[ Pobierz całość w formacie PDF ]

spojrzeniem swych wielkich, podkreślonych workami oczu.
— Jesteś śmiertelnikiem, prawda?
— Tak — rzucił cierpko Dirk. — Jestem śmiertelnikiem. Jasne, że jestem
śmiertelnikiem. A co to ma do rzeczy?
— Jak się tu dostałeś?
— Szedłem za tobą. — Wyjął z kieszeni pustą paczkę po papierosach i położył
ją na stole. — Dzięki — powiedział. — Będę ci dłużny.
To dość nędzne wytłumaczenie — pomyślał, ale nie miał innego.
— No, taa.
Stary odwrócił wzrok.
— Jakie wyzwanie rzucił Thor Odynowi? — zapytał jeszcze raz Dirk, tym
razem starając się wykorzenić z głosu wszelką niecierpliwość.
— Co cię to obchodzi? — rzucił gorzko stary. — Jesteś śmiertelnikiem. Dla-
czego miałoby cię to obchodzić? Dostałeś, czegoś chciał, ty i cały twój rodzaj,
choć niewiele jest teraz wart.
— Za co dostałem? Skąd dostałem?
— Z umowy — rzekł nieśmiertelny starzec. — Z kontraktu, w który, jak utrzy-
muje Thor, wszedł Odyn.
— Kontrakt? Jaki kontrakt?
Twarz mężczyzny z wolna napełniała się gniewem. Kiedy spojrzał na Dirka,
głęboko w jego oczach zatańczyły ognie Walhalli.
— Sprzedaż — powiedział głucho — nieśmiertelnej duszy.
— Co? — zdumiał się Dirk. Przecież już rozważał tę myśl i odrzucił ją. —
Chcesz powiedzieć, że człowiek sprzedał mu swoją duszę? Jaki człowiek? To bez
sensu.
— Nie — zaprzeczył stary — to nie miałoby żadnego sensu. Powiedziałem:
nieśmiertelnej duszy. Thor twierdzi, że Odyn zaprzedał duszę Człowiekowi.
Dirk gapił się na niego w przerażeniu, potem z wolna obrócił wzrok ku balko-
nowi. Coś się tam działo. Wielki bęben uderzył jeszcze raz i jeszcze raz Walhalla
zaczęła się uciszać. Lecz bęben nie zabrzmiał już ani drugi, ani trzeci raz. Najwy-
raźniej zdarzyło się coś zgoła nieoczekiwanego, gdyż postacie na balkonie zaczęły
przemieszczać się w niejakim zamieszaniu. Godzina Wyzwania dobiegła końca,
lecz zdaje się, że jakiś pojedynek miał się jednak odbyć.
Dirk palnął się w czoło i zachwiał się na ławce, bo spłynął nań w końcu po-
tężny strumień olśnień.
— Nie Człowiekowi — rzekł — a człowiekowi, konkretnie jednemu męż-
czyźnie i jednej kobiecie. Prawnikowi i specjalistce od reklamy. Od chwili, kiedy
ją zobaczyłem, wiedziałem, że to jej wina. Tylko nie zdawałem sobie sprawy, że
166
mam rację. — Zwrócił się nagląco do swego towarzysza. — Muszę się tam dostać.
Na bogów, pomóż mi!
Rozdział dwudziesty dziewiąty
— Oooodyyyyyyyn!!!!!
Thor wyrzucił z siebie ryk wściekłości, od którego zadrżało niebo. Zaskoczo-
ne, ciężkie chmury wydały w odpowiedzi pomruk gromu, zdumione mocą powie-
trza, jakie przesunęło się pod nimi. Kate odskoczyła w tył, pobladła ze strachu.
Dzwoniło jej w uszach.
— Toe Rag!!!!
Obiema rękami Thor cisnął młotem o ziemię przed własnymi stopami. Rzu-
cił go z tak niewielkiej odległości z tak potworną siłą, że młot, odbity, skoczył [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • littlewoman.keep.pl