[ Pobierz całość w formacie PDF ]
przemocy.
A może w oczach jego widziałem tylko odbicie własnego sumienia? A czy to właciwie nie wszystko
jedno?
Ludzkie sumienie i ludzkie interesy, jak to wiadomo, nie zawsze szły w parze, a często brały się za
łby. Tak było
-.^vJU ewe sumienie pozwalajac uciec
-jaszczurowi, wywołało wzburzenie gdzie indziej: u Franciszka Goncalvesa.
Podczas ceremonii uwalniania gada był nieobecny i wrócił do chaty, gdy już było po wszystkim.
Jaszczur?. krzyknał Goncałves, chwytajac się za głowę na widok pustej klatki.
Tak, jaszczur! odpowiedzieli my chórem.
Poszedł żywcem?
Poszedł żywcem.
O me biedne kurczęta! O me biedne jaja! Goncalves niemal że płakał. 0 miseria, o desgracal
Biszo de pe
Brazylijczyk jest na ogół człowiekiem wesołym i pogodnym i do wszystkich zwierzat odnosi się z
dobrotliwym humorem. Tak więc zwierzęta żyjace w puszczy zwykł nazywać zbiorowym wyrazem o
brzmieniu żartobliwym: bi-chos (czytaj: biszos), co w przybliżeniu odpowiada naszemu pojęciu:
robactwo. A zatem jaguar to biszo, sarna to biszo, papuga to biszo, karaluch to biszo, słowem, biszo
to cały żywy inwentarz le ny.
Natomiast prawdziwym biszo, mniej przyjemnym, było biszo de pe. Była to pchełka ziemna, podobna
rozmiarami do swej europejskiej kuzynki, stworzonko w Brazylii nader popularne i pospolite. Można
ja było spotkać wszędzie, a szczególnie obficie w suchych miejscach, jak na przykład w miasteczku
Calmon, na szlaku między Ponta Grossa a Candido de Abreu. Stała się tam istna plaga ludnoci. Już po
tygodniowym pobycie w kolonii Candido de Abreu poczułem swędzenie w wielkim palcu lewej
nogi. Nie było zbyt bolesne ani długotrwałe, po kilku minutach ustało. Pomimo że się powtórzyło w
następnych dniach, nie zwracałem na nie uwagi sadzac, że to niewinne obtarcie skóry. Pewnego
wieczoru przy rozbieraniu się spojrzałem na nogę i tknęło mnie złe przeczucie. Zawołałem Michała
Budasza, towarzysza naszej wyprawy, syna polskiego kolonisty. Biszo de pe! orzekł natychmiast.
Diabli nadali! My lałem, że chodzac stale w paradnych
myliwskich butach ustrzegę się od pasożytów, a tu masz! Na domiar stwierdziłem z osłupieniem, że
biszo przez kilka dni zdołało poczynić dobre postępy. Wgryzło się w ciało już tak głęboko, że znikło
z powierzchni, pozostawiajac tylko czarna cętkę, otoczona jasna obwódka wypłowiałej w tym
miejscu skóry. Operacja polegała na wyważeniu igła intruza, co oczywicie nie udało mi się. Wobec
tej pierwszej pchły nie dorosłem do zadania. Podczas grzebania rozerwałem bestię na pół,
dobywajac na wierzch tylko odwłok z mnóstwem jajek; reszta pchły pozostała w ciele. Gdy w końcu
rana zalała się krwia, dałem za wygrana, miejsce zajodynowałem i musiałem je leczyć przez calu-
sieńki tydzień.
Tyle pierwsza pchła ziemna. Miałem ich potem jeszcze kilka, z którymi dawałem sobie radę coraz
lepiej, gdyż jako madry po szkodzie Polak pobrałem kilka lekcji wydobywania niemiłych goci z
ciała. Sposobnoci ku temu było pod dostatkiem, tubylcy bowiem chadzali przeważnie boso i dlatego
musieli co dzień polować na pchły. Aowy te należały do ich regularnych czynnoci jak jedzenie lub
picie i były uwięconym tradycja przygotowaniem do snu. Wielu z nich miało nogi szkaradnie
podziurawione, szczególnie pod paznokciami.
Brzydki zwyczaj pasożytowania maja tylko zapłodnione samiczki pcheł ziemnych, które właża pod
skórę, znosza jajka i po pewnym czasie same wypadaja wraz z jajkami. Pchła ziemna usunięta
zawczasu, czyli tego samego dnia, nie pozostawia po sobie zbyt wielkiej rany. Rana goi siÄ™ zwykle
przez noc. Gorzej w razie jej zaniedbania. Brud, który dostanie się do rany, może spowodować
niebezpieczna gangrenę. Podobno bywały wypadki mierci z tej przy-52
czyny, a pewien ksiadz w Calmonie przed kilku laty tak poważnie zachorował, że nie mógł się ruszać
i musiano go wywie ć z zapchlonej okolicy do Kurytyby.
Gdy pod koniec pobytu w Candido de Abreu ogarnęła nas wszechwładna mania zbierania żywych
zwierzat, by zawieć ich jak najwięcej do Polski, odezwał się do mnie pewnego razu Winiewski,
dzielny towarzysz doli i niedoli brazylijskiej:
Mam nowego zwierza!
I nie czekajac na pytanie, zdjał lewy but i skarpetkę i z triumfem pokazał mi piętę.
Biszo de pe! postawiłem jak ongi Michał Bu-dasz diagnozę.
Tak, tego bisza zabiorÄ™ do Polski.
W okowicie?
Ależ gdzie tam! %7ływego w nodze.
Mówił o tym z takim zadowoleniem i młodzieńcza buta, że nie miałem nic na to odpowiedzieć i tylko
pokiwałem głowa.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]