[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- A... no... już dobrą chwilę.
79
Zamarła.
-Czekałem, aż się odwrócisz, ale niestety. Choć i tak widok
był całkiem, całkiem... Trzeba przyznać, że tyłeczek masz
wyjątkowy. W życiu słodszego nie widziałem.
Poczuła, że robi jej się gorąco, zbyt gorąco nawet na taki
upał. Ale stanęła do walki.
-Proszę, proszę, czyli zdobyłam twoje uznanie! I co, może
jeszcze chcesz, żebym zafundowała ci taniec erotyczny?
Kiedyś- W każdej chwili, skarbie, choć teraz właśnie nie.
Trzeba zabrać stąd ubrania. Chcę zastawić tu sidła, może uda
się złapać coś na kolację...
A więc proszę. Nie można powiedzieć, żeby go nie ruszyło,
ale obowiÄ…zek przede wszystkim. I bardzo dobrze, zawsze
lepiej mieć u swego boku mężczyznę odpowiedzialnego niż
zmysłowego lekkoducha.
Zgodnie zaczęli zbierać porozkładane na kamieniach ubranie.
-A więc tak - zaczęła Sunny. - Zwierzyna ciągnie do wody...
-Zgadza siÄ™.
-Ubrania, choć prałam je z takim poświęceniem, pachną
jednak człowiekiem...
-No, właśnie. Zwierzyna może wyczuć ten zapach, a poza
tym tych ubrań tutaj nigdy nie było. A dzikie zwierzęta są
nadzwyczaj płochliwe.
Kiedy dochodzili już do swego tymczasowego domu pod
nawisem skalnym, Sunny zapragnęła jeszcze jednej informacji:
-A jak długo trzeba czekać, zanim coś złapie się w sidła?
-Różnie bywa. Kiedyś złapałem już coś po dziesięciu
minutach, innym razem czekałem dzień, drugi i nic.
Znów porozkładali rzeczy na kamieniach, niektóre prawie już
suche. Gorące, pustynne powietrze było prawie tak samo
skuteczne jak elektryczna suszarka do ubrań.
A potem była niespodzianka. Chance przykucnął koło
wielkiego dzieła swych rąk, czyli sideł, sięgnął do tylnej
kieszeni spodni i wyciągnął z niej, ni mniej ni więcej, tylko
pognieciony batonik Baby Ruth". Spokojnie rozwinÄ…Å‚ go z
papierka i wetknął do sideł.
80
Sunny dopiero po chwili była w stanie wydobyć z siebie głos.
Pełen oburzenia.
-No wiesz! Słodki baton jako przynęta! Dlaczego nie włożysz
tam jednego z moich batonów? A ten mi oddaj, natychmiast!
-Nie mogę ci go dać, Sunny - protestował ze śmiechem,
zasłaniając sidła przed jej zachłannymi rękami. - %7ładen
szanujący się królik nie połakomi się na twoje nadzwyczajne
batony odżywcze!
-Ale jak mogłeś! Jak mogłeś chować przede mną słodziutki
Baby Ruth"?!
-Wcale nie chowałem. Znalazłem go teraz w samolocie, ale
rozpuścił się na tym upale. Nie nadawał się do jedzenia.
-Rozpuścił! Dobrze wiesz, że czekoladzie to nie szkodzi!
Chance z politowaniem pokiwał głową.
-No tak, teraz już wiem. Jesteś jedną z nich.
-JednÄ… z nich? A o kogo ci chodzi?
-JesteÅ› czekoladoholiczkÄ….
-Absolutnie nie - zaprotestowała, dumnie unosząc głowę.
-Jestem czymś więcej. Jestem słodyczoholiczką.
-To dlaczego do tej swojej wspaniałej torby, zamiast
obrzydliwych batonów, nie zapakowałaś po prostu cukierków?
Teraz ona spojrzała z politowaniem.
-Przecież to proste. Zawartość mojej torby ma pomóc mi
przetrwać. A te cukierki zjadłabym zaraz pierwszego dnia.
Wcale się nie roześmiał. Przeciwnie, jakby spoważniał, a w
jego złocistobrązowych oczach błysnęło coś ponurego.
-Chyba nie powiesz, że zawartość tej torby miała pomóc ci
przetrwać noc w pokoju hotelowym w Seattle?
Niby dowcipne, głos Chance'a niby spokojny, ale czuła w
nim napięcie.
-Ach! Sam wiesz, ludziom różne rzeczy przychodzą do
głowy. Zwłaszcza kobietom - odparła lekkim, żartobliwym
tonem. - Mnie, na przykład, wydaje się, że powinnam być
przygotowana na każdą ewentualność.
-Bzdura! Próbujesz mi wcisnąć jakiś...
-Nie, Chance! Nie wciskam ci kitu, próbuję tylko grzecznie
81
dać ci do zrozumienia, że to nie twój interes.
-Ale mnie chodzi o coÅ› innego, Sunny.
-A o co?
-O szczerość. Jeśli nie chcesz mi powiedzieć, w porządku,
przeżyję. Ale to niedobrze, że nie chcesz być wobec mnie
szczera. Nasza sytuacja tutaj jest raczej nietypowa. I nie będzie
łatwo, dlatego powinniśmy mieć do siebie bezwzględne
zaufanie. Mówić sobie wszystko otwarcie, nawet jeśli prawda
zakłuje w oczy.
Wygłosił to z wielką powagą i wszystko, co powiedział, było
słuszne. Ale Sunny była nieugięta, jak zwykle, kiedy chodziło
o torbę i jej zawartość. Skrzyżowała ramiona na piersiach i
patrzyła z góry, drwiąco, w stylu: Ja i tak tego, koleś, nie
kupiÄ™!".
-Szczerość - prychnęła. - Ciebie po prostu aż skręca, żebym
ci powiedziała, po co mi ta torba! A ja powtarzam, że to nie
twój zakichany interes! Chociaż...
-Chociaż...
-Przez moment czułam coś w rodzaju poczucia winy, ale to
przecież przeczyłoby wszelkim zasadom logiki.
Powaga nadal gościła na jego twarzy, ale już tylko przez
sekundę. Kąciki ust zadrżały. Chance uśmiechnął się i
bezradnie potrząsnął głową.
-Ej, mała! Zdaje się, że będę miał z tobą poważny problem!
Wsunął sidła pod pachę i szybkim krokiem ruszył w stronę
zródła, o ile tak można było nazwać tę dziurkę w skale, z której
ledwo sączyła się wąska strużka wody.
-Ej, duży! - wrzasnęła za nim. -A niby co? Jaki problem?
-A taki jeden! - zawołał, nie odwracając nawet głowy. -
[ Pobierz całość w formacie PDF ]