[ Pobierz całość w formacie PDF ]

nich nie mogło. Sam rozpinał bluzkę Mercy. Drżącymi palcami
sięgał do zapinki stanika, gdy dziewczyna szarpnęła się do tyłu,
uderzając kolanem w skrzynię biegów. Zmrużyła oczy, chroniąc
je przed brzoskwiniowym światłem nadjeżdżającego samocho-
du.
- Nie tutaj - wyszeptały rozpalone, drżące wargi Mercy. Sam
odchylił głowę, zamknął oczy i chwycił kierownicę tak mocno,
że zbielały mu kostki palców.
- Ty to zaczęłaś.
Męcząc się z guzikami bluzki, Mercy musnęła palcami na-
brzmiałe sutki pod elastycznym biustonoszem i zadrżała. Jej
piersi stały się wrażliwe na dotyk, bolesne i pełne - niczym
słodkie, dojrzałe, soczyste brzoskwinie; świeżo zerwane z
drzewa i jeszcze gorące od słońca.
- Od dziś mam nowe motto - powiedziała Mercy słodkim,
nieprzytomnym głosem. - Zrób pierwszy ruch.
S
R
Sam obrócił głowę, uśmiechając się do dziewczyny za-
mglonymi namiętnością oczyma. - Podoba mi się to motto.
- Kiedyś miałam inne:  Zdrowe tchórzostwo". - Przerwała w
pół zdania. Jak miała wyjaśnić Samowi, że dopiero od paru dni
jest świadoma własnych uczuć. Przez tyle lat żyła jako cudza
zabawka, kobieta dochowująca wierności innym, lecz nie sobie.
Dopiero przy Samie mogła poznać prawdziwą Mercy Rose
Sullivan - zaskakującą, uczuciową, odważną kobietę. - Nikomu
nie doradzałabym takiej dewizy. Zbyt wiele można stracić.
Sam przez długą chwilę przypatrywał się Mercy z zadu-
mą. Wyciągnął rękę i delikatnie poprawił splątane włosy
dziewczyny.
- Mercy...jeżeli chodzi o dzisiejszy wieczór...
Lekki dotyk ręki Sama rozpalił Mercy do białości.
- Tak?
- Przypuszczałem, że coś takiego może się zdarzyć. Nie bój-
ka - uśmiechnął się słaba - ale wścibstwo, autografy i brak in-
tymności. Bardzo chciałbym móc pójść do McDonalda i nie
zastanawiać się, czy przypadkiem nie mam musztardy na bro-
dzie albo rozpiętej koszuli. Niestety, pokazując się publicznie,
nie mogę liczyć na to, że nikt mnie nie rozpozna.
Mercy przypatrywała mu się ciekawie.
- Dlaczego więc zabrałeś mnie tam dzisiaj? Mogliśmy prze-
cież zjeść kolację w domu. Nie bylibyśmy tak... niepokojeni.
- Och, myślę, że byłbym niepokojony, i to bardzo - odparł
Sam z błyskiem rozbawienia w oczach. Chciał wziąć Mercy w
ramiona, lecz wiedział, że już dawno przekroczył granice sa-
mokontroli. - Chciałem, żebyś wiedziała, w co się pakujesz.
S
R
Chciałem być z tobą całkowicie szczery zanim... no wiesz...
zanim my...
Teraz z kolei uśmiechnęła się Mercy. Rozsławionemu
Wiecznemu Buntownikowi brakuje słów w tak romantycznej
chwili. Kto by pomyślał?
- Zanim co? - spytała, otwierając szeroko oczy i przybierając
niewinnÄ… minkÄ™.
Sam odetchnął głęboko, zniecierpliwiony.
- No cóż, nie chciałbym się wydać egoistą, ale nauczyłem się,
jak najlepiej wykorzystywać nieliczne intymne chwile. Wiem,
że życie pod czujnym okiem opinii publicznej ma swoje ujemne
strony, ale.. nie jest aż tak zle, Mercy. Przyzwyczaisz się w
końcu.
Przyglądał się jej niespokojnie, niczym zakompleksiony na-
stolatek. Mercy uśmiechnęła się czule do niepewnego chłopca
wyzierającego z doświadczonego mężczyzny. Przechyliła się w
przód i lekko musnęła chłodnymi, miękkimi wargami usta Sa-
ma.
- Dziękuję - wyszeptała.
Sam zetknął czoło z jej czołem i pogładził rękoma niesforne
kosmyki kasztanowatych włosów.
- Za co?
- Za to, że jesteś sobą. Za troskę o mnie. Za to, że znasz mnie
lepiej niż ja sama. Za wyciągnięcie mnie z baru, zanim zostałam
aresztowana. Za cudowne pocałunki. Za mocne przeżycia. Za...
- Stanę się zarozumiały - roześmiał się Sam, całując czubek
jej nosa. -Lepiej przestań.
S
R
Mercy odchyliła się delikatnie do tyłu. W jej oczach pojawiły
się rozbawione błyski.
- Ależ nie podziękowałam ci jeszcze za najważniejszą rzecz.
- To znaczy?
Dotknęła palcami rozchylonych warg Sama i szepnęła:
- Dziękuję za spędzenie ze mną najpiękniejszej nocy w moim
życiu.
Sam spojrzał na nią uważnie.
- Zjedliśmy kolację i uczestniczyliśmy w pijackiej burdzie.
Czyżby to było marzenie twego życia?
- Nie rozumiesz. - Nie mogąc oddać słowami wypełniającej
ją słodyczy, postanowiła wyrazić ją uśmiechem. Usadowiła się
wygodniej i zapięła pas. Gdy już była pewna, że głos jej nie
zadrży, dodała cicho: - Dziękowałam z góry.
Sam nie mógł oderwać oczu od Mercy. Był zawstydzony,
niepewny i płonął z żądzy. Serce zaczęło mu bić mocniej.
Uniósł dłoń Mercy, aby ucałować końce jej palców.
- Nie ma za co - odparł w końcu. - Również z góry.
W drodze powrotnej nie odezwali siÄ™ do siebie ani razu. Ani
razu też nie spojrzeli sobie prosto w oczy, mimo że nawzajem
śledzili każdy swój ruch, każde westchnienie. Cała istota Mercy [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • littlewoman.keep.pl