[ Pobierz całość w formacie PDF ]
jeszcze teraz?
Nie, już jest za pózno powiedziała. Nie zdąży pan przed
godzinÄ… policyjnÄ…. Niech pan idzie teraz do bunkra, a jutro rano...
Dobrze odrzekł. Dziękuję, bardzo dziękuję...
VIII
Na ścianie wisiał wielki szyld z kartonu, na nim krzywe litery
wypisane czarną farbą: zastaw za koc 100 marek i dowód osobisty.
Zalatywało stęchlizną, nędzą i osobliwym letnim potem biedaków.
Hans poddał się ruchowi długiej kolejki, zmierzając powoli do
przodu, gdzie na mrocznym otworze w grubej betonowej ścianie
widniał napis: Wejście . Kobieta zarządzająca u wejścia stosem
brudnych i na pół przetartych koców zapytała o papiery, podał jej
zaświadczenie o zwolnieniu z niewoli, które zdobyła Regina.
Zanotowała nazwisko na liście, zapytała zwięzle: Koc? , a kiedy
potrząsnął głową, popchnęła go dalej, jej szara twarz drgała
nerwowo i łapczywie, już następnemu wyrwała brudny dowód z ręki.
A z tyłu napierali inni: szybciej, szybciej...
Powoli wessało go do wnętrza. A tam panował już tłok.
Wszystkie ławy i stoły były zajęte, usiadł na posadzce. Czuł
zmęczenie; było ciemnawo, przez szparę wpadało jeszcze dzienne
światło, nie paliła się żadna lampa. W pewnej chwili wszyscy
krzykiem zaczęli domagać się światła, natarczywe nagromadzenie
bezosobowych głosów, wrzeszczących: światło , światło . W
drzwiach stanął zrzędliwy urzędnik i oświadczył sucho, że nie będzie
żadnego światła, bo co noc giną żarówki odczekał chwilę
wrzaskliwego wycia po czym objawił rodzaj wewnętrznego
regulaminu, który polegał głównie na ostrzeżeniu przed złodziejami,
wreszcie obiecał, że poranne pociągi będą wywoływane...
Przykucnął na betonowej posadzce w rogu, gdzie nie był
narażony na rozpychanie się nowo przybyłych, rad, że na razie ma
spokój; lecz kiedy pociemniało, sytuacja zaczęła się wyraznie
pogarszać. Każdy nadjeżdżający pociąg zdawał się dorzucać nowe
gromady obszarpanych współrodaków, brudne figury z kartoflami w
workach, z poobijanymi walizkami, oraz zwolnionych żołnierzy,
którzy miętosili w rękach swe szare czapki bądz trzymali dłonie w
kieszeniach szyneli. Zawsze, kiedy zjawiali się nowi, otwierały się
drzwi i wtedy Hans widział oświetlone głowy, czarne i
nierozpoznawalne w nędznym, płynącym z sieni świetle...
Urzędnik zjawił się pózniej jeszcze raz i rzucił w ciemność, że
palenie jest zabronione. Odpowiedziało mu wielogłosowe wycie, na
co zareagował gniewnym krzykiem: Jeśli o mnie idzie, możecie
sobie palić i zdychać.
W różnych zakątkach płonęły ogarki świec, również ogniki
licznych papierosów i fajek nieznacznie oświetlały wnętrze. Za jego
plecami przysiadły na ławie dwie kobiety, zastawiając spory kawał
posadzki walizkami i skrzyniami. Kiedy obserwował pojedynczych
ludzi, wszyscy wydawali mu się biedni, zmęczeni i cisi, jak on sam,
jednak w tłumie prezentowali się hałaśliwie i odpychająco, a kiedy
świeczki pogasły jedna po drugiej i utrzymywała się już tylko
słabiutka poświata z papierosów, wszyscy zaczęli jeść. Szczególnie
wyraznie słyszał za plecami obie kobiety ze skrzyniami i walizkami:
żuły niezmordowanie, miał wrażenie, że to żucie ciągnie się bez
końca, wpierw chleb, wiele chlebów, długo, bardzo długo słyszał to
królicze pochrząkiwanie, towarzyszące zjadaniu chleba w ciemności.
Potem było coś wilgotnego i jednocześnie chrupiącego, chyba owoce,
jabłka. Na koniec piły: słyszał bardzo wyraznie chlupot, towarzy-
szący przechylaniu butelki. Również po lewej i po prawej, przed nim
i za nim zaczęto jeść w ciemności; zdawać się mogło, że wszyscy
czekali tylko na zapadnięcie mroku, aby zacząć jeść; było to
ustokrotnione skryte mlaskanie i żucie, tu i ówdzie wybuchały
kłótnie, które szybko tłumiono; i to właśnie spotęgowane prze-
żuwanie osadziło się w jego mózgu niczym głos potępienia, którego
nie umiał nazwać: jedzenie już nie było piękną koniecznością, lecz
mrocznym nakazem, który zniewalał do pochłaniania, do pożerania
za wszelką cenę, przy czym głód tych ludzi wcale nie malał, lecz
zdawał się rosnąć: wydało mu się, że wszyscy dyszą. %7łarcie ciągnęło
się godzinami, a kiedy część bunkra zdawała się cichnąć, z
zewnątrz, od strony dworca, wciskano nową gromadę, tłok stawał
się coraz większy, a po krótkim czasie od nowa rozlegał się szelest
papieru, rozrywano kartony, nerwowo przeszukiwano plecaki,
paczki, otwierano zamki i ten wstrętny chlupot z butelek w
skrytości mroku...
Potem szeptanie, szept w ciemności przywoływał wspomnienia
wypraw po wałówkę oraz żal, że zapasy się kurczą...
Hansowi pot wystąpił na czoło, pomimo iż było mu zimno.
Pochwycił narożnik czyjegoś koca, usiadł na nim i przywarł plecami
do wypełnionego plecaka, kartofle wydały mu się kośćmi
tajemniczego szkieletu. Niektórzy wciąż palili, światełka żarzących
się papierosów zdawały się mnożyć, powietrze gęstniało, napawało
grozą. Potem w jednym z narożników cicho zaskrzypiała harmonia.
Ktoś krzyknął: Eryka, zagraj Erykę... Harmonia zagrała Erykę.
Inni domagali się głośno następnych piosenek, a grajek z harmonią
żądał zapłaty; podawano sobie w ciemności niewidoczne dary dla
harmonisty, składano je w niewidoczne ręce i kierowano w bystrą
bezgłośną wędrówkę w ciemności: kromkę chleba albo jabłko, pół
ogórka lub niedopałek. W pewnej chwili doszło gdzieś do awantury,
do wyzwisk i bijatyki związanych z jakimś darem, który nie dotarł, w
każdym razie grajek z harmonią stwierdził, że nic nie otrzymał, od-
mówił zagrania piosenki i w jednej chwili w otoczeniu darczyńcy
wytropiono miejsce, gdzie wsiąkła danina, ciemna masa zafalowała
ruchem walczących: grozny napór szturchających się i tłoczących
ludzi. Potem nastał spokój, a grajek z harmonią zagrał dla kogoś
innego.
Obie kobiety za jego plecami chyba już zasnęły, bo zapadła tam
cisza, nieco w głębi Hans usłyszał lubieżne chichoty jakiejś parki,
harmonia ucichła, a żarzące się punkciki papierosów przerzedziły
[ Pobierz całość w formacie PDF ]