[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Miała zaczerwienione policzki i puste spojrzenie. Nie na taką reakcję liczył,
skoro pierwszy raz w życiu wyznał komuś miłość. Wypuścił ją z ramion, walcząc z
wewnętrznym bólem. Zaczął przechadzać się po kuchni, nerwowo przeczesując
rękami włosy. W końcu się zatrzymał.
Stali teraz po przeciwnych stronach pomieszczenia, na wprost siebie, niczym
rewolwerowcy. Danny zastanawiał się, kto poruszy się pierwszy. Chwile mijały, a
jej nawet nie drgnęła powieka. Zrozumiał, że Brooke może tak stać do skończenia
świata. Westchnął i pokręcił głową.
- Nie patrz na mnie w ten sposób, Brooke. I powiedz coś.
- Ty mnie nie kochasz, Danny - powiedziała, odbierając mu ostatni okruch
nadziei.
- A skąd ty możesz to wiedzieć - warknął ze złością.
- Nie mogę być taka, jakiej pragniesz. Nie umiem. Nie mogę owinąć się wokół
ciebie niczym bluszcz, bo w końcu zgubię nas oboje.
- O nie. Nie zrzucisz winy na mnie. Ja wcale nie zamierzam cię zmieniać ani
powstrzymywać, Brooke. Chcę, żebyś robiła to, co daje ci szczęście. Zamierzam cię
w tym wspierać i zachęcać. Ale nie będę już dłużej ukrywał, co do ciebie czuję.
- No to masz pecha - oznajmiła i się odwróciła.
- Byłem tylko z tobą szczery.
Rzuciła mu złe spojrzenie.
- Widać więc, że ja jestem lepsza w radzeniu sobie z małymi kłamstwami.
Jęknął w duchu. Brooke jest tak uparta, że nic, co zrobi, nie zmieni jej zdania.
Mógłby zacząć na nią krzyczeć, spróbować nią potrząsnąć, a ona i tak w kółko
powtarzałaby swoje. Znał ją aż za dobrze. Musi wreszcie powiedzieć sobie: dość.
Już więcej nie może z siebie dać. Bo nic nie zostało.
- Rozumiem, czemu nie możesz mi zaufać - westchnął z żalem.
- Ale ja...
- Nie, Brooke. Gdybyś mi ufała, w ogóle nie byłoby tej rozmowy.
107
S
R
Najśmieszniejsze było to, że kiedy Brooke go odtrąciła, jego uczucia nie
znikły. Danny nadal kochał ją całym sercem i wiedział, że zawsze będzie czuł to
samo. A to, mimo wszystko, było za mało. Musiał więc ustąpić.
- Brooke, myślę, że twoja sytuacja finansowa ustabilizowała się na tyle, że
powinnaś się wyprowadzić.
Zamarła z rozchylonymi ustami. Może liczyła, że dalej będzie ją przekonywał.
Jeśli tak, to niech powie mu to wprost.
- Każesz mi się wynosić? - zapytała, blednąc.
Musiał użyć całej swojej wewnętrznej siły, by nie rzucić się jej do stóp i,
cofając swoje słowa, błagać o przebaczenie. Powstrzymała go jedna myśl. Czekał
już na Brooke osiem lat i nie był w stanie tego ciągnąć ani dnia dłużej. Przez ten
czas kochał ją i był pewien, że nigdy jej nie zdobędzie. Dlatego było to tragiczne,
lecz ciche i spokojne uczucie. Teraz, kiedy czuł, że ma szansę i wiedział, jak
wspaniale może im być razem, nie umiał się już hamować.
- Ja już dłużej tak nie mogę, Brooke - oznajmił, łamiąc wszystkie swoje
wcześniejsze obietnice. - Nie mogę widywać cię co rano we własnej kuchni, jeszcze
ciepłą od snu, i nie móc cię dotknąć. Nie jestem w stanie spać, wiedząc, że jesteś
obok, a mi nie wolno cię tknąć. Nie mogę już dłużej marzyć, że kiedyś odpowiesz
miłością na moje uczucie. To mnie powoli zabija.
Po raz ostatni pozwolił sobie jej dotknąć. Podszedł bliżej i założył jej
niesforne pasemko włosów za ucho. Potem starł łzy z jej policzków i pocałował ją
tkliwie w czubek głowy. Po chwili odsunął się, pozwalając, by jego serce zamknęło
się na zawsze. Wspomnienie Brooke w nim pozostanie, ale żadna inna kobieta już
nigdy do niego się nie zbliży.
- No tak. - Skinęła głową. - Rozumiem - dodała z bólem w oczach, a potem ze
złością zaczęła ocierać lejące się strumieniem łzy.
- Zacznij jutro szukać sobie nowego lokum - powiedział, słysząc lodowe nutki
w swoim głosie.
- Oczywiście. Jutro. Może w Emerald, w pobliżu szkoły Beau. To z pewnością
108
S
R
dobry pomysł - powiedziała mechanicznie. - Dość blisko cywilizacji i dość daleko,
żeby zapewnić nam anonimowość.
I blisko mnie, pomyślał Danny i zaraz skarcił się za płonne nadzieje. Gdyby
Brooke chciała być blisko niego, zaparłaby się i nie dała wyrzucić z jego życia. I
pozwoliłaby sobie na odwzajemnienie jego uczuć.
- Brzmi to świetnie - zgodził się spokojnie, choć drżał z bólu. - Jeśli chcesz,
pomogę ci szukać. Pomogę się urządzić. Zawsze ci pomogę. Wiesz o tym, prawda?
- Ale nie mogę zostać - powiedziała tak, jakby chciała o tym przekonać i
siebie, i jego.
- Nie, Brooke. Nie możesz. Ale też nie potrzebujesz już tego. Beau poszedł do
nowej szkoły, ty znalazłaś pracę. Wkrótce dostaniesz pieniądze i znajdziesz sobie
nowy dom. JesteÅ› na to gotowa.
Brooke była gotowa na swoją wspaniałą przyszłość. Szkoda tylko, że nie było
w niej miejsca dla Danny'ego.
109
S
R
ROZDZIAA JEDENASTY
Następnego ranka Brooke z Lily i Dannym oglądali niewielki uroczy domek w
Emerald. To było już trzecie miejsce, które odwiedzali tego dnia. Było ją na niego
stać, bo zaczęła dobrze zarabiać. W zasadzie podobał jej się spory ogród, rozkład
pokoi i ogólny stan nieruchomości. Mimo to nie mogła wykrzesać z siebie ani
odrobiny entuzjazmu. Czuła się... wydrążona. Jak w dniu, kiedy zemdlała w biurze
Danny'ego. Potem ta pustka powoli się wypełniła. Nim, przez niego i dla niego. Ale
teraz, po przepłakanej nocy, Brooke znów była pusta.
- Czy mogę pobawić się w pokoju tej dziewczynki? - spytała Lily błagalnie.
Brooke wyjęła z torby ulubioną książkę córeczki.
- Masz. Wez to ze sobą i bądz grzeczna - poprosiła.
Lily nie obiecała niczego i pobiegła oglądać zabawki dziecka właścicieli
domu. Brooke została w kuchni. Przez okno przyglądała się rozmowie Danny'ego z
agentem. Pewnie omawiali tak ważne sprawy jak ocieplenie i hydraulika.
Danny, pomyślała tęsknie. Trzymał mnie wczoraj w ramionach i wyznał mi
miłość. Jej ciało natychmiast zareagowało na wspomnienia. Objęła się ramionami.
Czym zasłużyłam na taką miłość? To po prostu niemożliwe, powtórzyła sobie w
myślach.
To przez tę niewiarę spanikowała i odrzuciła jego uczucia. Bardzo go tym
zraniła. Jeszcze nie widziała, by tak cierpiał. Jej wielki, silny i twardy Danny
cierpiał właśnie przez nią. Brooke poczuła, że boli ją serce. %7łałowała, że nie ma na
to jakiegoś cudownego lekarstwa. Jednej pigułki, która pozwoliłaby zapomnieć.
Niestety, nie da się zapomnieć, że Danny istnieje i mnie kocha, pomyślała żałośnie.
Danny właśnie kucnął, pokazując coś w trawie agentowi. Rzeczywiście, Emily
miała rację, pomyślała mimo woli. On ma rewelacyjny tyłek. Agent również kucnął,
kiwając mądrze głową. Danny otrzepał ręce i wstał. Spojrzał dokładnie w stronę
Brooke i posłał jej delikatny uśmiech. Uśmiech, który zaczynał się w kącikach oczu,
110
S
R
budził dołeczek w policzku i odsłaniał jego cudownie białe zęby. Uśmiech, który
miał ją podtrzymać na duchu i zapewnić, że wszystko będzie dobrze. Brooke nie
wytrzymała i odwróciła wzrok. Uciekła pod pretekstem sprawdzenia, co robi Lily. O
dziwo, mała grzecznie siedziała na łóżeczku dziewczynki i czytała książkę.
- I co myślisz żabko? - zapytała.
- O czym?
Brooke podniosła różowe piórko z podłogi i dołożyła do tuzina innych w
swojej torebce.
- O tym domu. Myślisz, że moglibyśmy tu zamieszkać? To byłby twój pokoik.
- Przecież mam już jeden u Danny'ego - odparła, przestając machać nogami.
- Ale przecież miło byłoby mieć własny dom. Tylko dla ciebie, dla mnie i dla
Beau.
- A Buckley?
- Musi zostać z Dannym. Ale będziemy go odwiedzać, kiedy tylko zechcesz -
obiecała, nie mając pojęcia, czy to w ogóle będzie możliwe. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • littlewoman.keep.pl