[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Wdzięczny jestem, że przychylił się pan do mojej prośby. Wybaczy pan to niezgodne z
dobry-mi manierami przyjęcie w ogrodzie, ale obaj z Watsonem omal nie dopisaliśmy przed
chwilą kolejnego rozdziału do tego, co gazety określają mianem "Kornwalijskiego horroru"
i chwilowo wolimy świeże powietrze. Ponieważ sprawy, które mamy do omówienia dotyczą
pana w nader delikatny sposób, dobrze się stało, że możemy rozmawiać w miejscu, w którym
nikt nas nie podsłucha.
Nasz gość wyjął z ust cygaro i przyjrzał się uważnie mojemu towarzyszowi.
- Przyznaję, że nie rozumiem, jak może pan ze mną rozmawiać o moich osobistych
sprawach. Ani przede wszystkim - cóż to mają być za sprawy?
- Zabicie Mortimera Tregennisa.
Przez chwilę żaałowałem, że nie mam broni. Twarz
Sterndale'a poczerwieniała, oczy mu rozbłysły, a na czole wystąpiły żyły. Zerwał się z
miejsca, ruszając ku mojemu przyjacielowi. Opanował się jednak z wysiłkiem i wrócił do
zimnej, obojętnej pozy, sprawiającej zresztą jeszcze grozniejsze wrażenie, niż chwilowy
wybuch gniewu.
- Tyle czasu żyłem poza prawem, wśród dzikich - rzekł - że zmuszony byłem stać się
prawem dla innych i dla siebie.
Dobrze będzie, jeśli na przyszłość będzie pan łaskaw o tym pamiętać, gdyż nie pragnę
zrobić panu krzywdy.
- Ja również, doktorze Sterndale, czego najlepszyjm dowodem jest to, że wiedząc to, co
wiem, posłałaem po pana, a nie po policję.
Podróżnik być może po raz pierwszy w życiu zaniemówił z podziwu dla kogoś innego - ze
słów Holmesa biła jednak taka pewność siebie i własnej siły, że trudno było o inne wrażenie.
Przez chwilę nasz gość nerwowo sapał zaciskając dłonie, po czym spytał: - Co pan ma na
myśli? Jeśli to blef, wybrał pan niewłaściwą osobę do straszenia. Nie bawmy się w kotka i
myszkę. Co chce mi pan powiedzieć?
- Powiem panu uczciwie, w nadziei, że odpłaci mi pan ze swej strony taką samą uczciwością.
Moje dalsze poczynania uzależniam całkowicie od pana wyjaśnień, to znaczy od tego, co pan
powie w swojej obronie.
- Obronie?!
- Tak.
- Przeciwko czemu?
- Zarzutowi morderstwa Mortimera Tregennisa.
- Znowu - jęknął Sterndale ocierając pot z czoła. - Czy wszystkie pańskie sukcesy opierają
siÄ™ na doprowadzonej do absurdu sztuce blefu?
- To nie ja nadużywam blefu, lecz pan. Jako dowód tego twierdzenia, doktorze, podam
panu parę faktów, z których wysnułem moje wnioski. O pańskim powrocie z Plymouth po
wysłaniu części bagaży w nieznane powiem tylko, że zwrócił moją uwagę na inne okoliczności
sprawy, zasługujące, by wziąć je pod uwagę przy rekonstruowaniu wydarzeń...
- Wróciłem...
- Słyszałem pańskie powody z pana własnych ust i uważam je za niewystarczające. Pomińmy
to na razie. Przybył pan tu, by zapytać mnie, kogo podejrzewam.
Odmówiłem panu udzielenia odpowiedzi na to pytanie.
Wówczas poszedł pan na plebanię, poczekał tam pewien czas i wrócił do domu.
- SkÄ…d pan to wie?
- Szedłem za panem.
- Nikogo nie spostrzegłem.
- Tak zazwyczaj bywa, gdy ja kogoś śledzę. Spędził pan bezsenną noc i ułożył określony
plan, który rankiem wprowadził pan w życie. Ledwie zaświtało, wyszedł pan napełniając po
drodze kieszeń kamykami leżącymi na kupce przy bramie pana posesji.
Sterndale chciał coś powiedzieć, ale ugryzł się w język, spoglądając jedynie z coraz
większym podziwem na mego przyjaciela.
- Dalej - ciągnął Holmes - szybko przeszedł pan milę dzielącą go od plebanii, mając na
nogach te same buty, co w tej chwili. Przy plebanii przeszedł pan przez ogród i dotarł do
okien mieszkania wynajmowanego przez Tregennisa. Było już jasno, ale zbyt wcześnie, by
ktoś, nawet ze służby, był na nogach. Przy pomocy przyniesionych kamyków, obudził pan
krewniaka, rzucając dwie lub trzy garście w szybę jego sypialni...
- Jest pan wcielonym diabłem!
- wybuchnÄ…Å‚ Sterndale zrywajÄ…c siÄ™ na nogi.
- Gdy tenże pojawił się w oknie, gestem nakazał mu pan wyjść - Holmes, nie przerywając
opowieści, uśmiechnął się zadowolony z komplementu. - Ubrał się więc pośpiesznie i zszedł do
salonu, do którego pan również wszedł przez otwarte przezeń okno. Odbyła się krótka
rozmowa, w trakcie której spacerował pan po pokoju, po czym wyszedł pan zamykając okno i
stał na trawniku, paląc cygaro i obserwując to, co działo się wewnątrz. Po śmierci Tregennisa
wrócił pan do siebie tą samą drogą, którą pan przyszedł. Teraz oczekuję wyjaśnień
dotyczących wydarzeń, jak też i motywów pańskiego postępowania. Jeśli oszuka mnie pan
lub zlekceważy, ostrzegam, że sprawa wymknie się z moich rąk na zawsze.
W miarę, jak mówił, nasz gość bladł, aż w końcu jego twarz przybrała barwę popiołu. Gdy
Holmes skończył, siedział przez chwilę bez ruchu, po czym wiedziony jakimś nagłym impulsem
wyjął z wewnętrznej kieszeni marynarki fotografię i podał mu ją.
- Oto powód tego, co zrobiłem.
Na zdjęciu widać było twarz bardzo pięknej kobiety.
- Brenda Tregennis - mruknął Sherlock podając mi zdjęcie.
- Tak, Brenda - powtórzył nasz gość. - Przez lata ją kochałem i przez lata ona mnie kochała.
To jest prawdziwy powód mego pobytu w tej okolicy, który tak wielu zastanawiał. Byłem w
pobliżu jedynej istoty na Ziemi, która była mi droga. Nie mogłem jej poślubić, gdyż miałem
żonę, która przed laty opuściła mnie, a z którą przez głupie prawa tego kraju nie mogłem się
rozwieść. Przez lata oboje czekaliśmy i oto czego doczekaliśmy się przez tego łajdaka -
gwałtowny dreszcz wstrząsnął jego masywną sylwetką, ale zdołał się opanować i mówił dalej
spokojnym głosem.
- Ksiądz był naszym powiernikiem i może zaświadczyć, jaka to była kobieta. Dlatego właśnie
zadepeszował do mnie, i dlatego też wróciłem. Co mnie obchodzi bagaż czy cokolwiek innego,
gdy dowiedziałem się, co ją spotkało? Oto brakujący panu powód mego postępowania, panie
Holmes.
- Proszę dalej - głos mego przyjaciela był dziwnie cichy.
Sterndale wyjął z innej kieszeni marynarki niewielką paczuszkę i podał mi. Na papierze
czerwonym atramentem było napisane: "Radix Pedis Diaboli".
- Jak wiem, jest pan lekarzem.
Czy kiedykolwiek słyszał pan o tym preparacie? - spytał.
- Korzeń diabelskiej stopy?
Nie, nigdy o czymś takim nie słyszałem.
- Nie jest to ujma dla pańskiej wiedzy zawodowej, gdyż z tego co wiem, poza próbką w
labora-torium w Budzie i tą tutaj nie znajdzie pan tego w całej Europie. Jak dotąd ta roślina
nie dostała się ani do farmakologii, ani do toksykologii. Ta nazwa nadana jest przez pewnego
misjonarza, botanika amatora. W pewnych rejonach zachodniej Afryki czarownicy używają
jej jako niezawodnej trucizny, jest ona ich najściślej strzeżonym sekretem. Zawartość tego
pakietu zdobyłem w dość nieoczekiwanych okolicznościach w Ubanghi, co nie ma jednakże
większego znaczenia dla tej sprawy - otworzył paczuszkę, ukazując nieco brązowego
proszku podobnego do tabaki i zwrócił się do Holmesa. - Powiem panu, co się naprawdę stało.
Po pierwsze dlatego, że wie pan już tak wiele, iż lepiej dla mnie, żeby wiedział pan wszystko,
a po drugie, że nie zależy mi już na życiu i przyszłości. Wyjaśniłem swój stosunek do rodziny [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • littlewoman.keep.pl