawsze pociągali mnie starsi mężczyzni. Mam słabość do tych uroczych
woreczków pod oczyma, które pojawiają się dopiero w średnim wieku.
Nachylił się, żeby dolać szampana do jej kieliszka, znalezli się bardzo blisko siebie... a
w tej samej chwili szafkowy zegar zaczął wybijać jedenastą. Do biblioteki wmaszerował
Koko. Szedł na sztywnych nogach, z wyprężonym ogonem. Spojrzał w stronę dwojga ludzi
siedzących na sofie i wydał z siebie władcze:
- YOW!
- Cześć, Koko - odpowiedziała mu Melinda. - Czy zostaniemy przyjaciółmi?
Nie raczył odpowiedzieć. Odwrócił się i zszedł ze sceny, a w następnej chwili
usłyszeli kolejny natarczywy okrzyk.
- Coś jest nie tak - stwierdził Qwilleran. - Przepraszam na chwilę.
Poszedł za kotem. Zastał go w westybulu, wpatrującego się w drzwi frontowe.
- Przykro mi, Koko. Nie o tej porze. Dziś już poczty nie będzie.
Wrócił do biblioteki i opowiedział Melindzie o kociej fascynacji listami. Próbował
przywołać na powrót intymny nastrój, kiedy Koko znów się zjawił. Spojrzał surowo na
Melindę i powiedział: - Nyik nyik nyik YOW! - i znów powędrował do drzwi frontowych.
- Czy on chce wyjść?
- Nie, nie wychodzi na dwór.
- Ma bardzo szlachetny pyszczek - zerknęła na zegarek.
- Koty syjamskie to bardzo szlachetna rasa.
Gdy Koko objawił się po raz trzeci, wpatrując się przenikliwym wzrokiem w gościa,
Melinda stwierdziła:
- On chce mi coś powiedzieć - wstała i poszła za kotem, który zdecydowanym
krokiem ruszył przed siebie, oglądając się niekiedy, by sprawdzić, czy Melinda na pewno za
nim idzie. Zaprowadził ją do drzwi wejściowych, tam zatrzymał się i popatrzył znacząco na
klamkÄ™.
- Qwill, on chyba mi mówi, że powinnam już iść do domu.
- Przepraszam za jego zachowanie...
- Nic nie szkodzi. Jutro wcześnie rano muszę być w klinice.
- Naprawdę, przepraszam za niego. Po prostu jest przyzwyczajony, że o jedenastej
gasi się światła. Następnym razem gdzieś go zamknę.
- Następnym razem - poprawiła go - pójdziemy do mnie, o ile nie przeszkadza ci, że
będziemy siedzieć na podłodze. Nie mam jeszcze żadnych mebli. Tylko łóżko - popatrzyła na
niego z ukosa.
- A kiedy będzie ten następny raz?
- Kiedy wrócę z konferencji. Jadę do Paryża, a potem rzucam pracę w Mooseville.
Dość już mam wyciągania haczyków na ryby z tyłków turystów.
- Co zamierzasz potem robić?
- Będę pracować razem z ojcem w Pickax.
- Chcę być twoim pierwszym pacjentem. Potrafisz sprawdzić poziom cholesterolu,
ciśnienie i tak dalej?
- Potrafię robić mnóstwo bardzo interesujących rzeczy. Jeszcze się przekonasz - i
znów rzuciła mu jedno z tych prowokujących zielonookich spojrzeń.
Qwilleran odprowadził Melindę do srebrnego kabrioletu ukrytego dyskretnie w
garażu. I jak się okazało, nie był to taki zły pomysł, żeby zostawić samochód właśnie tam.
Kiedy wreszcie pożegnali się, wrócił do domu zamaszystym krokiem. Zastał
czekającego w hallu Koko, który wyraznie był z siebie bardzo zadowolony.
- Nie jesteś taki sprytny, jak ci się wydaje - poinformował go Qwilleran, przygładzając
z satysfakcjÄ… wÄ…sa.
Wcześnie rano następnego dnia udał się do miasta, żeby odwiedzić studio Amandy i
zamówić sofę. Opryskliwej projektantki nie zastał, była u klienta, a katalogi nowoczesnych
[ Pobierz całość w formacie PDF ]