[ Pobierz całość w formacie PDF ]
świtę ze siebie zdjąwszy, nią go otulał. Rozmawiali z sobą w osobliwszy sposób, na co Sydor i Sydorowa nieraz z ciekawością
się z za węgła wpatrywali. Maksym nic nie gadał, krywonoga też, a mimoto rozumieli się i bawili, jak nie można lepiej. Patrzali
sobie w oczy, kiwali głowami, krywonoga gładził chłopca, chłopiec się przytulał, rękami machali, powieki mrużyli, czasem który
coś niewyraznie mruknął i tak im w niedziele całe schodziły godziny. Zdala od siebie, gdy któremu z nich coś było potrzeba,
dosyć było huknąć i rękę podnieść, drugi już wiedział co robić. Krywonoga kradł owoce na targu dla Maksymka, a Maksymek
raz, gdy w szynku chłopi napadli parobka, na ratunek przybiegłszy, nie mając siły stanąć w obronie piastuna, ogromnego
draba, co go dusił, pokąsał.
Wyrósł Maksymek, niepodobny do innych parobków. W dzieciństwie cherlawy, jak począł potem się dzwigać od ziemi, w
oczach zdaje się rósł i rozrastał. Twarz mu się pogięta wyprostowała i wypełniła i zrobił się piękny, ale w oczach mu zostało coś
strasznego a gdy go do gniewu pobudzono, zębami kłapał. Wejrzeniu jego trudno było dotrzymać, piekło jak ogień.
Nie gadał chętnie, słuchał chciwie, tak jak i Sydor. Siły mu zkądś potem przybyło, że strach było spojreć, gdy się do czego
wziął. Konia dzikiego, którego Bondar kupił w Bałcie od Tatara, gdy mu się opierał, chwycił za czub nad uszami i na ziemię
powalił. Praca mu nic nie kosztowała; zadumany, robił, nie myśląc, a połudenek i spoczynek przypominać mu było potrzeba, i to
czasem nie raz. Potem na ziemię padł, nie patrząc gdzie, i spał jak kamień. Zimna nie czuł, gorąco mu nie wadziło. Gdy począł
dorastać, dopiero się Sydor przekonał, co to za nieoszacowany skarb ze śmietniska ulicznego zagarnął, sam nie wiedząc, na
co to wyrośnie.
On i krywonogi cudów dokazywali. Chłopak już był otargany dobrze i przyswojony dobrze, gdy Natałka na świat przyszła;
więc dziecko rosło na oczach jego i na rękach prawie, bo wieczorami wszyscy bawili jedynaczkę i Maksymek też z ochotą
wielką. Przyjazń się zawiązała niemal taka jak z krywonogim, tylko innego rodzaju. Z tym Maksym był jak zawojowanym i
oddanym sobie, siadał mu na plecy, szczypał go, dokuczał mu, a krywonogi rad wszystkiemu, śmiał się. Z Natałką obchodził się
chłopak jakby z czemś świętem i osobliwem, drzed czem pokłony bić tylko a w prochu leżeć trzeba było. Gdy miał ją na ręce
wziąć, biegł do krynicy się umywać, a kapryśne dziecię choć mu włosy z głowy wyrywało, tak że w oczach łzy z bolu stawały,
śmiał się tylko i głowę poddawał.
I gdy Natałka wyrosła, nie zmieniło się nic. Ona dlań była panią, on niewolnikiem. Gdy raz w czerwonej chuście na wygon
dziewczynka wybiegła, a krowa cudza napadła nią i rogami przebóść chciała, Maksym rzucił się przed nią i rogiem w bok dostał
tak, że myślano, iż nie przeżyje. Zaniósł go krywonogi do szopki na rękach, płacząc, obwiązali przybiegła i Natałka, Maksym
się uśmiechał, patrząc na nią, choć co chwila mdlał z boleści.
Dziewczę popsute trochę, wiedziało dobrze, że w nim miało niewolnika, a gdy się jej czego zachciało, dosyć było skinąć, aby
Maksym poleciał i spełnił rozkaz, choć najdziwaczniejszy. Gdy Natałka spiewała, zasłuchiwał się nieraz tak, że od Sydora po
plecach dostał batem, bo Bondar był dlań surowy. W głowie mu postać nie mogło, ażeby się w Natałce pokochał, bo sierotą był
i oprócz jednej świty wysłużonej na grzbiecie, nic nie miał, ani domu, ani łomu, a Bondarywna i rodzice najzamożniejszymi
pomiatali.
I Natałka też z tego jego bałwochwalstwa śmiała się tylko, a choć był parobek urodziwy i choć go lubiła, wyżej daleko
patrzała. Dobrym jej był tylko na sługę.
Nazajutrz rano po pożarze, Sydor siedział w jednej koszuli na przyzbie i fajkę pykał. Słońce wiosenne zaczynało dogrzewać,
w stepie się ruszało wszystko, krywonogi stary i Maksym wyszli byli z radłami na pole, bo siać czas było. Na chutorze został sam
[ Pobierz całość w formacie PDF ]