[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zniszczonym ubraniu. Plecy mu drżały i Christa uświadomiła sobie, że Linde-Lou płacze,
jego silne barki sprawiały teraz wrażenie całkowicie bezbronnych.
Christa przysunęła się bliżej i objęła go ramieniem.
- Najdroższy przyjacielu - szepnęła. - Przecież wiem, że nie jesteś przestępcą. Zobacz,
jestem przy tobie. Nie boję się ciebie. Wiem, że nic mi z twojej strony nie grozi, choć jestem
jedyną osobą, która zna twoją tajemnicę. Przejdziemy przez to razem, nie opuszczę cię.
Odwrócił się, oparł głowę na jej ramieniu i zaniósł się gorzkim szlochem. Strasznie było
słuchać ciężkiego, rozdzierającego serce płaczu, gwałtownego, jakby nieszczęsny chciał
wypłakać gorycz wszystkich lat potwornej udręki i samotności, cały swój żal i wyrzuty
sumienia.
Chriście również zbierało się na płacz.
- No dobrze, dobrze - powtarzała, gładząc go po włosach. - Płacz, płacz, Linde-Lou. To ci
pomoże.
Była jednak wstrząśnięta i przerażona. Linde-Lou czekały ciężkie chwile. Z pewnością
pomoże mu to, że mógł się przed kimś otworzyć, ale...
To niezwykłe przeżycie tak siedzieć z dorosłym mężczyzną w ramionach i pocieszać go, być
tą silniejszą. Ale jeśli ktoś na świecie mógł płakać na czyimś ramieniu, to właśnie Linde-Lou
na ramieniu Christy. Nie uważała tego za niemęskie czy ośmieszające, przeciwnie, jego
zachowanie było jak najbardziej naturalne, jeśli pamiętać, przez co musiał przejść.
144
Kiedy się nareszcie uspokoił, zapytała:
- Nie chciałbyś mi o tym opowiedzieć?
Linde-Lou wyprostował się, otarł łzy i głęboko wciągnął powietrze.
- On miał kij, taką grubą pałkę. Rzucił się na mnie, kiedy go oskarżyłem, że zamordował
moje rodzeństwo. %7łeby się bronić, złapałem jakiś kamień. Nie, nie chcę o tym nawet myśleć.
- Rozumiem. Ale, Linde-Lou, musiał być jakiś świadek!
- Tak - powiedział spokojnie. - Był jeden.
- Kto? - zapytała, blednąc.
- Dokładnie go nie widziałem, stał pod drzewami. Zauważyłem tylko, że to mężczyzna. On
zaraz stamtąd uciekł.
Christa zastanawiała się przez chwilę.
- No tak - szepnęła. - Ktoś przecież widział, co się stało. Ktoś napisał balladę o Lindelo. Czy
myślisz, że mógł to być Lars Sevaldsen? Ten, który widział? Tylko dlaczego w takim razie na
ciebie nie doniósł?
- Ja myślę, że on samego końca bójki nie widział - powiedział Linde-Lou. - Uciekł wcześniej.
Był tam tylko wtedy, kiedy ja... kopałem groby w lesie.
- To znacz że pochowałeś dzieci, zanim Pan Peder wrócił? A właściwie, to dlaczego on to
zrobił?
- Bo ja wiedziałem, że to on zabił. Chciał się mnie pozbyć.
- Uff! - Christa zadrżała. - Linde-Lou, zdajesz sobie chyba sprawę z tego, że będziesz musiał
iść na policję?
- Tak - odparł spokojnie.
Ujęła jego rękę i uścisnęła, chcąc dodać mu odwagi.
- Nie przypuszczam, żebyś został surowo ukarany. A ja... będę na ciebie czekać, jeżeli mi
pozwolisz.
- Nie powinnaś tego robić - rzekł zdławionym głosem. - My oboje nigdy nie będziemy mogli
być razem.
- Dlaczego?
145
- Dobrze znasz powody.
Christa zerwała się z ziemi.
- To najbardziej bolesna odprawa, jaką kiedykolwiek w życiu dostałam.
On także się zerwał. W jego głosie słyszała rozpacz.
- Christa...
- Nie mówmy już o tym więcej. I chodzmy szukać Joachima - ucięła krótko.
- Chodzmy - zgodził się. - Zdaje mi się, że ja z daleka widziałem jakiegoś chłopca. To musiał
być on. Kiedy szedłem do ciebie...
- Widziałeś go? To dlaczego mi nic nie powiedziałeś?
- Ty zaczęłaś rozmawiać o... innych sprawach.
- Tak, masz rację. Pokaż mi, gdzie to było!
- Zdaje mi się, że powinniśmy pójść przez wzniesienia aż do tej wystającej skały, tam,
będziemy mieć stamtąd widok na okolicę.
Zanim zdążyła pomyśleć, powiedziała pół żartem, pół serio coś, czego naprawdę nie miała
zamiaru mówić:
- I nie zepchniesz mnie ze skały w dół? - Gdy stwierdziła, jak głęboko zraniły go jej słowa,
pospieszyła z zapewnieniami: - Linde-Lou, ja tylko żartowałam!
Uśmiechnął się smutno i niepewnie.
- Teraz rachunki się wyrównały, oboje zraniliśmy się nawzajem.
- No tak, ale przecież żadne nie zrobiło tego po to, żeby sprawić ból.
- Tylko że słowa mogą okazać się dla człowieka podstępną pułapką, prawda?
- Masz, niestety, racjÄ™.
Linde-Lou dosyć niezdarnie posługiwał się językiem. Mówił, rzecz jasna, dialektem, ale to
nic takiego, bo przecież dialekty są na ogół niesłychanie trafne w sformułowaniach, Linde-
Lou jednak miał bardzo ubogi zasób słów, a wymowa świadczyła, że pochodzi z prostego
środowiska. Myśli jednak i uczucia miał piękne, przynajmniej zdaniem Christy, co
wskazywało na inteligencję i wrażliwość.
146
Lubiła go tak bardzo, że aż jej to sprawiało ból. Jej miłość do Linde-Lou pełna była
współczucia i czułości. Ale przecież nie tylko na tym polegała jej wartość.
Poszli szybko po coraz bardziej wznoszącym się wzgórzu.
Christa zastanawiała się nad pochodzeniem Linde-Lou. Matka musiała być prostą kobietą,
ale...
- Linde-Lou, czy ty wiesz coÅ› w swoim ojcu?
- O ojcu?
- No tak, o twoim prawdziwym, biologicznym ojcu; nie o ojczymie, który, jak rozumiem, był
ojcem twojego przyrodniego rodzeństwa.
- On nie żył długo. Matka zresztą też nie. Pomarli na suchoty.
- I ty zostałeś sam z dziećmi. Ale czy w ogóle coś wiesz?
- O moim ojcu? Tak. Wiem, że nazywał się Lind... jak ci już mówiłem.
- Ale coś poza tym musisz chyba wiedzieć?
- Tylko tyle, ile mi powiedziała matka. Ale to się zdarzyło tylko raz. On pochodził z dobrej i
bogatej rodziny. Byli właścicielami dworu.
- Ach, tak?
- Myślę, że nie jest to wielki majątek, ale stary. Do dworu prowadzi wysadzana lipami aleja i
dlatego cały majątek ma nazwę Lipowa Aleja. To właściwie wszystko, co matka mi
powiedziała. Spotkała ojca w Christianii.
Christa nie była w stanie powiedzieć ani słowa. Myśli kłębiły jej się w głowie. Nawet nie
poprawiła nazwy stołecznego miasta. Zresztą w tamtym czasie stolica nazywała się
[ Pobierz całość w formacie PDF ]