[ Pobierz całość w formacie PDF ]

świętoszkowatość za miłą tylko z powodu jego koloru skóry. Pozytywna dyskryminacja.
Dopiero byłby ze mnie rasista, gdybym opierając się na hipokryzji naszego przybranego
bratanka, wysuwał wnioski na temat Afryki w ogóle, a Burkina Faso w szczególe.
- %7łartowałam - odpowiedziała Claire.
Na mostek wjeżdżał rower. Rower z włączoną lampką. Wciąż jeszcze widziałem tylko
zarys sylwetki rowerzysty, ale własne dziecko rozpoznałbym pośród tysięcy nawet w
ciemności. Postawa, w jakiej siedział pochylony nad kierownicą - niczym kolarz; elastyczna
nonszalancja, z jaką balansował rowerem z prawej na lewą, podczas gdy jego ciało ledwie się
poruszało, były postawą i ruchami... drapieżnika - nieoczekiwanie przemknęło mi przez myśl,
nim zdążyłem się powstrzymać. Wolałbym mówić o atlecie; to znaczy myśleć. O sportowcu.
Michel uprawiał piłkę nożną i tenis, pół roku temu zapisał się do liceum sportowego. Nie
palił, bardzo uważał na alkohol, i więcej niż raz wyraził swoją dezaprobatę w stosunku do
narkotyków, tak miękkich, jak i twardych. Mięczakami nazywał palaczy haszyszu w swojej
klasie, a my, Claire i ja, oczywiście się z tego cieszyliśmy. Cieszyliśmy się z syna, który nie
wykazywał problemów z zachowaniem, który rzadko wagarował i zawsze odrabiał zadanie
domowe. Nie był z niego celujący uczeń, nigdy się nie przemęczał, właściwie rzadko kiedy
się wysilał bardziej, niż było to konieczne, ale z drugiej strony nigdy się na niego nie
skarżono. Jego oceny i świadectwa były przeważnie  dostateczne , jedynie z WFu miał
zawsze maksymalną notę.
- Stara wiadomość - powiedziała babka z poczty głosowej.
Dopiero teraz zdałem sobie sprawę, że wciąż stoję z komórką Michela przy uchu.
Michel był już w połowie mostku. Zrobiłem półobrót, by stanąć plecami do niego, i
zacząłem wracać w kierunku restauracji; w każdym razie musiałem jak najszybciej przerwać
połączenie i schować do kieszeni telefon.
- Dziś wieczorem pasuje - rozległ się głos Ricka. - Zrobimy to dzisiaj. Zadzwoń. Ciao.
Następnie babka z poczty głosowej wypowiedziała datę i godzinę nadejścia
wiadomości.
Słyszałem Michela za sobą, zgrzyt opon na żwirze.
- Stara wiadomość - rozległo się ponownie.
Michel nadjeżdżał z boku. Co widział? Faceta, który przemierzał w pojedynkę obszar
parku? Z komórką przy uchu? Czy może zobaczył ojca? Z telefonem czy bez?
- Synku, co tam? - usłyszałem głos Claire w słuchawce w tym samym momencie,
kiedy syn mijał mnie na rowerze. Podjechał aż do oświetlonej ścieżki i zszedł z roweru.
Rozejrzał się dokoła i podszedł do stojaka na rowery, który znajdował się na lewo od wejścia.
- Będę za jakąś godzinę. Idziemy z tatą o siódmej do restauracji i postaram się,
żebyśmy wrócili do domu dopiero po północy. Musicie więc zrobić to dziś wieczorem. Tata o
niczym nie wie i wolałabym, żeby tak zostało. Pa, kochanie. Na razie. Całuję.
Michel przypiął rower i ruszył w stronę wejścia do restauracji. Głos babki z poczty
głosowej wymienił datę (dzisiejszą) i godzinę (czternastą), o której nagrano tę ostatnią
wiadomość.
Tata o niczym nie wie.
- Michel! - zawołałem. Szybko wsunąłem komórkę do kieszeni. Stanąłem i
popatrzyłem za siebie. Pomachałem.
I wolałabym, żeby tak zostało.
Mój syn szedł żwirową ścieżką. Dokładnie w tym samym momencie dotarliśmy do jej
początku. Wszystko było tu naprawdę jasno oświetlone. Ale być może właśnie tyle światła
będzie mi potrzeba, pomyślałem.
- Cześć - odezwał się. Miał czarną czapkę  Nike , z szyi zwisały mu słuchawki - kabel
znikał w kołnierzu kurtki. Była to zielona watowana kurtka  Dolce & Gabbana , którą
niedawno kupił sobie za własne pieniądze przeznaczone na ubranie, przez co nic mu już nie
zostało na skarpetki i bieliznę.
- Dobry wieczór, synu - powiedziałem. - Stwierdziłem, że wyjdę ci naprzeciw.
Michel popatrzył na mnie. Jego uczciwe oczy. Szczere - tak najlepiej można by opisać
jego spojrzenie.
- Dzwoniłeś - powiedział.
Nic nie odpowiedziałem.
- Do kogo dzwoniłeś?
Usiłował przybrać możliwie najbardziej beztroski ton głosu, ale dosłyszałem w nim
nutę desperacji. Jeszcze nigdy nie słyszałem u niego takiego tonu, i poczułem, jak włoski na
karku stają mi dęba.
- Próbowałem się do ciebie dodzwonić - odparłem. - Zastanawiałem się, gdzie się tak
długo podziewasz.
21
OTO, CO SI WYDARZYAO. Oto fakty.
Pewnej nocy, miesiąc lub dwa miesiące temu, trzej chłopcy wracali z dyskoteki do
domu. Dyskoteka odbywała się w stołówce szkoły średniej, do której chodzili. Dwaj spośród
chłopców byli braćmi. Jeden z nich był adoptowany.
Trzeci chłopak chodził do innej szkoły. Był ich kuzynem.
Chociaż kuzyn nigdy lub bardzo rzadko pił, tego wieczoru wypił jednak parę piw. Tak
jak pozostała dwójka. Dwaj kuzyni tańczyli z dziewczynami. Nie stałymi dziewczynami, bo
akurat wtedy z żadnymi nie chodzili - po prostu z różnymi dziewczynami. Adoptowany brat
miał dziewczynę. Większość wieczoru przesiedział z nią w ciemności, całując się w jakimś
odosobnionym kącie.
Kiedy chłopcy wychodzili - cała trójka musiała wrócić na pierwszą do domu -
dziewczyna nie poszła z nimi. Czekała na swojego ojca, który miał po nią przyjechać.
Prawdopodobnie było już w pół do drugiej, ale chłopcy wiedzieli, że mieszczą się
jeszcze w granicach czasowych dopuszczanych przez rodziców. Wcześniej ustalono, że kuzyn
zostanie na noc w domu braci, ponieważ rodzice kuzyna pojechali na parę dni do Paryża.
Chłopcy wpadli na pomysł, by w drodze powrotnej wstąpić na piwo do jakiejś kafejki.
Ale ponieważ nie mieli dość pieniędzy przy sobie, musieli najpierw wybrać je z bankomatu.
Znalezli go parę ulic dalej - znajdowali się teraz mniej więcej w połowie drogi między szkołą
a domem. Był to właściwie rodzaj pomieszczenia ze szklanymi drzwiami, a sam bankomat
umieszczony był za nimi, w kabinie. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • littlewoman.keep.pl