[ Pobierz całość w formacie PDF ]

\adne skarby nie chciała przecie\ pamiętać.
Z samego rana Gilbert de la Court miał umówione spotkanie z kilkoma prawnikami. Nigdy
jeszcze skupienie się nad tym, co do niego mówiono, nie przychodziło mu z takim trudem.
Jak, do diabła, mogłem dopuścić do tego, by tak po prostu odeszła?
Kiedy jeden z prawników zawiesił na chwilę głos, Gil uzmysłowił sobie, \e nie ma
najmniejszego pojęcia, czego dotyczy ta rozmowa. Ze wszystkich sił spróbował się skupić. Po
chwili jednak jego myśli ponownie powróciły do pewnej drobnej, zmysłowo tańczącej
blondynki.
W taksówce, którą wracali ze spotkania, Annis spojrzała na niego uwa\nie.
- Czy coś się stało?
- Nie, dlaczego?
- Wyglądasz dzisiaj jakoś inaczej. Uśmiechnął się.
- Wszystko w porządku - zapewnił. - Mo\e jestem tylko trochę bardziej zmęczony ni\
zwykle. A co u ciebie?
- Niestety, sprawa z siostrą wygląda na trudniejszą, ni\ się spodziewałam. Umówiłyśmy
się na spotkanie
dzisiaj wieczorem, ale prawdę mówiąc, nie robię sobie wielkich nadziei. Bella to cudowna
osoba, ale kiedy wbije sobie coś do głowy...
I po chwili ka\de z nich zajęło się swymi własnymi myślami.
Gil, niestety, nie mógł mówić o szczęściu, kiedy wczesnym popołudniem pojawił się pod
domem, pod którym kilkanaście godzin temu odprawiła go tajemnicza Tina. Starsza kobieta,
którą zatrzymał, nie była zbyt chętna do rozmowy. Dopiero po dłu\szej chwili uległa jego
gorącym prośbom i podała mu numery mieszkań sześciu młodych, złotowłosych, drobnych
dziewcząt, mieszkających w tym budynku. Według niej wszystkie wyglądały identycznie.
śadna jednak nie miała na imię Tina. Co więcej, \adne z imion nawet nie zaczynało się na T.
Nie tracąc więcej czasu, postanowił wrócić do restauracji, w której ubiegłej nocy pili
wspólnie herbatę. Niestety, tu równie\ nikt jej sobie nie przypominał.
- Co to, czyjeś urodziny? - zapytał od niechcenia kel
nerkę, widząc wpiętą w jej fartuszek niewielką ró\yczkę.
Dziewczyna popatrzyła na niego zdumiona, jakby właśnie wyrosły mu na głowie długie,
zielone czułki.
- Przecie\ dziś są walentynki - odparła.
Nie padło z jej ust co prawda słowo  idioto", ale czuł, \e tak właśnie najchętniej by się do
niego zwróciła.
- Walentynki. Walentynki. Ale\ to dokładnie to, cze
go potrzebuję! - I zostawiając kelnerkę w najwy\szym
osłupieniu, wybiegł na zewnątrz.
Po niemal nieprzespanej nocy Isabella pojawiła się w pracy wcześniej ni\ zwykle. W
ogólnym rozgardiaszu nikt tego nawet nie zauwa\ył. Nie minęły mo\e trzy kwadranse, a
wielkie, przeszklone drzwi otworzyły się i w progu pojawił się goniec z ogromnym naręczem
ognistoczerwonych ró\. Wszystkie głowy odwróciły się w jego kierunku.
- Ciekawe, dla kogo - wyszeptała wyraznie zaszokowana Sally.
- Dla Rity - odparła Bella, widząc, jak posłaniec kieruje się prosto do pokoju szefowej.
- Niemo\liwe! - Sally zni\yła głos. - Myślałam, \e \aden z jej mę\czyzn nie prze\ył
dostatecznie długo, by móc posłać jej kwiaty.
Bella zaśmiała się.
- A co z tobą?
- Jeśli pytasz o kwiaty, to nie spodziewam się \adnych, bo niby od kogo?
- Wszystko dlatego, \e nigdy nie dopuszczasz do siebie faceta bli\ej ni\ na metr. Ale
nie byłabym zdziwiona, gdyby ten chłopak z finansów...
- Daj spokój.
- Dlaczego nie? Jeśli nawet Caruso dostaje kwiaty? Ona, o której wiadomo, \e wypija
krew swoich mę\czyzn przy ka\dej kolejnej pełni księ\yca?
- Rita ma władzę. Widać to skutecznie zastępuje urok osobisty.
Sally roześmiała się.
- Taka młoda, a taka cyniczna... Szybko się uczysz
- skwitowała.
Bycie jedyną kobietą w redakcji, której nikt nie ofiarował nawet złamanego tulipana, nie
mówiąc ju\ o bukiecie czerwonych ró\, okazało się nad wyraz nieprzyjemnym uczuciem.
Co prawda Bella, spiesząc się na umówione spotkanie z Annis, usiłowała sobie wmówić, \e
przeciskanie się przez tłum przechodniów z kwiatami w ręku byłoby o wiele mniej wygodne,
niemniej jednak to pocieszenie nie przynosiło spodziewanej ulgi.
Annis, z baga\em w ręku, czekała na nią w hotelowym holu.
- W ten sposób będziemy mogły dłu\ej porozma
wiać - wyjaśniła, widząc zdumienie siostry. - Po prostu
pojadę na lotnisko prosto z kolacji.
Bella zabrała ją do małej, przyjemnej knajpki w centrum miasta.
- Zupełnie nie rozumiem, jak mogliście dopuścić, \eby wszystko wymknęło się spod
waszej kontroli -skwitowała Bella, słysząc o chorobliwym wręcz zaanga\owaniu Lyndy w
przygotowania do ślubu.
- Wiesz, jak to jest - uśmiechnęła się Annis. - Córka najbogatszego biznesmena w kraju [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • littlewoman.keep.pl