[ Pobierz całość w formacie PDF ]
odłożył słuchawkę.
Poczekaj, idioto jeden zaśmiał się Domaszko ty tu na miejscu łatwiej kark skręcisz!
Walizki były już spakowane. Nazajutrz o ósmej z minutami odchodził ich pociąg.
Józefa trochę zdziwiła tak łatwa zgoda pani Szczerkowskiej na wyjazd siostrzenicy we
dwoje z młodym mężczyzną, w dodatku przed oficjalnymi zaręczynami. Jednak musiał uznać
słuszność tej zgody, w której mniej było liberalizmu, a więcej rozsądnego liczenia się z
dzisiejszą obyczajowością, no i zaufania do niego samego.
Lusia już wczoraj zapowiedziała doktorowi %7łurowi, że rezygnuje z posady. Zrobiła to na
życzenie Józefa, który wolał, by nie była świadkiem przełomu w Tygodniku . W ogóle o
zamierzonych zmianach nie napomknął jej ani słówkiem, obawiając się, że nie poczyta mu
tego postępowania za dobre.
Wieczór, jak to już było w zwyczaju, spędzali razem w pokoju Lusi na długich i słodkich
rozmowach. Jeżeli przerywało je czasem wejście pani Szczerkowskiej, dla żadnego z nich nie
było to przykrością, gdyż oboje lubili ją bardzo.
I tego wieczoru, przynosząc im do spróbowania jakieś świeżo upieczone ciastka,
przysiadła na chwilę:
Ciastka te musicie zawiezć, moi państwo, cioci Jarzębowiczowej. Nie zapomij, Lusiu,
powiedzieć, że są twojej własnej roboty.
Wujenka uczy mnie kłamstwa! Co pan na to, panie Józku!? zawołała Lusia z udanym
oburzeniem.
Czyżby pani Jarzębowiczowa domagała się od wszystkich talentów kulinarnych?
zaciekawił się Józef.
Lusia nie zna swojej ciotki wyjaśniła pani Szczerkowska. Była małą dziewczynką,
gdy jezdziła do Jarzębowa.
A przecież to najwyżej dwadzieścia kilometrów od Terkacz zauważył Józef.
Tak, ale stosunki między ojcem Lusi a Jarzębowiczową nie należały do
najserdeczniejszych... Nigdy nie zapomnę zaśmiała się pani Szczerkowska jak Maciej
określał swoją siostrę...
Jak tatuś określał? zainteresowała się Lusia.
Mówił, że jest to istota, która siedzi na kanapie, ma za złe i patrzy z punktu widzenia.
Powiedzonko to stało się niezwykle popularne wśród naszych znajomych i to było jeszcze
jednym powodem ochłodzenia uczuć rodzinnych między Terkaczami a Jarzębowem. Otóż
ciotka Jarzębowiczowa słynie ze swych kulinarnych ambicji i uważa dzisiejsze panny za
zmarnowane pokolenie, ponieważ nie znają się na kuchni.
Muszę zatem wziąć na drogę wierciakiewiczową powiedziała wesoło Lusia.
Lektura bardzo odpowiednia na podróż przedślubną orzekła pani Szczerkowska i
wyszła, zostawiając ich samych.
Jakie to dziwne odezwała się Lusia że my będziemy małżeństwem.
Dlaczego dziwne, panno Lusiu?
No, czy mogłam przypuszczać, że zostanę żoną tego surowego pedagoga, który mnie
dręczył algebrą...
I którego dręczyłam docinkami podpowiedział Józef. Ach, żeby pani wiedziała,
panno Lusiu, co za nieznośne dziecko było z pani.
Za to teraz jestem istnym aniołem złożyła ręce w małdrzyk.
Archaniołkiem! zawołał z entuzjazmem.
Aha, a propos aniołków, jakże było u pani Krotyszowej?
108
Ach westchnął Józef.
Dlaczego pan wzdycha. Czy wynudził się pan?
Nie, to nie to.
Zatem?
To taki jakiś niezwykły dom.
O, przecież uprzedzałam o tym pana.
Dziwaczne obyczaje.
Opowiedział pokrótce przebieg swojej wizyty na Starym Mieście, oczywiście z
pominięciem tak drastycznych szczegółów, jak wyznania pani Krotyszowej dotyczące
Swojskiego i jak zachowanie się pokojówki.
A potomków dużo tam było?
Jakich potomków?
Potomków wielkich ludzi. Pani Barbara słynie z tego, że w jej domu zbierają się
potomkowie wszelkich znakomitości. Zapomniała, że Józef jest potomkiem Słowackiego i
mówiła z wyrazną ironią:
Przyznam się, że nie rozumiem tego kolekcjonerstwa. To, że czyjś dziad czy pradziad
był wielkim człowiekiem nie podnosi bynajmniej zalet wnuka.
Józef poczerwieniał:
[ Pobierz całość w formacie PDF ]