[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Lady Beaton przyszła, by asystować mi w czasie rozmów z kandydatkami na
opiekunkę dla małej, jednak to Jennifer, podsłuchująca w pokoju obok, miała największy
wpływ na decyzję. Zjawiała się po wyjściu kolejnych kandydatek, by ogłosić bezwzględny
wyrok.  Koszmarna -orzekła o jednej z kobiet. - To, co naopowiadała o śmierci swojej
ostatniej podopiecznej na gruzlicę, to przecież kompletna bzdura. Otruła ją . O innej
powiedziała:  Ta jest nie do przyjęcia. Zbyt nerwowa .
Podczas rozmowy kwalifikacyjnej panna Givens zrobiła na mnie wrażenie osoby
niezbyt rozgarniętej, a przy tym dość oziębłej, ale z jakiegoś powodu to właśnie ona
natychmiast przypadła Jennifer do gustu i trzeba przyznać, że w ciągu dwóch i pół roku, które
już z nami spędziła, w stu procentach spełniła pokładane w niej nadzieje.
Niemal każdy, komu przedstawiałem Jennifer, mówił, że jak na osobę dotkniętą tak
wielką tragedią, dziewczynka wydaje się nad wyraz opanowana. Istotnie, czuła się niezwykle
pewnie, a do tego cechowała ją wyjątkowa odporność na rozmaite przykrości, które niejedną
jej rówieśniczkę bez trudu doprowadziłyby do płaczu. Dobrym tego przykładem jest reakcja
Jennifer na sprawÄ™ kufra.
Przez kilka pierwszych tygodni po przybyciu do Anglii niejednokrotnie o nim
wspominała. Miał być dostarczony drogą morską z Kanady. Pamiętam chociażby, jak opisała
mi kiedyś szczegółowo drewnianą karuzelę, którą ktoś dla niej zrobił i która miała dotrzeć w
kufrze. Innym razem, gdy pochwaliłem jakiś jej kostium, kupiony przez nią i pannę Givens u
Selfridge'a, popatrzyła na mnie z powagą i oznajmiła:
- Mam wstążkę do włosów, która doskonale do niego pasuje. Przyjedzie w kufrze.
Jednak pewnego dnia dostałem list od firmy przewozowej, w którym przepraszano za
to, że kufer zaginął podczas transportu, i obiecywano wypłatę odszkodowania. Kiedy
powiedziałem o tym Jennifer, najpierw wytrzeszczyła na mnie oczy, a zaraz potem zaśmiała
się beztrosko i rzekła:
- No cóż, w takim razie mnie i pannę Givens czeka szał zakupów.
Gdy w dwa czy trzy dni pózniej wciąż nie okazywała najmniejszego przygnębienia z
powodu poniesionej straty, poczułem się w obowiązku z nią porozmawiać i ujrzawszy ją
któregoś ranka spacerującą samotnie w ogrodzie, postanowiłem do niej dołączyć.
Ranek był rześki i słoneczny. Mój ogród jest nieduży, nawet jak na miejskie standardy
- zielony prostokąt, który widać z okien wielu naszych sąsiadów - ale jest ładnie urządzony i
mimo wszystko stanowi przyjemny azyl. Kiedy wszedłem na trawnik, Jennifer krążyła po
ogrodzie, trzymając w ręku drewnianego konika i wodząc nim leniwie po żywopłocie i
krzakach.
- Straszny pech z tymi twoimi rzeczami. Wspaniale to zniosłaś, ale to jednak musiał
być dla ciebie wielki cios.
- Och... - Nadal poruszała niedbale swoim konikiem. - Nie było to miłe. Ale przecież
za odszkodowanie będę mogła kupić jeszcze więcej rzeczy. Panna Givens powiedziała, że
mogłybyśmy się wybrać na zakupy we wtorek.
- Tak czy inaczej, uważam, że jesteś bardzo dzielna. Ale naprawdę nie musisz niczego
udawać, jeśli wiesz, co mam na myśli. Jeżeli chcesz dać upust swoim uczuciom, nie krępuj
się. Nikomu o tym nie powiem i jestem przekonany, że nie zrobi tego również panna Givens.
- Wszystko w porządku. Wcale się nie martwię. W końcu to były tylko rzeczy. Kiedy
straciło się matkę i ojca, trudno przejmować się utratą rzeczy, prawda?
I znowu się zaśmiała.
Z tego, co pamiętam, był to jeden z nielicznych przypadków, gdy wspomniała o
rodzicach. Ja także się zaśmiałem i odparłszy:  Chyba masz rację , ruszyłem w stronę domu.
Po chwili jednak odwróciłem się i powiedziałem:
- Wiesz, Jenny, wątpię, czy to prawda. Słysząc twoje słowa, wielu ludzi by ci
uwierzyło. Ale widzisz, ja wiem, że to nieprawda. Kiedy przyjechałem z Szanghaju, rzeczy z
mojego kufra były dla mnie bardzo ważne. Są takie do dziś.
- Pokażesz mi je?
- Czy pokażę? Cóż, większość z nich cię nie zainteresuje.
- Ale ja uwielbiam chińskie rzeczy. Chciałabym je zobaczyć.
- Tylko niektóre z nich są chińskie - rzekłem. - Ale próbuję powiedzieć, że dla mnie
mój kufer miał ogromne znaczenie. Gdyby zaginął, martwiłbym się.
Wzruszyła ramionami i przycisnęła konika do policzka.
- Martwiłam się. Ale to już minęło. W życiu trzeba patrzeć przed siebie.
- Tak. Ktokolwiek ci to powiedział, w pewnym sensie miał rację. Dobrze, jak chcesz.
Zapomnij na razie o kufrze. Ale pamiętaj... - urwałem, nie wiedząc, co właściwie
zamierzałem powiedzieć.
- O czym?
- A, nic. Po prostu pamiętaj, że jeśli będziesz chciała o czymś ze mną porozmawiać
albo jeśli coś cię będzie gnębiło, jestem zawsze do twojej dyspozycji.
- Dobrze - odparła wesoło.
. Wchodząc do domu, obejrzałem się raz jeszcze i zobaczyłem, że Jennifer znów
wędruje po ogrodzie i zakreśla konikiem w powietrzu szerokie łuki.
Nie złożyłem Jennifer tej obietnicy ot, tak sobie. Wtedy naprawdę miałem zamiar jej
dotrzymać, a moja sympatia do dziewczyny jeszcze potem wzrosła. Ale oto teraz zamierzam
Jennifer opuścić, nie wiedząc nawet, na jak długo. Oczywiście, całkiem możliwe, że jej
przywiązanie do mnie nie jest aż tak wielkie, jak mi się wydaje. Poza tym jeśli wszystko
pójdzie dobrze, to pewnie wrócę do Londynu przed rozpoczęciem następnych wakacji i
Jennifer ledwie zauważy, że mnie nie było. A jednak muszę przyznać - jak to zrobiłem
wczoraj wieczorem w rozmowie z panną Givens, gdy mnie o to zapytała smętnym tonem - że
mogę wyjechać na znacznie dłużej. Właśnie ta nieokreśloność ujawnia moje priorytety i
Jennifer, nie wątpię, szybko wyciągnie z tego wnioski. Wiem, że niezależnie od tego, jak
dzielnie będzie maskować swoje uczucia, uzna moją decyzję za zdradę.
Niełatwo wyjaśnić, dlaczego sprawy tak się ułożyły. Mogę tylko powiedzieć, że
wszystko zaczęło się kilka lat temu - na długo przed przyjazdem Jennifer - kiedy zacząłem
odnosić wrażenie, że różni ludzie żywią do mnie niechęć i ledwie potrafią ją ukryć. Co
ciekawe, dochodziło do tego
zazwyczaj w towarzystwie osób, po których miałem prawo się spodziewać
największego uznania dla moich dokonań. Kiedy, dajmy na to, rozmawiałem podczas kolacji
z jakimś politykiem albo policjantem czy nawet swoim klientem, spotykałem się
nieoczekiwanie z chłodnym uściskiem dłoni, ciętą uwagą rzuconą między słodkimi słówkami,
grzeczną wyniosłością zamiast spodziewanej bezbrzeżnej wdzięczności. Z początku, ilekroć
działo się coś takiego, próbowałem sobie przypomnieć jakąś przykrość, którą mogłem
niechcący wyrządzić danej osobie, ale w końcu doszedłem do wniosku, że te reakcje są
związane z ogólnym stosunkiem ludzi do mnie.
Ponieważ to, o czym tu mówię, jest dość nieuchwytne, mam kłopot ze znalezieniem w
pamięci przykładów, które by mogły tę kwestię dobrze zilustrować. Wydaje mi się jednak, że
niezły przykład stanowi dziwna rozmowa, jaką odbyłem zeszłej jesieni z inspektorem policji z
Exeter na pewnej ponurej drodze za wsiÄ… Coring w Somerset.
Prowadziłem wtedy śledztwo w sprawie jednej z najbardziej przygnębiających
zbrodni, z jakimi się zetknąłem w swojej pracy. Przyjechałem do wsi dopiero cztery dni po
tym, jak znaleziono przy drodze ciała martwych dzieci - nieustający deszcz zamienił rów, w
którym leżały, w błotnisty potok, przez co zebranie odpowiednich dowodów nie było łatwe.
Mimo to, jeszcze zanim usłyszałem zbliżające się kroki inspektora, zdążyłem wyrobić sobie
zdanie na temat tego, co się wydarzyło.
- Potworna rzecz - odezwałem się do policjanta, gdy do mnie podszedł. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • littlewoman.keep.pl