[ Pobierz całość w formacie PDF ]
– Nie zwyczajną, tylko taką z dynamitem.
– Co?!
– Spokojnie. W górnictwie podziemne wybuchy to
przecież rutyna. Maude jest ostrożna, zawsze przedsię-
bierze wszelkie możliwe środki ostrożności. Przez dwa-
dzieścia cztery godziny po wybuchu nikomu nie wolno
zjechać na dół.
– Dlaczego?
– Z powodu uwolnionych gazów trujących.
– I ona jest tam od samego rana?
– Prawdopodobnie tak. No, potraktuj to jako nowe
wyzwanie. Masz okazję zrobić coś szalonego...
– A co z lunchem?
– Jesteś głodna?
– Jeszcze nie. Jestem zbyt zdenerwowana, żeby myś-
leć o jedzeniu.
Mitch roześmiał się.
ODROBINA SZALEŃSTWA
69
– Połączę się z Maude przez radio i powiem, żeby cię
odebrała. Ja będę cały czas na górze. Nic złego nie ma
prawa się zdarzyć.
Elizabeth usiłowała zapanować nad nerwami. Wie-
działa, że musi przyzwyczaić się do zjeżdżania pod
ziemię. W końcu to też należy do jej obowiązków jako
lekarza. Tylko że teraz na dole nie znajduje się nikt
potrzebujący pomocy, lecz jej rodzona matka, ciesząca
się znakomitym zdrowiem.
– Jesteśmy gotowi – zakomunikował Mitch kilka minut
później. – Wszystko będzie dobrze, zaufaj mi, Lizzie.
Ku swojemu zaskoczeniu stwierdziła, że mu ufa!
Znam go od niedawna i mu ufam, a Marcusa znam
kilka lat i trudno mi się zdecydować, zdziwiła się w du-
chu. Nie, nie, tylko nie to. Teraz nie czas zawracać sobie
głowę Marcusem.
Lina szarpnęła. Elizabeth poczuła, że zapiera jej dech
w piersiach. Szybko pogrążyła się w ciemności. I znów
podczas zjazdu na głębokość trzydziestu metrów jedy-
nym źródłem światła była lampa umocowana na hełmie
górniczym.
– Jak długo jeszcze? – spytała niepewnym głosem.
– Już prawie jesteś na dole, kochanie! – zawołała
Maude. – Świetnie sobie dajesz radę.
Po chwili Elizabeth dotknęła stopami ziemi. Pod
wpływem impulsu serdecznie uściskała matkę.
– To było straszne – wyznała.
Maude roześmiała się.
– Kwestia przyzwyczajenia. – Przez radio dała znać
Mitchowi, że Elizabeth dotarła na dół, potem pokazała
córce kopalnię. Podziemne tunele rozchodziły się we
wszystkich kierunkach. – Chodź – zachęcała.
70
LUCY CLARK
– Nie poczekamy na Mitcha? Zgubi się – zaniepokoiła
się Elizabeth.
– Mitch? Nie martw się. Znajdzie nas.
– W jaki sposób?
– Idąc za zapachem twoich perfum – zażartowała
Maude. – Muszę stwierdzić, że w moich roboczych
ciuchach wyglądasz całkiem całkiem...
– Dziękuję za komplement.
Dopiero teraz stwierdziła, że w kopalni jest jasno.
Wszędzie do ścian przymocowano żarówki połączone
grubym kablem spuszczonym z góry tym samym szybem,
którym się tu dostała.
Maude zaprowadziła ją w miejsce, gdzie właśnie
pracowała. Elizabeth uważnie przyjrzała się licu skały.
– Dziś jest wielki dzień. Czuję w powietrzu opale
– usłyszały za sobą głos Mitcha.
– Chyba masz rację – odrzekła Maude. – Lizzie
przynosi nam szczęście.
– Mamo, teraz znowu ty zaczynasz...
– Proszę. – Mitch wręczył Elizabeth kilof. – Maude
pokaże ci, jak się tym posługiwać, i do roboty!
– Jesteś pewien, że mogę spróbować? – Elizabeth
miała wątpliwości. – Nie chciałabym uderzyć w niewłaś-
ciwe miejsce. W jednej z książek mamy wyczytałam, że
[ Pobierz całość w formacie PDF ]