X


[ Pobierz całość w formacie PDF ]

\adne skarby nie chciała przecie\ pamiętać.
Z samego rana Gilbert de la Court miał umówione spotkanie z kilkoma prawnikami. Nigdy
jeszcze skupie�nie się nad tym, co do niego mówiono, nie przychodziło mu z takim trudem.
Jak, do diabła, mogłem dopuścić do tego, by tak po prostu odeszła?
Kiedy jeden z prawników zawiesił na chwilę głos, Gil uzmysłowił sobie, \e nie ma
najmniejszego pojęcia, czego dotyczy ta rozmowa. Ze wszystkich sił spróbował się skupić. Po
chwili jednak jego myśli ponownie po�wróciły do pewnej drobnej, zmysłowo tańczącej
blon�dynki.
W taksówce, którą wracali ze spotkania, Annis spoj�rzała na niego uwa\nie.
- Czy coś się stało?
- Nie, dlaczego?
- Wyglądasz dzisiaj jakoś inaczej. Uśmiechnął się.
- Wszystko w porządku - zapewnił. - Mo\e jestem tylko trochę bardziej zmęczony ni\
zwykle. A co u ciebie?
- Niestety, sprawa z siostrą wygląda na trudniejszą, ni\ się spodziewałam. Umówiłyśmy
się na spotkanie
dzisiaj wieczorem, ale prawdę mówiąc, nie robię sobie wielkich nadziei. Bella to cudowna
osoba, ale kiedy wbije sobie coś do głowy...
I po chwili ka\de z nich zajęło się swymi własnymi myślami.
Gil, niestety, nie mógł mówić o szczęściu, kiedy wczes�nym popołudniem pojawił się pod
domem, pod którym kilkanaście godzin temu odprawiła go tajemnicza Tina. Starsza kobieta,
którą zatrzymał, nie była zbyt chętna do rozmowy. Dopiero po dłu\szej chwili uległa jego
gorącym prośbom i podała mu numery mieszkań sześciu młodych, złotowłosych, drobnych
dziewcząt, mieszkających w tym budynku. Według niej wszystkie wyglądały identycznie.
śadna jednak nie miała na imię Tina. Co więcej, \adne z imion nawet nie zaczynało się na T.
Nie tracąc więcej czasu, postanowił wrócić do restau�racji, w której ubiegłej nocy pili
wspólnie herbatę. Nie�stety, tu równie\ nikt jej sobie nie przypominał.
- Co to, czyjeś urodziny? - zapytał od niechcenia kel�
nerkę, widząc wpiętą w jej fartuszek niewielką ró\yczkę.
Dziewczyna popatrzyła na niego zdumiona, jakby właśnie wyrosły mu na głowie długie,
zielone czułki.
- Przecie\ dziś są walentynki - odparła.
Nie padło z jej ust co prawda słowo  idioto", ale czuł, \e tak właśnie najchętniej by się do
niego zwróciła.
- Walentynki. Walentynki. Ale\ to dokładnie to, cze�
go potrzebuję! - I zostawiając kelnerkę w najwy\szym
osłupieniu, wybiegł na zewnątrz.
Po niemal nieprzespanej nocy Isabella pojawiła się w pracy wcześniej ni\ zwykle. W
ogólnym rozgardia�szu nikt tego nawet nie zauwa\ył. Nie minęły mo\e trzy kwadranse, a
wielkie, przeszklone drzwi otworzyły się i w progu pojawił się goniec z ogromnym naręczem
ognistoczerwonych ró\. Wszystkie głowy odwróciły się w jego kierunku.
- Ciekawe, dla kogo - wyszeptała wyraznie zaszo�kowana Sally.
- Dla Rity - odparła Bella, widząc, jak posłaniec kieruje się prosto do pokoju szefowej.
- Niemo\liwe! - Sally zni\yła głos. - Myślałam, \e \aden z jej mę\czyzn nie prze\ył
dostatecznie długo, by móc posłać jej kwiaty.
Bella zaśmiała się.
- A co z tobą?
- Jeśli pytasz o kwiaty, to nie spodziewam się \ad�nych, bo niby od kogo?
- Wszystko dlatego, \e nigdy nie dopuszczasz do siebie faceta bli\ej ni\ na metr. Ale
nie byłabym zdzi�wiona, gdyby ten chłopak z finansów...
- Daj spokój.
- Dlaczego nie? Jeśli nawet Caruso dostaje kwiaty? Ona, o której wiadomo, \e wypija
krew swoich mę\�czyzn przy ka\dej kolejnej pełni księ\yca?
- Rita ma władzę. Widać to skutecznie zastępuje urok osobisty.
Sally roześmiała się.
- Taka młoda, a taka cyniczna... Szybko się uczysz
- skwitowała.
Bycie jedyną kobietą w redakcji, której nikt nie ofia�rował nawet złamanego tulipana, nie
mówiąc ju\ o bu�kiecie czerwonych ró\, okazało się nad wyraz nieprzy�jemnym uczuciem.
Co prawda Bella, spiesząc się na umówione spotkanie z Annis, usiłowała sobie wmówić, \e
przeciskanie się przez tłum przechodniów z kwiatami w ręku byłoby o wiele mniej wygodne,
niemniej jednak to pocieszenie nie przynosiło spodziewanej ulgi.
Annis, z baga\em w ręku, czekała na nią w hotelo�wym holu.
- W ten sposób będziemy mogły dłu\ej porozma�
wiać - wyjaśniła, widząc zdumienie siostry. - Po prostu
pojadę na lotnisko prosto z kolacji.
Bella zabrała ją do małej, przyjemnej knajpki w cen�trum miasta.
- Zupełnie nie rozumiem, jak mogliście dopuścić, \eby wszystko wymknęło się spod
waszej kontroli -skwitowała Bella, słysząc o chorobliwym wręcz zaan�ga\owaniu Lyndy w
przygotowania do ślubu.
- Wiesz, jak to jest - uśmiechnęła się Annis. - Córka najbogatszego biznesmena w kraju [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • littlewoman.keep.pl
  • Drogi uД‚В„Д№Д„Г„ЕЎД№Вџytkowniku!

    W trosce o komfort korzystania z naszego serwisu chcemy dostarczać Ci coraz lepsze usługi. By móc to robić prosimy, abyś wyraził zgodę na dopasowanie treści marketingowych do Twoich zachowań w serwisie. Zgoda ta pozwoli nam częściowo finansować rozwój świadczonych usług.

    Pamiętaj, że dbamy o Twoją prywatność. Nie zwiększamy zakresu naszych uprawnień bez Twojej zgody. Zadbamy również o bezpieczeństwo Twoich danych. Wyrażoną zgodę możesz cofnąć w każdej chwili.

     Tak, zgadzam się na nadanie mi "cookie" i korzystanie z danych przez Administratora Serwisu i jego partnerĂłw w celu dopasowania treści do moich potrzeb. Przeczytałem(am) Politykę prywatności. Rozumiem ją i akceptuję.

     Tak, zgadzam się na przetwarzanie moich danych osobowych przez Administratora Serwisu i jego partnerĂłw w celu personalizowania wyświetlanych mi reklam i dostosowania do mnie prezentowanych treści marketingowych. Przeczytałem(am) Politykę prywatności. Rozumiem ją i akceptuję.

    Wyrażenie powyższych zgód jest dobrowolne i możesz je w dowolnym momencie wycofać poprzez opcję: "Twoje zgody", dostępnej w prawym, dolnym rogu strony lub poprzez usunięcie "cookies" w swojej przeglądarce dla powyżej strony, z tym, że wycofanie zgody nie będzie miało wpływu na zgodność z prawem przetwarzania na podstawie zgody, przed jej wycofaniem.