[ Pobierz całość w formacie PDF ]
uderzył go zapach siarki. Matt zakaszlał i do oczu napłynęły mu łzy. Spróbował oblizać
wargi, ale w ustach miał sucho.
Do łóżka zbliżył się Noah z naczyniem. Druga kobieta, ta, której Matt nie znał, trzymała w
ręce węża. Skąd się tu wziął? Był brązowy, szkaradny, długi na pół metra i wił się
rozpaczliwie. %7łmija? Wyjęła skalpel, którego mógłby używać chirurg. Matt patrzył, jak
chwyta gada za głowę, a następnie rozcina go. Ze środka wypłynął ciemnoczerwony płyn i
skapywał do metalowego kubka. Wąż zesztywniał, a potem znieruchomiał.
Pani Deverill odsunęła kołdrę. Matt miał na sobie jedynie slipy i skulił się, kiedy pochyliła się
nad nim. Zamoczyła palec we krwi węża, a potem nakreśliła nim linię od klatki piersiowej do
brzucha. Czuł przez skórę, że płyn jest ciepły i lepki. Chciał się poruszyć, lecz ciało
odmówiło mu posłuszeństwa. Mógł tylko patrzyć, jak pani Deverill wyciąga dłoń i robi mu na
czole jakiÅ› znak.
- Otwórz usta - poleciła.
- Nie... - Matt wyszeptał jedno słowo. Usiłował się powstrzymać, ale nagle jego usta otwarły
się same z siebie i pani Deverill zaczęła go poić z kubka. Wiedział, że pije krew. Miała gorzki
smak, bardziej obrzydliwy niż cokolwiek innego. Zrobiło mu się niedobrze. Chciał się jej
pozbyć z organizmu, ale zamiast tego ciecz wśliznęła mu się do żołądka niczym wąż, z
którego pochodziła. W tej samej chwili coś zaczęło go wsysać w materac, w podłogę, jakby
grzebało go żywcem, aż...
Otworzył oczy.
Pani Deverill siedziała w pokoju i czytała książkę. Oprócz niej nie było nikogo. Przez otwarte
okno wpadał do środka powiew wiatru. Matt przełknął ślinę. Kręciło mu się w głowie, ale
poza tym czuł się dobrze.
- W końcu się obudziłeś - wymamrotała pani Deverill, zamykając książkę.
- Co się stało? - zapytał Matt.
- Byłeś chory. Nic poważnego. Zapalenie płuc. W zasadzie śladowe zapalenie opłucnej. Ale
już wracasz do siebie.
- Dała mi pani coś do picia... - Matt próbował to sobie przypomnieć, mimo że nie chciał.
Samo wspomnienie tego, co zaszło, było dla niego obrzydliwe. - Widziałem węża.
- Węża? O czym ty mówisz? Miałeś koszmary, Matthew. Powiedziałabym, że to z powodu
zbyt częstego oglądania telewizji.
- Jestem głodny - powiedział Matt.
- Spodziewam się. Przez trzy dni nic nie jadłeś.
- Trzy dni!
- Tak długo byłeś nieprzytomny. - Wstała i, szurając nogami, podeszła do drzwi. - Przyniosę
ci herbatę - rzekła. - Jutro jeszcze możesz wypoczywać, ale potem chcę cię widzieć na
nogach. Zwieże powietrze dobrze ci zrobi. Poza tym już czas, żebyś zabrał się do pracy.
Po raz ostatni obrzuciła go spojrzeniem, kiwnęła do siebie głową i zamknęła drzwi.
*
Dwa dni pózniej Matt sprzątał w chlewie. Cuchnące błoto i nieczystości sięgały mu prawie do
kolan. Pani Deverill mówiła o świeżym powietrzu, ale w tym miejscu panował odór tak
wstrętny, że chłopak ledwo mógł oddychać. Noah dał mu gumiaki i rękawice, ale Matt nie
miał żadnego innego ubrania ochronnego. Dżinsy i koszula wkrótce ociekały czarną mazią.
Zrodek dezynfekujący, który dostał, palił go w gardle i sprawiał, że łzawiły mu oczy.
Podniósł łopatę i napełnił kolejne wiadro nieczystościami. Zbliżała się pora lunchu i nie mógł
się go już doczekać. Mimo wszystko pani Deverill była dobrą kucharką. Kiedy Matt mieszkał
z Gwendą Davis, jadł tylko mrożonki odgrzewane w kuchence mikrofalowej. Wolał tutejsze
jedzenie: domowy chleb, syte potrawki i ciasta z owocami grubo posypane kruszonkÄ….
Zmienił się. Wiedział, że podczas choroby coś się z nim stało, chociaż nie miał pojęcia co
takiego. Czuł się tak, jakby ktoś przestawił mu w środku jakiś przełącznik. Nie umiał tego
wytłumaczyć, ale stał się silniejszy i bardziej pewny siebie niż kiedykolwiek wcześniej.
Było mu z tym dobrze, bo podjął już decyzję. Zamierzał uciec. Nadal uważał, że to
niebywałe, by w ramach projektu wysłano go w to zapadłe miejsce i uczyniono z niego
niewolnika tej posępnej, groznej kobiety. Matt nie lubił pani Deverill, ale to Noah, parobek,
przyprawiał go o prawdziwe dreszcze. Noah pracował zwykle w polu. Obrabiał je
starodawnym traktorem, wypluwającym z siebie czarne spaliny. Ale kiedy znalazł się w
pobliżu, nie potrafił oderwać wzroku od Matta. Zawsze łypał na niego okiem, jakby wiedział
coś, o czym chłopak nie miał pojęcia. Matt zastanawiał się, czy Noah nie jest upośledzony.
Sprawiał wrażenie, jakby nie do końca był człowiekiem.
Matt nie dbał o to, co się z nim stanie, ale wiedział, że nie może zostać w Hive Hall. Nawet
przez tydzień, a co dopiero przez cały rok. Nie miał pieniędzy, ale czuł, że je znajdzie, jeśli
tylko wystarczająco starannie poszuka. Potem pojedzie autostopem albo złapie pociąg do
Londynu. Zgubi się w stolicy i chociaż słyszał mnóstwo przerażających opowieści, był
przekonany, że jakoś przetrwa. Już za dwa lata skończy szesnaście lat i stanie się niezależny.
%7ładen dorosły nie będzie mu wtedy mówił, co ma robić.
Pani Deverill stanęła w drzwiach domu i zawołała chłopaka na obiad. Matt nie miał przy
sobie zegarka, ale domyślał się, że musi być pierwsza. Jego opiekunka zawsze była
punktualna. Rzucił łopatę i wydostał się z chlewu. W oddali pojawił się Noah, niosąc dwa
wiadra karmy dla zwierząt. Nigdy nie jadał w domu. Miał pokój na górnym piętrze stodoły i
to tam gotował, spał i zapewne się mył, choć niezbyt często, ponieważ cuchnęło od niego
gorzej niż od świń.
Matt zdjął buty przed frontowymi drzwiami, potem wszedł do kuchni i umył ręce w zlewie.
Pani Deverill podała zupę jarzynową. Na stole leżał chleb, masło i ser. Asmodeusz siedział na
kredensie i Matt zadrżał. Nie lubił kota jeszcze bardziej niż Noaha - i to nie tylko z powodu
blizny na dłoni. Podobnie jak Noah, kot zawsze się w niego wpatrywał. Miał zwyczaj
pojawiać się znikąd. Chłopak odwracał głowę, a on tam był... w gałęziach drzewa, na
parapecie albo na krześle. I zawsze wbijał w chłopaka te niesamowite żółte ślepia. Zwykle nie
zwracał na niego uwagi, ale kiedy Matt podchodził zbyt blisko, kot wyginał grzbiet i syczał.
- Asmodeusz, proszę wyjść z kuchni - powiedziała pani Deyerill.
Kot doskonale ją zrozumiał. Wyskoczył przez okno i poszedł sobie.
Matt usiadł i zaczął jeść.
- Matthew, chcę, żebyś po południu coś dla mnie zrobił - odezwała się pani Deverill.
- Przecież sprzątam w chlewie.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]