[ Pobierz całość w formacie PDF ]

postępował do przodu. Jest pan w błędzie. Niejedno jeszcze pana zadziwi. Niewczas umiał te wszystkie
sprzeczności odsunąć, widzieć obraz skomplikowany, ale przejrzysty. Czepianiem się każdej niezgodności
ze z góry przyjętym modelem daleko pan nie zajedzie. To trudne sprawy. Bez dystansu nie ruszy pan z miej-
sca za żadne pieniądze.
 Pan nie odpowiedział na moje pytanie, panie redaktorze.
Znów napił się coli.
 Prowadzę to pismo od dwudziestu czterech lat. Zawsze robiłem wszystko, aby uniknąć skrajności.
%7łeby we wszystkim widzieć tak pozytywa, jak i negatywa.
 Brawo!  odparłem sięgając po szklankę.
Oddzielić ziarno od plew
Tego samego dnia, wczesnym popołudniem
Piotr Olgierd Ellman był intelektualistą klasycznym. Gdy po wyjściu z redakcji  Nowin..." zadzwoni-
łem do niego do domu, sklął mnie i oświadczył, że ostatni raz był o tej porze na nogach w dniu swej matury.
Nie omieszkał przypomnieć mi, że było to dziesięć lat temu. Na propozycję wspólnego wypicia kawy w po-
łudnie rzucił coś obrazliwego i zaproponował godzinę czternastą. Tylko na moją usilną prośbę zgodził się
przesunąć len termin o kwadrans wstecz.
W  Klubie Dziennikarzy" zjawiłem się punktualnie. Pora była obiadowa, wszystkie sale zatłoczone,
identycznie poubierane kelnerki z trudem przedzierały się przez gęsty tłum, żonglując z wprawą tacami za-
stawionymi czymś, co z daleka sprawiało zupełnie dobre wrażenie. Roznoszący się wkoło zapach zdawał się
to wrażenie potwierdzać.
Obszedłem wszystkie zakamarki sprawdzając, czy nie znajdę gdzieś Ellmana i już miałem wycofać się
do hallu, by tam spokojnie poczekać, gdy nagle w tłumie w sali na prawo od wejścia mignęła mi przelotnie
znajoma sylwetka. Cofnąłem się pół kroku i dyskretnie sprawdziłem, czy nie ulegam przywidzeniu. Zga-
dzało się. Rysio %7łak, kolega, który oprowadzał mnie po miejscu zbrodni, to znaczy po mieszkaniu Niewcza-
sa, siedział w kącie przy obficie zastawionym małym stoliku, pogrążony w konfidencjonalnej rozmowie z
kimś, kogo nie znałem.
Spiesznie wycofałem się do hallu, nie chcąc, by mnie widział. Ciekawe, co on tu robi? Jakieś sprawy
służbowe? Czy po prostu spotkanie z kimś znajomym?  Dziennikarze" słynęli z dobrej kuchni i niezłego
asortymentu spirytualiów, więc...
Nadejście Ellmana oderwało mnie od tych cokolwiek małomiasteczkowych spekulacji. Pal diabli Rysia
Zaka. Miałem tu w końcu do załatwienia kilka ważniejszych spraw.
Piotr Olgierd Ellman był moim serdecznym kumplem z okresu studiów. Nikt tak jak on nie nadawał się
do spędzenia kilku godzin cudownych rozmów o wszystkim i o niczym nad kilkunastoma butelkami piwa
czy paroma setkami wódki. Inteligentny, o ciętym języku, nadawał się znakomicie na duszę towarzystwa
chcącego pobawić się kulturalnie, choć może cokolwiek pusto. Powierzchowna wiedza pozwalała mu zaw-
sze zabrać głos tak, by ożywić dyskusję. Podobnie jak Niewczas dość wcześnie zaczął publikować w prasie,
jego błyskotliwe i dobre stylistycznie felietony podobały się, były bowiem właśnie takie, jak trzeba: do czy-
tania.
Moja bliska z nim zażyłość nie przerodziła się w przyjazń chyba głównie dlatego, że irytował mnie nie-
co styl bycia Piotrka. Potrafił się wszędzie znakomicie znalezć, nie przejmował się zbytnio zasadami, umiał
nimi żonglować. Nie pozwoliłby sobie nigdy na wpadkę, raczej milczał, przysłuchując się grzecznie i uważ-
nie, gdy nie miał o przedmiocie rozmowy pojęcia. W końcu zawsze udawało mu się znalezć błyskotliwą
analogię, ukuć wesoły kalamburek, to zwracało na niego uwagę towarzystwa, wskazywało, że jest, że nie
milczy. Pewna spontaniczność zachowania się bardzo się ludziom podobała, toteż Ellman uchodził za czło-
wieka otwartego, wrażliwego, przeciwnika sztywności i konwenansów. Niezwykła wręcz skłonność do ka-
botyństwa, właściwa wszak nie tylko jemu, odczytywana była jako kipiąca witalność, która nie poddaje się
kontroli. Można to było zawsze wybaczyć. W końcu któż jest doskonały?
Typowym numerem w jego stylu było podpisywanie przezeń felietonów o poezji skrótem POE. Niby
tylko pierwsze litery imion i nazwiska, a jednak...
 I cóż cię, bracie, ściągnęło na pokrętne ścieżki i wertepy gazeciarskiego wyrobnictwa?  spytał wa-
ląc mnie w plecy.  Znikasz na całe lata i nagle, ni stąd t ni zowąd, pojawiasz się z tajemniczą sprawą, któ-
ra  nie jest na telefon". Masz zamiar znów wstąpić w szranki?
 Skąd wiesz, że z nich w ogóle wystąpiłem?
 Dedukcja  odparł prowadząc mnie do zwalniającego się właśnie stolika i wymieniając na prawo i
lewo pozdrowienia, uwagi, dowcipy, umawiajÄ…c siÄ™ w przelocie na spotkania i rozmowy telefoniczne. 
Nie ma cię na łamach, znaczy: wyszedłeś, proste?
 Mogłem świadomie złamać pióro. To się zdarza.
 Nie zawracaj głowy  machnął lekceważąco ręką.  Nie ma nic gorszego, jak obrazić się na rze- [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • littlewoman.keep.pl