X


[ Pobierz całość w formacie PDF ]

powrocie do Hiszpanii, były znikome. Wiele powodów złożyło się na to, że ciągnął ją ze sobą na tę
wyprawę w nieznane. Między innymi przez swój egoizm, a także z powodu osobistych, szczerze
mó�wiąc, niskich pobudek skazał ją na banicję, narażał jej życie na równi z życiem swych ludzi.
Wyrzuty sumienia paliły go jak rozżarzone węgle.
W słońcu włosy Pilar nabrały odcienia starego złota.
Promienie ślizgały się po zarysie jej policzka i smukłej szyi, nadając skórze na twarzy i
przedramionach jedwa�bisty połysk. Refugio powrócił myślą do ostatniej nocy, leżała ufnie
przytulona do niego. N a wspomnienie dotyku jej ciała mocniej zanurzył w wodzie ster.
Jeżeli chmury, które napływały z południowego za�chodu, nie przesłonią nieba, ostre słońce spali
skórę Pi�lar. Wszyscy będą poparzeni. Może kapelusz rzuci choć trochę cienia na jej twarz. Nie
myślał wyłącznie o jej bo�leśnie opalonej skórze. Obawiał się o zdrowie dziewczy�ny. Mężczyzni
byli przyzwyczajeni do przebywania na słońcu, ona nie. Podobnie zresztą jak Luisa i Isabel.
Pilar odwróciła się i spojrzała na Refugia. - Czy coś cię zaniepokoiło? - spytała.
Dopiero teraz zdał sobie sprawę, że marszczy czoło i zaciska zęby. Czym prędzej rozluznił mięśnie.
- Nie, nie. Po prostu jest mi tak wesoło jak mułowi, który dzwiga na grzbiecie ładunek siana i nie
wie, gdzie go zrzucić. Co jeszcze może mnie teraz niepokoić?
- Wiele rzeczy. Ale żadna z nich nie jest warta, żeby popadać w przygnębienie.
- A co mi pozostało? W tej chwili nie mam nic lepsze�go do roboty.
- Jeżeli myślisz o Nowym Orleanie, to naprawdę nie ty jesteś winny pożaru.
- Dotąd nie przyszło mi to do głowy.
- Jakoś trudno mi w to uwierzyć.
- Domyślam się, czego się boisz. Podejrzewasz, że znowu wpadnę w depresję i zostawię cię na
pastwę losu. - Wcale nie - zaprzeczyła, patrząc na niego z powa�gą. - Jestem przekonana, że wtedy
świadomie uciekłeś od rzeczywistości.
- Pochlebiasz mi.
- Nie sądzę. A poza tym nie doceniasz mnie. Myślę, że poradziłabym sobie. Może potrzebowałabym
wspar�cia, kto wie, czy nie wpadłabym w tarapaty, ale jakoś bym się urządziła.
Ogarnęło go dziwne uczucie, jakby niepokój.
- Zdaje się, dajesz mi do zrozumienia, iż poczyniłaś już pewne plany - powiedział ostrzej, niż
zamierzał. �Sama mi o tym opowiesz czy każesz zgadywać?
- Ani jedno, ani drugie. Nie wszyscy mówią tak alu�zyjnie jak ty. Po prostu stwierdziłam fakt.
- Więc sama to wymyśliłaś?
- A któż by inny? Nie mam nikogo, kto by za mnie myślał.
- Czy to oznacza, że nie masz zamiaru brać pod uwa�gę moich intencji?
- To znaczy tylko tyle, że nie uważam, iż ponosisz za mnie odpowiedzialność.
Coraz lepiej potrafiła odgadywać jego myśli. Powinien mieć się na baczności.
- W takim razie SIę mylisz. Odpowiadam za ciebie, odkąd przystałem na twój plan tam, w ogrodzie.
Cokol�wiek byś powiedziała, nie zwolni mnie to z zobowiązań względem ciebie.
- Jeżeli odpowiada ci rola męczennika, nie potrafię cię od niej odwieść.
- Ale przyznasz, że dobrze ją odgrywam? - Miał na�dzieję, że nie dostrzegła goryczy w jego głosie.
- Doskonale. I właśnie dlatego czuję, że obwiniasz się za pożar N owego Orleanu.
- Brzmi to całkiem logicznie. - Mocniej uderzył ste�rem o wodę.
- Uważasz, że powinieneś był powstrzymać Estebana.�Pokręciła głową. - Niby jak miałeś tego
dokonać?
- Należało go zabić jak jadowitego węża, by już nie miał szansy więcej kąsać.
- Ty tak nie potrafisz.
- Nie. Ale czy nie sądzisz, że to zle? - Zawiesił głos, czekając, co mu odpowie.
- Niektórzy mogą tak myśleć - odparła, patrząc mu w oczy. - Lecz ja cię rozumiem. - Gdybyś zabił
go z zim-
ną krwią, okazałbyś się takim potworem jak on. Jest w tym wszystkim dużo mojej winy. Być może
znalazłbyś jakiś bezpieczniejszy sposób, żeby się dostać do jego do�mu, gdybym z tobą nie poszła.
- A może nigdy bym się nie zdobył na to, żeby się tam wedrzeć? Nie ma co snuć domysłów. To ja
zadecy�dowałem, w jaki sposób znajdziemy się w domu twego Ojczyma.
- Ale musiałeś mieć na względzie moje bezpieczeń�stwo, co w efekcie przyczyniło się do pożaru.
Może nie doszłoby do walki i pojedynku w kaplicy, gdybym się w to wszystko nie wmieszała?
- Nie odżałowałbym, bo szukałem pretekstu, żeby go nadziać na szpadę. Szczególnie jak
zobaczyłem Vicente. To nie twoja wina, że mi się nie udało.
- Chcesz mnie pozbawić poczucia winy, podobnie jak możliwości odpowiadania za siebie?
- Nigdy nie zamierzałem cię czegokolwiek pozba�wiać. - Te słowa zdawały się wisieć między nimi,
gdy skrzyżowali spojrzenia.
~ Zamiary się zmieniają - zauważyła oblana rumień�cem, który miał niewiele wspólnego z
działaniem sło�necznych promieni.
- Podobnie jak ludzie - dopowiedział, kiwając głową"
- O czym tam tak zawzięcie dyskutujecie? - zapytał Vicente, oglądając się przez ramię"
- O kradzieży i dobrych intencjach - zbył go Refugio.
- Ach, chodzi o szkatułkę? Zajrzałem do niej, wiesz?
- N o, niezupełnie o szkatułkę - odpowiedział nieco zniecierpliwiony Refugio, puszczając mimo
uszu wyraz�ny wyrzut w głosie młodego człowieka.
- Uważam, że powinniśmy o tym porozmawiać - nie ustępował Vicente. - Wyobrażasz sobie, jak się
czułem, uczestnicząc w rabunku? - Nieco zmieszany, patrzył z powagą na brata.
- Pewnie lepiej bym to sobie wyobraził, gdybym prze�widział, że na tym uniwersytecie zmienią cię
w świętosz�kowatego durnia.
- Tak jest, powyżywaj się na mnie. - Odsłonił zęby w sztucznym uśmiechu. - Zdążyłem się do tego
przy�zwyczaić, ale wez pod uwagę seflOritę Pilar.
- Jak na tak krótką znajomość zbyt poufale mówisz o tej damie - zwrócił mu uwagę Refugio. -
Poznałem ją przed tobą, mój bracie.
- Czyżby?
Uprzejmy ton Refugia niósł ze sobą ostrzeżenie, lecz Vicente zignorował je.
- Najpierw skontaktowała się ze mną.
- Więc dlaczego nie pośpieszyłeś jej z pomocą?
Mogłeś wzorem legendarnych mauretańskich książąt porwać ją na swego rumaka i uwiezć daleko
od prześla�dowców.
- Nie prosiła mnie o pomoc - wykręcił się sprytnie. Refugio skłonił głowę przed Pilar.
- Moje gratulacje. Zyskałaś nowego rycerza. Następ�nego w kolejce.
- Czuję się zaszczycona.
- Nie wątpię - stwierdził zgryzliwie, po czym zwrócił się do Vicente: - A wracając do złota. Gdzie
masz szkatułkę?
Vicente ponownie spochmurniał.
- Nie mogłem jej zabrać, kiedy sprawdziłem, co za�Wiera.
- Zostawiłeś ją?
Kiwnął głową, nie odrywaiąc wzroku od twarzy Refu�gia, który patrzył na młodszego brata z
rosnącym rozba�Wieniem. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • littlewoman.keep.pl
  • Drogi użytkowniku!

    W trosce o komfort korzystania z naszego serwisu chcemy dostarczać Ci coraz lepsze usługi. By móc to robić prosimy, abyś wyraził zgodę na dopasowanie treści marketingowych do Twoich zachowań w serwisie. Zgoda ta pozwoli nam częściowo finansować rozwój świadczonych usług.

    Pamiętaj, że dbamy o Twoją prywatność. Nie zwiększamy zakresu naszych uprawnień bez Twojej zgody. Zadbamy również o bezpieczeństwo Twoich danych. Wyrażoną zgodę możesz cofnąć w każdej chwili.

     Tak, zgadzam się na nadanie mi "cookie" i korzystanie z danych przez Administratora Serwisu i jego partnerów w celu dopasowania treści do moich potrzeb. Przeczytałem(am) Politykę prywatności. Rozumiem ją i akceptuję.

     Tak, zgadzam się na przetwarzanie moich danych osobowych przez Administratora Serwisu i jego partnerów w celu personalizowania wyświetlanych mi reklam i dostosowania do mnie prezentowanych treści marketingowych. Przeczytałem(am) Politykę prywatności. Rozumiem ją i akceptuję.

    Wyrażenie powyższych zgód jest dobrowolne i możesz je w dowolnym momencie wycofać poprzez opcję: "Twoje zgody", dostępnej w prawym, dolnym rogu strony lub poprzez usunięcie "cookies" w swojej przeglądarce dla powyżej strony, z tym, że wycofanie zgody nie będzie miało wpływu na zgodność z prawem przetwarzania na podstawie zgody, przed jej wycofaniem.