[ Pobierz całość w formacie PDF ]
więcej, a już na pewno nie o jakimś wyjątkowym uczu
ciu do Mercy.
Dlaczego więc cofał się jak oparzony za każdym ra
zem, kiedy ich ciała przypadkowo się stykały? Dlaczego
minionego wieczoru, kiedy czytali razem w gabinecie,
nieustannie czuła na sobie jego ukradkowy wzrok? %7łeby
przestać się nad tym zastanawiać, zadawała mu dziesiątki
bezsensownych pytań. W końcu nie mogła już tego dłu
żej znieść i uciekła do sypialni.
Nadal leżała, nie mogąc zasnąć, kiedy wreszcie wszedł
na górę. Słyszała jego ostrożne kroki na schodach i w ko
rytarzu. Musiało jej się wydawać, że przystanął pod jej
drzwiami. A kiedy chwilę potem usłyszała, że drzwi do
jego pokoju się zamknęły, nie potrafiła określić, czy czuje
ulgę, czy raczej rozczarowanie. I właśnie to irytowało ją
najbardziej.
Zamrugała oczami, ponieważ nagle dotarło do niej, co
od jakiegoś czasu działo się za oknem. Grant miał świętą
rację. Zaczął padać śnieg. Cicho i powoli grube, puszyste
płatki opadały na ziemię. Ich spokojnego lotu nie zaburzał
wiatr, jak to się działo podczas minionej śnieżycy.
Długo patrzyła na padający śnieg. W miarę jak biała
powłoka spowijała coraz szczelniej świat, narastał w niej
spokój. Dziwne, pomyślała, że coś może wyglądać tak
pięknie i przyjaznie, kiedy się to obserwuje z bezpiecz
nego miejsca, a jednocześnie może być takie grozne, kie
dy trzeba się z tym zetknąć bezpośrednio. Przecież teraz
wędrowcowi w górach groziłaby śmierć z wyziębienia.
Z okna ciepłego, przytulnego domu góry wyglądały jak
obrazek z kartki świątecznej.
Kartka świąteczna.
Znów zapomniała, że święta są tuż-tuż. Tymczasem
ona nie poczyniła żadnych przygotowań, nie kupiła nawet
prezentów dla rodziców. Co prawda powiedzieli jej, że
w tych okolicznościach niczego nie oczekują. Wiedziała,
że rozumieją jej sytuację, ale jednak miała lekkie poczu
cie winy.
Po prostu się rozkleiłaś, zganiła się w duchu. I do
pewnego stopnia była to prawda. Dotychczas spędzała
z rodziną zarówno Zwięto Dziękczynienia, jak i Boże
Narodzenie. Wiedziała, że w tym roku nie pojedzie do
nich na Gwiazdkę i czuła się przez to samotna. Oczywi
ście, tak musi być. Nie odważyłaby się opuścić tej kry
jówki i udać do nich. Dzięki przyjazdowi na ranczo
osiągnęła swój główny cel - nikt nie spodziewał się jej
tu znalezć, nikt nie podejrzewał nawet, że ona może tu
być. Nie mogła tego zaprzepaścić, ulegając tęsknocie za
rodzinnym domem. Przecież widziała rodziców niedaw
no, podczas Zwięta Dziękczynienia.
%7ładne wytłumaczenie nie mogło jednak stłumić jej
poczucia, że wtargnęła tu nie proszona i narzuca swe to
warzystwo Grantowi, w dodatku w takiej porze roku,
którą zwykle spędza się z najbliższymi. Od początku się
spodziewała, że będzie musiała spędzić tu święta, ale nie
przyszło jej do głowy, że tak się będzie czuła.
W dodatku nie ma wyjścia. Nie może wrócić do domu,
nie może jechać do rodziców, może tylko siedzieć tu, na
miejscu. RoztrzÄ…sanie tego problemu w niczym jej nie
pomoże, a obnoszenie się ze smutną miną zepsuje tylko
świąteczny nastrój, albo co gorsza sprawi, że ludzie za
czną się nad nią litować.
Postanowiwszy, że postara się przynajmniej nie zepsuć
nikomu świąt, wzięła kołdrę i poszła do łóżka. Zacisnęła
zęby, kiedy jej rozgrzane ciało zetknęło się z zimnym
prześcieradłem. Zwinęła się w kłębek i czekała, kiedy
pościel się nagrzeje od jej ciepła, ale dzięki ukojeniu,
którego doznała, patrząc na zasypany śniegiem krajobraz,
usnęła, zanim to się stało.
- A to jak ci siÄ™ podoba?
Mercy spojrzała na niewielkie, ale zgrabne drzewko
i z powrotem przeniosła wzrok na Granta.
- Bardzo Å‚adne.
Wiedział, że wyobraziła sobie, jak to małe drzewko
będzie się prezentowało w dość dużym salonie.
- Nie jest za wielkie - przyznał - ale większego nie
miałbym czym ubrać. Zdaje się, że w składziku mam
gdzieś kilka sznurów lampek. Może znajdzie się też pu
dełko z ozdobami, które zostawiła moja matka.
Mercy zmarszczyła czoło.
- Zdaje ci siÄ™?
- Od dłuższego czasu tego nie używałem.
- Walt mi mówił, że zwykle nie ubierasz choinki. Wy
dawał się... zaskoczony.
- No... w zeszłym roku rzeczywiście nie miałem
drzewka - odparł wymijająco.
- A więc dlaczego w tym roku się na nie zdecydo
wałeś?
- Bo miałem ochotę. Wystarczy?
Zdał sobie sprawę, że jego głos zabrzmiał trochę nie
przyjemnie, lecz nie zamierzał tłumaczyć, dlaczego
w tym roku zdecydował się na choinkę, zwłaszcza że sam
nie bardzo mógł pojąć, co nim kierowało. Zsiadł z ka
sztanowatego konia i przerzucił wodze na jedną stronę,
by uwiązać zwierzę. Rosły kasztanek był jego ulubionym
wierzchowcem przed pojawieniem się Jokera. Grant już
niemal zapomniał, jak gładko mu się na nim jezdziło.
Nie tak gładko jak na Jokerze, ale całkiem dobrze.
- Może z tego samego powodu kazałeś Ricie
przywiezć surową szynkę, chociaż wcale nie wiesz, jak
ją przyrządzić? Tak przynajmniej powiedziała mi Rita.
- Pilnuj Jokera, dobrze? Ja tymczasem zetnÄ™ to
drzewko.
Z torby przy siodle wyjÄ…Å‚ niewielki toporek. Dopiero
przez ostatnie trzy dni zaczęli razem wyprawiać się konno
w teren. Joker nadal zachowywał się wzorowo, ale jednak
tutaj czyhało na niedoświadczonego jezdzca więcej nie
bezpieczeństw niż w stosunkowo bezpiecznej zagrodzie.
- Joker jest całkiem spokojny. Zawarliśmy porozu
mienie. A co powiesz o ciasteczkach?
Grant zerknÄ…Å‚ na niÄ… przez ramiÄ™.
- Co takiego?
- Co powiesz o świątecznych ciasteczkach? Rita mó
wiła, że w tym roku poprosiłeś, żeby ci je upiec.
- Rita - mruknął z niezadowoleniem. - Zdaje się, że
ostatnio ma bardzo dużo do powiedzenia.
Wszyscy ostatnio mają o nim bardzo dużo do powie
dzenia, pomyślał z irytacją. Zacisnął zęby i podszedł do
drzewka. Zaczął je ścinać z większym nakładem sil, niż
tego wymagał dość cienki pień, ale dzięki temu przynaj
mniej nie musiał odpowiadać na trudne pytania.
Sam nie wiedział, dlaczego nagle nabrał ochoty na
świąteczne przygotowania. Nie podobało mu się też, że
wszyscy wyciÄ…gajÄ… z tak niewinnej zachcianki zbyt da
leko idÄ…ce wnioski. Rita, Walt, a nawet Chipper dogryzali
mu nieustannie. A teraz jeszcze Mercy. Nie, ona chyba
jednak wcale mu nie dogryza. Ona chyba podchodzi do
tego poważniej niż inni.
Jego wierzchowiec spojrzał na niego niepewnie, kiedy
przyciągnął bliżej ścięte drzewo, ale uspokoił się, widząc
że Grant bierze linę i przywiązuje je za nim w bezpie
cznej odległości. W ten sposób dociągnie sieje do domu,
nie uszkadzając po drodze gałęzi.
- Grant - odezwała się Mercy. - Jeśli...
- Słuchaj - przerwał jej, bojąc się, że znów go o coś
zapyta. - Zwięta to na ranczu taki dzień jak wszystkie
inne. Tak samo trzeba pracować, karmić zwierzęta. Nie
obiecuj sobie zbyt wiele po tym głupim drzewku i cia
stkach.
Przez długą chwilę patrzyła na niego w milczeniu,
a potem, dość potulnie - o wiele za potulnie jak na Mer
cy, którą znał - powiedziała:
- Chciałam cię tylko poprosić, żebyśmy wrócili dro
gą, którą mi wczoraj pokazałeś. Obok tego małego je
ziorka.
- Aha - odparł zmieszany.
- To nie jest bardzo daleko stÄ…d, prawda?
- Nie. Tuż za tamtym wzgórzem. - Musiał przyznać,
że jak na dziewczynę z miasta miała niezłą orientację
w terenie.
- No to... możemy?
- Dobrze. Jasne.
- Nie zaszkodzi to choince?
Zmrużył oczy. Czyżby chciała mu dopiec? Nie potrafił
zdecydować. Po raz kolejny się przekonał, że jako kobieta
jest o wiele bardziej skomplikowana niż jako dziecko
[ Pobierz całość w formacie PDF ]