[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- W porządku - powiedziała. - Przyjaźń. Nie
można odmówić pierwszemu mężczyźnie, który daje
ci różę, prawda?
- Wspaniale! - Uśmiechnął się szeroko. - Na
pewno nam się uda. A teraz odłóż ten nieszczęsny
kwiat, bo spóźnisz się na lekcję u Abby.
Meredith poczuła lekki skurcz żołądka.
Co za dzień! Najpierw ta róża. Potem zgodziła się
na przyjaźń z facetem, który pociąga ją fizycznie.
A teraz musi uczyć się jeździć konno z grupą nasto­
latków, którzy mają problemy.
W swoim ogrodzie spędzała każdą wolną chwilę.
Kiedy się zestarzała, zapędzała do pomocy mnie
i mojego brata Cala i cały czas stała nad nami. Żeby
„nadzorować i służyć radą", jak to sama określała.
prawdziwym ekspertem od róż.
ROZDZIAŁ SZÓSTY
- Powiedz mi - zapytała Meredith, kiedy szli
w stronę pustej stodoły, która miała służyć Abby za
krytą ujeżdżalnię- skąd wiesz, że żółta róża jest sym­
bolem przyjaźni? Nigdy nie słyszałam o czymś takim.
Zawsze myślałam, że róża to... po prostu róża.
Chuck zastanowił się minutę.
Skąd wiedział takie rzeczy? Po prostu wiedział to
od zawsze. Jak wszyscy. Ale może jednak nie wszy­
scy, bo Meredith wyraźnie czekała na odpowiedź.
Pomyślał moment i przed oczami stanęła mu drob­
na kobieca postać pachnąca lawendą. Nawet nie wie­
dział, jak bardzo tęskni za łagodnym dotknięciem jej
rąk.
- Babunia! - zawołał i dodał wyjaśniająco. - Mo­
ja babcia była
Chuck wystawił twarz na wiatr.
- Widzisz te ciemne chmury nad horyzontem? -
o więcej.
W jego głosie był taki żal, że nie śmiała pytać
- Umarła.
- Wygląda na to, że w rodzinie Gentrych były sa­
me nietuzinkowe kobiety.
- Jakbyś zgadła. Życie na ranczu, i to jeszcze tak
oddalonym od świata jak nasze, nie jest łatwe. Słodkie
lale tego nie wytrzymają. Babcia mawiała, że spraw­
dzają się tu tylko ludzie o mocnych korzeniach.
Zamilkł i pogrążył się w rozmyślaniach. Meredith
zauważyła, że posmutniał.
Szła obok i zastanawiała się, jak przerwać jego
ponure milczenie. W końcu uznała, że podtrzyma
rozmowę, jeśli zacznie zadawać mu pytania.
- Mówiłeś kiedyś, że tylko jedna kobieta była in­
)
na. Kto to był?
Chuck zbladł lekko. Kopnął butem grudkę ziemi.
- Byłem kiedyś zakochany. Nawet się jej oświad­
czyłem. Pochodziła z miasta, tak jak ty. Była wspa­
niała. Piękna i inteligentna. Może dobrze, że nic z te­
go nie wyszło, bo znienawidziłaby mnie za życie na
tym odludziu.
- Co się wydarzyło między wami? - Meredith za­
dała pytanie, zanim zdała sobie sprawę, jak bardzo
jest niewłaściwe.
zmienił temat. - Nadciąga wiatr z północy. Nikt go
tu nie lubi. Zamiast deszczu, którego potrzebujemy,
przynosi mróz, który warzy liście na drzewach.
Meredith gorączkowo myślała nad czymś równie
niezobowiązującym. Z wielką ulgą przypomniała so­
bie o róży.
- Opowiedz, co jeszcze twoja babcia mówiła o ró­
żach. Czy wszystkie kolory coś znaczą?
- To miło, że pytasz. A już się bałem, że rozmowy
o kwiatach cię nudzą. - Zerknął na nią spod oka.
Na widok jego uśmiechu zrobiło się jej gorąco. Co
jest w tym facecie? Dlaczego reaguje na niego jak
napalona nastolatka? Czy on nie wie, że nic, co powie,
nie może być nudne?
- Przekonajmy się, co zapamiętałem... Kolor biały
oznacza czystość oraz szacunek, różowy - wdzięczność,
podziw albo współczucie. Bukiet z białych i różowych
kwiatów jest bardzo odpowiedni na pogrzeb. - Chuck
zmarszczył czoło. - Przepraszam. To cię chyba nie inte­
resuje. Co jeszcze? Aha. Róże ciemnoróżowe i czerwo­
ne są znakiem miłości, a szkarłatne wręczają sobie ko­
chankowie.
- To wszystko? - Meredith starała się iść jak naj­
wolniej. Drzwi ujeżdżalni były tuż-tuż.
- Prawie.
Babcia mówiła jeszcze,
że róże
w pączkach symbolizują nierozbudzone uczucia. To
chyba wszystko. - Stanęli przed stodołą. Chuck
wszedł do środka i dopiero po chwili zorientował się,
że Meredith została na zewnątrz. Musiał po nią
wrócić.
- Nie wiem, dlaczego tak bardzo boisz się koni,
ale jeśli chcesz, mogę zostać, żeby pomóc ci się z nimi
oswoić. - Wyciągnął do niej rękę.
- Nie boję się. - Meredith wpatrywała się w czub­
ki swoich butów. Potem z wahaniem podała mu dłoń.
- Tak. Trochę się obawiam - powiedziała cicho.
Chuck ruszył, ale ona ani drgnęła. Odwrócił się
zdziwiony. Widząc to Meredith przełknęła ślinę i za­
częła mówić.
- Boję się zwierząt. Wszystko zaczęło się po
śmierci mojej mamy. Miałam wtedy cztery lata. Po
tym jak mnie porzuciła, wszystko się zmieniło.
- Jak to: porzuciła?
Meredith wzruszyła ramionami.
- Tak to odczułam. Byłam małym dzieckiem. Po­
dejrzewam, że ojciec myślał podobnie... Chyba
uważał, że mama umierając w jakiś sposób go zdra­
dziła. Wiesz, mama miała psa - małego, białego kud­
łacza. Nazywał się Herkules. Nie był rasowy, ale ni­
gdy w życiu nie spotkałam takiego mądrego zwierza­
ka. Kiedy umarła, skomlał bez przerwy. Próbowałam
go pocieszyć, ale on się nie dawał. Cierpiał jak czło­
wiek. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • littlewoman.keep.pl