[ Pobierz całość w formacie PDF ]
małżonka, Ilianą, chciała się pozbyć Bentado. Tyle że polityka nie miała znaczenia, nie w tej chwili,
kiedy statki przekroczyły linię brzegu i zaczynały schodzić w dół. Spokojnie przeleciały nad
bateriami balist na nabrzeżu. Edell desperacko szukał czegoś, na co mógłby się wspiąć. Czy fortece
na polach były już ostatnią linią obrony?
Odpowiedz dostał, kiedy rozkwitła jaskrawo jedna z kropek, potem druga. Nie wiedział, kto
i czym strzela do Statków, ale kule ognia wyglądały znajomo. Przez pola przetoczył się huk i cała
zachodnia część horyzontu zasnuła się mgłą.
- Niech to! - zaklÄ…Å‚ Edell.
- Ilu ich jest? - zapytała Quarra.
Uniósł brew.
- Jesteś wrogiem, więc nie mam zamiaru ci nic mówić...
- Nie chodzi mi o wojnę! - zawołała, chwytając go za rękaw płaszcza. - Chodzi o moją
rodzinę! Uhrar jest tylko o kilka dni drogi w głąb lądu. Te potwory mogą tam być już za kilka
godzin!
Zanim zdążył odpowiedzieć, obok nich z turkotem przetoczył się wóz na siano zaprzężony
w muntoki. Zatrzymał się tuż przed mostem nad kanałem i wyskoczyło z niego kilkunastu żołnierzy
Keshirich. Jeden wyprzęgał zwierzęta z wozu, a dwaj inni zrywali pokrycie ze słomy, odkrywając
wielkogabarytową wersję broni, której Quarra używała wcześniej przeciwko Sithom.
Edell zamarł. Wydawało mu się tylko, że widzi mgłę na zachodzie. Kiedy przyjrzał się
bliżej, stwierdził, że to coś jak deszcz padający do góry. Płonące włócznie i odłamki szkła leciały w
niebo z zakamuflowanych ruchomych wyrzutni, ukrytych na polach. Stojący w pobliżu muntok
zaskrzeczał zaskoczony, kiedy obsługa balisty odpaliła broń z głuchym trzaskiem.
- Szybko! - krzyknęła Quarra, biegnąc w kierunku budynku stacji. Wznosząca się nad nim
wieża sygnalizacyjna mieniła się kolorami i światłami, przekazując informacje od obserwatorów we
wszystkie strony kraju. Edell zmusił nogi do ruchu i pobiegł za nią. Kolejne eksplozje
rozbłyskiwały za północnym i południowym horyzontem.
- Przekleństwo! - Edell splunął na ziemię. - To wszystko za wcześnie!
- Co masz na myśli?
- Pomysły Bentado, kolejnego Arcylorda - wyjaśnił. - Nie powinien ruszać przed moim
powrotem! Wtedy dowiedziałby się o ognistej broni... i o wszystkim innym!
Siebie też przeklinał. Obawiał się, że Bentado spróbuje ataku w najbliższych tygodniach. To
dlatego Edell został - chciał po prostu dowiedzieć się dość, aby zapobiec kolejnej klęsce. Bentado
jednak ruszył natychmiast i, co gorsza, zabrał większość gotowych statków. Katastrofa była już nie
do naprawienia. Zza budynku stacji obserwował trzy potężne statki powietrzne w odległości kilku
kilometrów. Dwa z przebitymi powłokami szybko traciły wysokość. Jeden najpierw eksplodował w
płomieniach, drugi runął w dół, wysyłając wrzeszczącą załogę na pola.
Forteca po drugiej stronie, na północnym zachodzie, wysyłała lśniącą chmurę w oklapłe
resztki trzeciego statku. Znów diamenty! Wrak runął na pole, gdzie pociski zmiażdżyły go bez
litości. Edell gapił się wstrząśnięty - roztaczała się przed nim katastrofa niemająca równych sobie w
przeszłości. Choć to nie jego wina, mimo wszystko był jej świadkiem. Przynajmniej nic nie
uderzyło zbyt blisko...
- Uwaga! - usłyszał.
Chmura pocisków z balisty na wozie obok o mało nie uderzyła w stację sygnalizacyjną.
Chwilę pózniej stacja i tak padła ofiarą przelatującego statku powietrznego, który ściął jej wieżę.
Wyrwana gondola statku spadła do kanału. Uwolniony od ciężaru, podarty balon odleciał, obijając
siÄ™ o pola na wschodzie.
Quarra zostawiła go bez ostrzeżenia i rzuciła się na północ, w stronę mostu nad kanałem.
Wołając ją po imieniu, pognał za nią wprost w spanikowane stado zwierząt. Muntoki, uwolnione od
swoich jarzm, ruszyły galopem wzdłuż drogi, popychając Arcylorda, który przekoziołkował wprost
do kanału i teraz miotał się w mętnej wodzie.
- Quarra! - zawołał znowu.
Wspiął się na śliskie zbocza i pobiegł po schodach do bocznej platformy załadunkowej nad
kanałem. Nieba nie było widać, przesłaniał je czarny dym. Wszędzie na tarasowatych polach,
ciągnących się aż do oceanu, leżały w dymiących stertach szczątki statków powietrznych, a kolejne
mroczne słupy wznosiły się zza horyzontu. Wokół strąconych statków widać było mnóstwo postaci
- jedne nieruchome, inne wywijające mieczami świetlnymi.
Czy to oni atakują, czy są atakowani? Nie wiedział, ale przez Moc wyczuwał te same
emocje po obu stronach. Czyste pandemonium. Walka się zaczęła!
- Giń, Sicie!
Edell odwrócił głowę w stronę znajomego głosu - ale to nie mówiono do niego. Jakiś metr
od betonowej ławy na północnym brzegu wojownik, Sith w czarnym stroju, walczył z
niewidzialnym wrogiem. Edell nie rozpoznał mężczyzny, więc zeskoczył z platformy. Wylądował
za jego plecami i dopiero zobaczył przeciwnika: Quarra! Stała nad ciałem zabitego Keshiri i seria
za serią strzelała z samopowtarzalnej balisty zabitego do najezdzcy. Wojownik łatwo odbijał
pociski mieczem świetlnym.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]