[ Pobierz całość w formacie PDF ]
nie mogła jej słyszeć. Wsłuchiwała się w odgłosy po drugiej stronie drzwi.
Dobry Boże, przecież baron mógł ją zobaczyć, i stąd te zakładane od
rana zamki. Przecież przez cały czas był w swoim pokoju. To tylko ona
okazała się intruzem, bez żadnego powodu, w każdym razie z jego punktu
widzenia.
Larissa jęknęła i zanurzyła twarz w dłoniach. Nigdy nie wyjdzie z tego
pokoju. Nie, nie powinna tutaj zostać, przecież tak naprawdę to nie był jej
pokój. Ale też nigdy już więcej nie spojrzy baronowi w twarz. Nie mogła-
by. Jeszcze nigdy w życiu nie czuła takiego wstydu i zakłopotania.
Opuści ten dom. Musi to zrobić. Okazał się na tyle uprzejmy, że nie na-
legał na to osobiście, zamiast tego kazał założyć zamki. Po prostu nie może
tu teraz zostać i ryzykować, że go znowu spotka. Co on o niej pomyślał!
Jakież to upokarzające. Znowu jęknęła. %7łeby opuścić ten dom, musi się
jednak z nim zobaczyć. Zatrzymał w sejfie jej biżuterię. Ma także adres
magazynu, gdzie zostały złożone resztki ich dobytku. Nie obejdzie się więc
bez rozmowy z nim. A skoro tak, musi mu wytłumaczyć, co zdarzyło Czy
zawsze tak bardzo wszystkiego się bała? Chyba nie. Ale to mijanie się z
prawdą, konieczność udzielania pokrętnych odpowiedzi doprowadziły ją do
takiego stanu. Gdyby wcześniej sprzedała biżuterię albo gdyby zaczęła
sprzedawać meble, miałaby trochę pieniędzy, dzięki czemu mogliby za-
mieszkać w hotelu, gdzie zastanowiłaby się, co robić dalej, zamiast spro-
wadzać się tutaj.
Zapytała pierwszą napotkaną służącą, gdzie może zastać barona, i zo-
stała poprowadzona do gabinetu na dole. Powiedziano jej, że tam właśnie
najczęściej można go zastać rano, po powrocie z konnej przejażdżki, rza-
dziej zaś po południu, kiedy załatwia służbowe i towarzyskie rozmowy
telefoniczne w innym miejscu. Dzisiaj jednak zrobił wyjątek. Prawdę mó-
wiąc, nie przysłuchiwała się paplaninie służącej, która ją do niego prowa-
dziła. Już na samą myśl o spotkaniu z lordem Everettem płonęły jej policz-
ki. Prawie na siłę stawiała jedną nogę przed drugą, żeby w końcu znalezć
się przed jego obliczem. Był to gustownie urządzony gabinet, funkcjonal-
ny, z fotelami, które bardziej służyły wygodzie niż stronie użytkowej, tak
aby każdy, kto tu zajrzy, czuł się swobodnie - każdy z wyjątkiem jej.
Paliło się kilka lamp, ponieważ dzień był raczej mroczny i ciemny, z
krótkotrwałymi, ale regularnie pojawiającymi się opadami śniegu. Różowe
klosze lamp pasowały niezle do ciemnoczerwonych draperii. Starała się
patrzeć na wszystko, tylko nie na niego, ale nie trwało to długo.
Siedział za dużym biurkiem. Czytał gazetę. Nie podniósł wzroku. To
było chyba coś więcej niż odbicie lampy na biurku obok niego, z jej różo-
wym abażurem, co sprawiało, że jego policzki stały się równie różowe jak
jej. Audzenie się, że i on jest zakłopotany, mogło być jedynie pobożnym
życzeniem.
- Ktoś był tej nocy w moim pokoju. Pomyślałam, że to pan, ale pan
spał.
Wyrzuciła to z siebie - i zbyt pózno zdała sobie sprawę, że tym samym
przyznaje się, iż weszła do jego pokoju w środku nocy. Skąd bowiem mo-
głaby wiedzieć, że spał? Jeżeli nawet nie wiedział o tym najściu, teraz się
dowiedział.
- To mogłem być ja.
Dopiero gdy po kilku długich chwilach stwierdzenie to utorowało sobie
drogę do jej świadomości i przebiło się przez warstwę zażenowania, skon-
fundowana, zamrugała oczami.
- Przepraszam? Słowo mogłem zakłada, że nie jest pan pewien. Jak
to jest możliwe?
- Nigdy nie myślałem, że to robię, tymczasem okazało się, że od czasu
do czasu spaceruję we śnie. To nie zdarza się często. Podobno też nie wę-
druję daleko. Gdyby tak było, musiałbym rozważyć ewentualność zamyka-
nia się na noc, czego bym raczej nie chciał. Ale ponieważ może się zda-
rzyć, że podczas jednego z tych dziwnych wypadów zawędruję do pani
pokoju, kazałem założyć zamki, żeby nie stwarzać precedensu.
Całą winę bierze na siebie, chociaż nie ma ku temu powodu. To wyja-
śnienie przyniosło Larissie ulgę. Odeszło zakłopotanie. Nie widział jej, a
pokój jest teraz chroniony ze wszystkich stron. Czy będzie w środku, czy
też nie, nie musi się więc już także bać złodziei. Usunął przyczynę, dla
której postanowiła opuścić ten dom.
Nadal jednak uważała, że powinna się wyprowadzić. Coś było nie tak z
jej uczuciami wobec barona. Powinna nim gardzić, a tymczasem pojawiło
się coś więcej. Już chciała powiedzieć, że natychmiast zacznie się rozglą-
dać za innym lokum. Ale wtedy pomyślała o bracie i o nowym lekarzu,
który badał go wczoraj, zapewniając ją, że będzie zdrów, i to w niecały
tydzień - jeżeli będzie kontynuować zalecenia dotyczące rekonwalescencji.
Podkreślił też, kilkakrotnie, tak samo zresztą jak ich własny lekarz, że
Thomas musi za wszelką cenę unikać przeciągów i chłodu, żeby nie dopu-
ścić do nawrotu choroby. Przez te wszystkie nieszczęścia i zgryzoty zupeł-
nie o tym zapomniała, co tym bardziej dowodzi, że powinni opuścić dom
barona. Zwykle brat tak bardzo zaprzątał jej uwagę i myśli, że zapominała
o innych sprawach.
Poczeka więc jeszcze najwyżej tydzień, dopóki brat w pełni nie wy-
zdrowieje. Ale do tego czasu postara się znalezć dom aukcyjny, który jej
pomoże pozbyć się co cenniejszych rzeczy, a także jubilera, który zaoferuje
godziwą cenę za perły matki. W ten sposób przestanie być zależna od po-
wrotu ojca, przestanie też czekać, że doprowadzi ich sprawy do ładu, skoro,
z czym musiała się wreszcie pogodzić, ojciec może nigdy nie wrócić do
domu. Zamierzała również rozejrzeć się za pracą, z której utrzymałaby
siebie i Thomasa. Nie mogą bowiem liczyć na liczne aktywa ojca, do czasu
[ Pobierz całość w formacie PDF ]