[ Pobierz całość w formacie PDF ]
całe życie powiedział do mnie więcej niż pięćdziesiąt słów,
a i to były zwykle kwestie w rodzaju: Ani pensa więcej",
albo: Kiedy siÄ™ zabierzesz do przyzwoitej pracy?".
Denis był może lekkomyślny i nieobliczalny, ale tak
zabawny, że musiało się go lubić.
S
R
- To skąd wiesz, że to była miłość od pierwszego we-
jrzenia? - spytała niedbale.
- No cóż, spójrz na daty. Wydaje się, że oświadczył ci
się zaraz, jak cię poznał. Ale wez pod uwagę, że go za to
nie potępiam. Gdybym pierwszy spotkał taką piękność jak
ty, sam bym się oświadczył tego samego dnia.
Briony roześmiała się głośno, zwracając tym uwagę ca-
łej sali. Słowa Denisa zbyt ją rozbawiły, by mogła się
obrazić na tego młodego człowieka, a poza tym było jej
przyjemnie, bo po raz pierwszy w życiu ktoś ją nazwał
pięknością.
- Nie sądzę, by wolno ci było tak do mnie mówić i to
na moim weselu - droczyła się z nim.
- Co, mam cię nie nazywać pięknością? Nie potrafię.
Spójrz w lustro i zobacz, jaka jesteś ładna. Carlyle to szczę-
ściarz. - Spróbował przyciągnąć ją do siebie.
- Puść mnie natychmiast - zażądała, a on od razu
rozluznił uścisk. -I uważaj, co mówisz przy Carlyle'u, bo
inaczej nie dostaniesz następnej pożyczki".
- Nie martw się, już to załatwiłem - powiedział, mru-
gając porozumiewawczo i znów się roześmiał. A jej kręciło
się w głowie z radości: wieczór wkrótce się skończy i zo-
stanie sama z Carlyle'em.
Joyce zapowiedziała ostatniego walca i Carlyle znów
wziął Briony w objęcia. Był trochę naburmuszony.
- Widzę, że się dobrze bawisz z Denisem. Tylko nie
wierz we wszystko, co ci opowiada.
- Nawet gdy mówi, że jestem piękna? - spytała z prze-
kornym uśmiechem.
- Jeśli chcesz komplementów - powiedział z nieco ła-
godniejszym wyrazem twarzy - z przyjemnością będę ci
S
R
ich prawił tyle, ile zechcesz. Jestem bardzo dumny z ciebie.
- Przyciągnął ją bliżej do siebie.
- Co chciałeś mi powiedzieć? - szepnęła.
- Kiedy? - Zrobił taką minę, jakby nagle wyrwano go
ze snu.
- Chciałeś mi powiedzieć, dlaczego kupiłeś te perły.
- Pózniej, kiedy wszyscy już pójdą. Podobają ci się?
- SÄ… cudowne.
- Powiedziałem jubilerowi, że mają być bez skazy.
Czy było to szaleństwem dopatrywać się jakiegoś zna-
czenia w jego pragnieniu, by dać jej prezent idealny, po-
zbawiony wad? Pewnie było to tylko jego zwykłe pragnie-
nie doskonałości w każdym działaniu, ale w głębi serca
zachowała nadzieję na cud.
Goście powoli zaczęli się rozchodzić. Ci, którzy mieli
nocować, udali się do swoich pokojów. Briony zajrzała do
śpiącej Emmy, a potem cicho wsunęła się do sypialni, którą
miała dzielić z Carlyle'em.
Koszulę nocną wybrała bardzo starannie. Byłoby cu-
downie mieć pewność, że Carlyle spojrzy na nią oczyma
mężczyzny. Ale nie ośmieliła się włożyć seksownego ne-
gliżu, nie chcąc go wprawić w zakłopotanie. W ich sytu-
acji najodpowiedniejsza byłaby właściwie koszula baweł-
niana lub flanelowa i to zapięta pod szyję, ale wolała-
by umrzeć, niż wyglądać na pozbawioną gustu świętoszkę.
W końcu zdecydowała się na brzoskwiniowy atłas z ko-
ronkami. Jak na noc poślubną, dekolt był raczej skromny,
ale kokarda z delikatnej wstążki łatwo pozwoliłaby się roz-
wiązać...
Mogła mieć na to nadzieję, szczególnie po tym, co jej
mówił ostatnio. Dotknęła pereł, które wciąż miała na szyi.
S
R
Powiedział: Chcę, abyś wiedziała, że ja...". Co chciał,
żeby wiedziała?
Nareszcie usłyszała, że wychodzi z łazienki, w której
się przebierał. Serce waliło jej w radosnym oczekiwaniu.
Miał na sobie granatową piżamę i jedwabny szlafrok
w kolorze ciemnego winą. Uśmiechnął się, widząc, że ona
siedzi przy toaletce i podszedł, patrząc na jej odbicie
w lustrze.
- Co za dzień! - powiedział. - Będę szczęśliwy, gdy
jutro reszta gości się rozjedzie i będziemy mieli dom dla
siebie. Czy to nie było za ciężkie dla ciebie? Niczego nie
żałujesz?
- Niczego mi nie żal.
- Ani mnie. - Uśmiechnął się i dotknął pereł na jej szyi.
- Uważaj na nie. Pozwól, że pomogę ci je zdjąć.
Drżała wewnętrznie, czując, że jego palce muskały jej
szyję, gdy manewrował przy zameczku.
- No już - rzekł Carlyle. - Byłoby dobrze dla bezpie-
czeństwa przechowywać je w sejfie bankowym.
- Wolałabym je mieć przy sobie. Są takie piękne.
- Ale są także bardzo cenne. Kiedyś będziesz mogła je
korzystnie sprzedać.
Słowo sprzedać" rozwiało jej marzenia. Zrozumiała, że
oszukiwała samą siebie.
- Sprzedać? - zdołała wykrztusić. - Dlaczego miała-
bym to zrobić?
- A dlaczego nie? Moja droga, nie chciałbym, żebyś
sentymentalnie traktowała moje prezenty. Zawarliśmy
umowę i ty wywiązałaś się z niej doskonale. Jesteś szla-
chetną kobietą o wielkim sercu. Pewnego dnia uszczęśli
wisz jakiegoś mężczyznę.
S
R
- Czy to właśnie chciałeś mi powiedzieć? - spytała ze
słabym uśmiechem.
- Tak, ale to jeszcze nie wszystko. - Sięgnął do szufla-
dy i wyciÄ…gnÄ…Å‚ z niej kopertÄ™.
- To wygląda na mój wyciąg bankowy - powiedziała
zaskoczona.
- Tak. Przyszedł dziś rano, ale schowałem go, bo chcia-
łem oddać ci go osobiście. Sprawi ci niespodziankę.
Briony otworzyła kopertę i osłupiała na widok stanu
konta.
- To więcej niż suma, którą miałem ci płacić miesięcz-
nie...
- To prawie dwa razy tyle.
- W ten sposób chciałem ci wyrazić moją wdzięczność.
Briony czuła się tak, jakby ją spoliczkował.
- Nie trzeba było...-zaczęła.
Ale Carlyle przerwał jej. Odkładając wyciąg bankowy,
chwycił ją za ręce.
- Nie rozumiesz - mówił z przejęciem. - Kiedy widzę,
jak zmieniłaś życie Emmy, jak wiele zrobiłaś dla niej...
czuję po prostu, że każda zapłata jest zbyt mała. - Czekał,
co odpowie, zaskoczony jej bladością i milczeniem. - Czy
[ Pobierz całość w formacie PDF ]