[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Tak mi przykro, że nie możemy się spotkać. Nie mogłam się doczekać tego
wieczoru.
- Wiem, że to nie zabrzmi miło, ale nie ukrywam, że się cieszę. Cieszę się, że ci
przykro. Rano nie bardzo przecież chciałaś się ze mną umawiać.
- Rano w ogóle mówiłam różne głupstwa.
- Ja nie byłem lepszy. - Znowu zapadła cisza. - Muszę już iść - powiedział w końcu -
ale będziemy musieli się jednak niedługo spotkać. Dobranoc, kochanie. Zpij dobrze - za-
kończył ciepło.
- Dobranoc, Josh...
Odłożyła powoli słuchawkę i głęboko zamyślona wróciła do swego pokoju.
W ciągu najbliższych dni nie było jednak nawet mowy o wyznaczeniu terminu
spotkania. Wielu mieszkańców Richmond Place wracało do domu po spędzonych tu
wakacjach, a na ich miejsce przybywali głównie pacjenci prosto ze szpitala w Heresham. W
szpitalu rozpoczęły się właśnie prace remontowe, rozbudowa i modernizacja, a w najbliższej
okolicy znajdował się jedynie ośrodek rekonwalescencji w Richmond Place.
Większość pacjentów przeszła niedawno poważne operacje i wszyscy wymagali
fachowej opieki pielęgniarskiej.
Ośrodek w Richmond zamienił się na krótko w mały szpital. Cały personel dwoił się i
troił, dzień i noc zmieniając opatrunki, robiąc zastrzyki, rozdzielając lekarstwa, pobierając
analizy.
Phoebe była zadowolona z dyżurów nocnych, oznaczało to bowiem, że do spotkań z
Joshem dochodziło jedynie w czasie pracy. Aatwiej jej było panować nad swymi uczuciami,
gdy mówili tylko o leczeniu pacjentów.
Wiedziała, że gdyby spotkali się tamtego wieczoru, wszystko by zapewne wyglądało
inaczej. Miała wówczas ochotę opowiedzieć mu o sobie. Był jej tak bliski, gdy rozmawiali
przez telefon. Tymczasem dni mijały, a wraz z nimi pewność, że wszystko będzie dobrze.
Znowu zaczęły ogarniać ją wątpliwości.
Josh był bardzo zajęty. Ustalał leczenie dla nowych pacjentów, sprawował opiekę
medyczną nad pacjentami przebywającymi w Richmond już od dawna, udzielał im jak zwykle
porad i był zawsze do ich dyspozycji. Phoebe nie dostrzegła w tym czasie nawet śladu
zainteresowania z jego strony. Przez cały czas był za to niezwykle oddany chorym. Odnosił
się do nich ciepło i ze zrozumieniem. Był dla wszystkich uprzedzająco grzeczny, personel
traktował przyjaznie, choć z pewnym dystansem. Polecenia wydawał tonem nie dopusz-
czajÄ…cym dyskusji.
Podziwiała go coraz bardziej podczas tych gorących dni. Nie miała do niego
najmniejszego żalu, że jest wobec niej obojętny, podczas gdy pacjentów traktował z wielkim
oddaniem. Rozumiała doskonale, że przy podobnej pracy trzeba zapomnieć o własnych
sprawach. Niepokoiła się jednak bardzo o Josha. Pracował ciężko, bo poza nim nie było
przecież w ośrodku innego lekarza. Starała się go w miarę możliwości odciążyć, pracując
ponad siły, podobnie zresztą jak pozostali pracownicy.
Gorące, upalne dni mijały jeden za drugim. Przechodziły parne i duszne noce. Zlewały
się czasem w jedno, gdyż wypełniała je bezustannie wytężona praca. Phoebe powoli zaczy-
nała sobie zdawać sprawę, że widywanie go niemal stale, w czasie długich godzin czuwania
nad chorymi, niesie również zagrożenie.
Gdy tylko się pojawiał, nie patrząc nawet na niego, widziała od razu aureolę
ciemnoblond włosów wokół jego głowy, która sprawiała, że był jeszcze wyższy. Ogarniała ją
nieprzeparta ochota, by go pogładzić, by dotknąć jego brody. Nie mogła oderwać od niego
oczu. Jego widok sprawiał jej przyjemność, lubiła też jego zapach. Po raz któryś przeżywała
olśnienie i dostawała zawrotów głowy, gdy tylko zbliżył się do niej.
Musiała przyznać, że dobrze mu jest z tą brodą. Trudno sobie go było nawet bez niej
wyobrazić.
Z dnia na dzień kochała go coraz bardziej. Wystarczyło, by ich ręce spotkały się lub
by potrącił ją niechcący, a skóra paliła ją jak dotknięta żywym ogniem.
- Jak długo jeszcze będzie trzeba odgrywać tę komedię? - pytała siebie. - Jak długo
udawać będziemy przyjaciół, choć pragniemy czegoś bez porównania więcej?
Tamtego wieczoru, gdy rozmawiali przez telefon, była już blisko zadania mu tych
pytań. A przynajmniej wyznania swej miłości. Ciekawe, jak by na to zareagował?
Dał jej wyraznie do zrozumienia, że pragnie być z nią bliżej. Czyż jednak mogła mieć
nadzieję na stały związek? Na małżeństwo oparte na wierności i miłości? Mocno w to wąt-
piła. Nie wierzyła, by tego pragnął, choć przecież bardzo mu się pewnie podobała. Wiedziała
jednak, że tym razem ona nie zgodzi się na nic innego. Wszystko albo nic! Małżeństwo lub
rozstanie!
Gdyby tylko znał jej myśli! Uciekłby pewnie od razu tam, gdzie pieprz rośnie,
pomyślała ze smutkiem. Podobne pragnienia odstraszyłyby każdego mężczyznę. Kobieta,
która miłość chce połączyć z małżeństwem! Bliski związek? Owszem, czemu nie, ale żeby
zaraz małżeństwo?
Ale może to wszystko nieprawda? Kto wie? Może jednak trochę ją kocha? Może
ciÄ…gnie go do niej tak, jak jÄ… do niego?
Istnieje inna jeszcze możliwość. Josh przeżył przecież dramat miłosny. Mówił, że to
już poza nim. Niewykluczone jednak, że teraz ona ma po prostu wypełnić pustkę, jaka
wytworzyła się w jego świecie. Może trudno mu tak zupełnie zapomnieć o dawnej
ukochanej? Może szuka kogoś, kto by mógł ją zastąpić? I ona, Phoebe, ma stać się taką
namiastką jego prawdziwej, dawnej miłości?
Ale przecież wydawał się tak zadowolony, że jego ukochana babcia, pani Richmond,
polubiła ją. To jednak musi o czymś świadczyć.
Czyż Maeve nie ma racji, mówiąc, że już od pierwszego dnia Josh najwyrazniej leci
na niÄ…"?
Czy tak jest naprawdÄ™?
Czy taki człowiek jak Josh, chłodny i nieprzystępny, jest w ogóle w stanie zakochać
się, zwłaszcza wtedy, gdy nie otrząsnął się jeszcze z dramatu, jakim było odejście ukochanej
kobiety?
Czy wreszcie właśnie ona, Phoebe Palmer, jest w stanie wzbudzić w nim uczucie
miłości?
Pytania te nie dawały jej spokoju. Próbowała się z nich otrząsnąć, a one powracały
utrudniajÄ…c jej pracÄ™.
Gdy podczas kolejnego nocnego dyżuru segregowała opatrunki na półkach, stojąc na
drabince, w drzwiach stanÄ…Å‚ niespodziewanie Josh.
- Witaj - odezwał się cicho. - Co tam słychać? Czy wszystko spokojnie?
Drgnęła gwałtownie. Jego głos sprawił, że straciła równowagę i zachwiała się. Wraz z
nią zachwiała się drabinka. Josh jednym susem znalazł się przy niej, objął ją wpół i postawił
na ziemi.
- Wybacz - powiedział. - Nie chciałem cię przestraszyć. Jego oczy śmiały się do niej, a
ona nie mogła oderwać od niego wzroku.
- Mogłam spaść! - oświadczyła z oburzeniem. - I co by wtedy było?
Czuła przez cały czas ciepło jego rąk, choć starała się o tym nie myśleć.
- Ale nie spadłaś. Uratowałem cię.
Mówił cichym, miękkim głosem, a ona próbowała opanować drżenie, które
przeniknęło ją, gdy przyciągnął ją bliżej do siebie.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]