[ Pobierz całość w formacie PDF ]

apatyczna i śmiertelnie smutna.
Potem nadszedł ten dzieo.
- Jestem w ciąży, Ben - powiedziałam i oparłam się o szerokie, miękkie plecy mojego przyjaciela.
- Co?! - zawołał Atze, odwracając się w moją stronę.
- Urodzę dzidziusia - powiedziałam, sama słysząc, że słowa te brzmiały kompletnie bez sensu.
145
- Jesteś pewna? - zapytał, przykładając swoje czoło do mojego.
Przytaknęłam.
- Od dwóch miesięcy nie mam już okresu, a wczoraj w aptece ukradłam test.
- Wariactwo - szeptał, czule mnie całując.
- Więc chcesz je mied? - zapytałam niepewnie i znowu pomyślałam o swojej matce.
- Oczywiście - powiedział Atze i położył swoje olbrzymie dłonie na moim chudym brzuchu. - Oczywiście,
hej, nasz szkrab, nasze dziecko... - Jego ręce gładziły mnie ostrożnie, lękliwie. - Kobieto, Sofio, musisz
więcej jeśd, jesteś zbyt wątła. To na pewno jest niekorzystne dla maleostwa. A do tego te gówniane
prochy...
Atze uniósł głowę i przyglądał mi się zdziwiony.
- Gówno, tak długo łykasz tę truciznę, a to jest przecież naprawdę do wyrzygania...
- Skooczę z tym teraz, Ben, obiecuję ci - dałam szybko słowo, a potem całowaliśmy się, kładąc na naszym
wąskim materacu, który Atze przed paroma tygodniami zdobył na ulicznej wystawce.
- Jak mu damy na imię? - zapytał, gładząc mnie swoim palcem wskazującym po pępku. - Hej, ty robaczku
tam w środku, jak chcesz się nazywad? - krzyczał do mojego brzucha, śmiejąc się cicho.
- Leonardo, jeśli to będzie chłopiec - zaproponowałam w koocu, ponieważ kochałam Leonarda di Caprio.
- Fuj!... No dobra - powiedział Atze. - I Kate, jeśli okaże się dziewczynką.
Atze uwielbiał modelkę Kate Moss.
- Nie, ona jest tak straszliwie chuda i zagłodzona - zaprotestowałam.
- To dokładnie, jak ty - odpowiedział zatroskany.
Zaniechałam brania tabletek i nastał trudny okres w naszym wspólnym życiu. Lipiec był tak samo
deszczowy jak czerwiec, a niebo poszarzało i zachmurzyło się na dobre. Mimo wszystko było ciepło i
parno, panowała zgniła aura.
146
- Na ścianie pojawił się grzyb, a ja nienawidzę pleśni -narzekałam pewnego dnia.
- Tak, wiem - mruczał pod nosem Atze.
- Poza tym wciąż pada - dodałam; czułam się fatalnie. -Wszystko jest stale mokre. To mnie doprowadza
do szału.
- Tak, wiem - mamrotał.
- Bez przerwy jest mi niedobrze - użalałam się nad sobą, leżąc zdrętwiała i struchlała na naszym posłaniu.
- A ten materac śmierdzi szczynami.
- No, przestaoże już zrzędzid - zdenerwował się w koocu.
- A gdzie w ogóle jest Cezar? - Atze rozglądał się po pokoju.
Cezar to był nasz pies, a imię ja mu wybrałam.
- Zaprowadziłam go do Melanie i Nory - wyjęczałam. - Bez przerwy się drapał, a to mnie strasznie
denerwowało.
Atze podsunął mi pokrojony chleb i opakowanie margaryny. - Masz, zjedz coś - powiedział. - Właściwie
chciałem jeszcze przynieśd jakąś konserwę, ale się nie udało. W kółko pętali się koło mnie ludzie, nie
mogłem po prostu nic więcej ukryd, to byłoby zbyt ryzykowne.
- Mam po dziurki w nosie samego chleba z margaryną -grymasiłam. - Poza tym przecież ci powiedziałam,
że jest mi niedobrze.
Patrzyliśmy na siebie.
- Najlepiej by było, gdybyś się wybrała do jakieś lekarki -stwierdził półgębkiem Atze. - Chudniesz w
oczach, to przecież nie jest normalne.
- Przecież nie mogę iśd do lekarza - odparłam poirytowana. - Jak mam się wybrad bez legitymacji
ubezpieczeniowej?
Z każdym dniem czułam się coraz gorzej. Stale miałam nudności i codziennie wymiotowałam.
Na dodatek pewnego dnia zjawiły się spore oddziały policji, by zrobid porządek z nami i naszym domem.
- Wynosimy się, Sofio! - krzyknął do mnie o świcie Atze, wciskając mi w ręce Cezara. - Cała ulica pełna
gliniarzy, chcÄ… rozbierad nasz dom.
147
- Nie chcę iśd - krzyczałam przerażona, wczepiając się w Atze. - Przecież zawsze mówiliśmy, że kiedy
naprawdÄ™ zaatakujÄ… nasz dom, chcemy w nim mimo wszystko pozostad i walczyd.
- Tak, ale nie ty - powiedział i sprowadził mnie po brudnych schodach. - Masz urodzid moje dziecko, a ty i
tak już ledwie zipiesz...
Zeszłam więc i kiedy znalazłam się na dole, na ulicy, otoczona zostałam przez tłum policjantów, gapiów i
dziennikarzy, pstrykających zdjęcia.
- Sofio, zaczekaj... - usłyszałam cienki głos za sobą. To była Nora, próbująca się do mnie dopchad. - Nie
dajmy się rozdzielid, dobrze? - prosiła. W jej oczach czaił się strach. Wiedziałam, że znowu znajdowała się
w fazie ciągłej, wewnętrznej walki z nałogiem.
- Od trzech dni się nie szprycuję - wyjęczała przerażona i zapłakana. - A teraz ta ulica. Myślę, że
umieram...
Ramię w ramię szłyśmy chodnikiem i dziwnym zrządzeniem losu nikt nas nie zatrzymał. Cezar wyrywał
się z moich rąk, chciał zeskoczyd na trotuar. Z tyłu za nami panował " ogromny hałas. Szczekały psy, wyły
syreny, policjanci krzyczeli przez megafony, a mieszkaocy naszego domu rzucali kamieniami i strzelali ze
straszaków.
Zatrzymałyśmy się i wmieszałyśmy w tłum gapiów.
- Rzeczywiście go rozbiorą - szeptałam wytrącona z równowagi. Przecież to było jedyne porządne,
przytulne mieszkanie, jakie kiedykolwiek miałam.
A przy tym był to tylko stary, brudny, podupadły, czynszowy budynek.
Wieczorem było po wszystkim. Dom przy Helenstrasse 23 przestał istnied. Wielu z naszych ludzi zostało
rannych i trafiło do szpitala, prawie wszyscy Afrykaoczycy, którzy się ukrywali z powodu nielegalnego
pobytu, zostali aresztowani.
Jednak Atzemu nic się nie stało, przyszedł po mnie i Norę do Wandy, do której tymczasem dotarłyśmy.
- A teraz dokąd? - zapytałam zmęczona, gdyż Wanda i jej mąż mieli tylko dwupokojowe, malutkie [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • littlewoman.keep.pl