[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Siedem godzin? - spytał Charley. - Dlaczego nie zawiadomiono mnie wcześniej?
- Chory odzyskał przytomność godzinę temu i natychmiast poprosił, żebym do pana zadzwonił. - Winikus
przyglądał się Charleyowi z zaciekawieniem, zastanawiając się usilnie, co też mogło łączyć starego
sycylijskiego mafioso z kimś takim jak Wielki Organizator.
- Jestem wykonawcą jego testamentu - rzekł Charley. -Czy mogę z nim porozmawiać?
- Ma pan pięć minut. Pacjent potrzebuje odpoczynku. Charley wszedł do sypialni ojca. Angelo leżał wsparty
na stercie poduszek, wpatrując się w drzwi. Charley nigdy jeszcze nie widział czegoś tak okropnego: twarz
papy składała się teraz z dwóch twarzy. Jedna była obwisła, siłą grawitacji ściągnięta ku dołowi. Druga nie
pasowała do niej ani trochę.
- O, pan Barton - powiedział cicho Angelo, poruszając lewą stroną ust.
Charley zamknął za sobą drzwi i przysunął krzesło do łóżka.
- Jezu, papo - szepnął. - Wystraszyłeś mnie jak wszyscy diabli.
- A czego się spodziewałeś? Mam osiemdziesiąt lat.
- Boli cię?
- Tam, gdzie w ogóle coś czuję, czuję się wspaniale. -Ojciec westchnął ciężko. - Tyle że wreszcie jestem
porządnie wnerwiony. Niestety, trochę za późno. Corrado zbudował coś wspaniałego, a potem to zniszczył.
- Barker's Hill radzi sobie nie najgorzej.
Angelo uśmiechnął się krzywo.
- W życiu nie zbliżysz się nawet do trzydziestu procent tego, co wyciągaliśmy z hazardu i handlu prochami.
Sama kokaina była kopalnią złota większą od słońca... a on sprzedał ją za byle jaki procent. Dlaczego?
- Może przewidział legalizację koki? Na Wall Street jest bardzo popularna.
- Nie. Sprzedał wszystko, żeby kupić sobie poważanie, Charley. Mae zaszczepiła w nim ten pomysł, a on
kupił wszystko, co mówiła, i od tamtej pory jakby coś go opętało. Odrzucił całą przeszłość, żeby stać się
Amerykaninem. A przecież dla nas to bezwartościowa formalność. Od siedmiuset lat jesteśmy
Sycylijczykami. Corrado wiedział o tym lepiej niż ktokolwiek inny. Kontrolował najbardziej poważane
osobistości z całego świata.
- Spokojnie, papo. Co tam, do diabła - stało się i koniec.
- Mae, ta szurnięta, zakręcona Maerose. Święty Piotr za cholerę nie przepuści jej przez bramę, Charley.
Będzie musiała odpokutować jeszcze w tym życiu za wszystko, co zrobiła. Czym my, kurwa, przez nią
jesteśmy? Pieprzonym zagubionym plemieniem Izraela, rozproszonym i błądzącym po dzikich terenach.
Angelo pokręcił głową i westchnął ciężko.
- Słuchaj, Charley. Nie pozwól im zabrać mnie do szpitala. Nie cierpię szpitali. Co tam mają takiego, czego
nie mógłbym mieć tutaj? Pielęgniarki przez okrągłą dobę, tlen, przenośny rentgen, jeśli Winikus sobie
zażyczy, nawet zestaw laboratoryjny - wszystko możemy sprowadzić. Zgoda?
- Zajmę się tym, papo. Nie myśl o szpitalu, odpoczywaj.
Doktor Winikus otworzył drzwi i zasygnalizował, że pora kończyć rozmowę. Charley obiecał, że wróci, gdy
tylko będzie mógł, po czym wyszedł na korytarz, by porozmawiać z lekarzem o zamienieniu niewielkiego
domku w miniaturowy szpital.
Rozdział 44
Minęła siedemnasta czterdzieści pięć, kiedy Charley otwierał frontowe drzwi domu przy Wschodniej
Sześćdziesiątej Czwartej, zdecydowany wcześniej położyć się do łóżka.
W pierwszej chwili pomyślał, że wszedł do niewłaściwego budynku. Hol był pełen umundurowanych
gliniarzy i ludzi w cywilnych ubraniach. Spoglądał na nich przez moment z otwartymi ustami. Wreszcie
dostrzegł Dicka Gallaghera, zastępcę szefa dochodzeniówki, którego znał z bardzo dawnych czasów -
Gallagher jeszcze jako porucznik pracował w wydziale zabójstw. Zauważył też Horace'a Gavina, agenta
pełnomocnego FBI, którego łysy czerep świecił z daleka jak wielka żarówka.
- O co chodzi? - zapytał Charley. - Co tu się dzieje? Mężczyźni odwrócili się w jego stronę, a z półpiętra
rozległ się przeraźliwy krzyk Maerose.
- Charley!
Barton przemierzył hol kilkoma susami i wbiegł po schodach na górę. Mae wyglądała na zdruzgotaną i
zszokowaną, jakby sama nie mogła uwierzyć w to, co zamierzała powiedzieć mężowi.
- Charley, oni zabrali dzieci. Naszych chłopców. Zabrali bliźniaki.
Charley objął ją mocno i przycisnął policzek do jej twarzy.
- Gdzie był Al? - szepnął.
- Al nie żyje. - Mae zaczęła płakać. - Dwaj ludzie. Najpierw stuknęli Ala, a potem mnie ogłuszyli. Kiedy się
ocknęłam, gliniarze byli już na miejscu i powiedzieli mi, że porwano dzieci. W parku. W tym pięknym
parku.
- Znasz któregoś z tych typów?
- To mój kuzyn Rocco i jego syn Beppi.
- Mówiłaś o tym glinom?
- Nie. Najpierw chciałam pogadać z tobą. Ale nie myśl, że omerta czy inne gówno coś mnie obchodzi. Po
prostu nie wiem, jak mam im wyjaśnić moją znajomość z takim bandytą jak Rocco.
Dick Gallagher, który taktownie dał Bartonom chwilę na krótką wymianę zdań i czułości, pojawił się na
najwyższych stopniach. Tuż za nim wspinali się dwaj agenci FBI.
- Chcielibyśmy prosić o chwilę rozmowy, panie Barton -powiedział z szacunkiem.
Charley wypuścił z ramion Mary.
- Zatem chodźmy do gabinetu na piętrze - odparł Charley. - Domyślam się, że moja żona nie będzie już
potrzebna?
- Ależ nie, nie będzie - zapewnił go pospiesznie agent FBI.
Mary Barton odeszła w stronę pokoju dziecięcego. Jedna z nianiek ruszyła za nią, by ją pocieszyć.
Charley jakoś nie mógł się pozbierać. Drżał cały, słuchając Horace'a Gavina. [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • littlewoman.keep.pl