[ Pobierz całość w formacie PDF ]

w pizzeriach.
Jakubowi wirowało w głowie od blasków. Z daleka doJ strzegł, jak w wielkich rozwartych drzwiach
sądowej sali ukazuje się laureat pokojowej Nagrody Nobla, recytując potężne frazy wiersza Który
skrzywdziłeś człowieka prostego Bania z poezją rozbiła się. Jakub podniósł głowę. Gromad] posłów
parlamentu spadały spod sufitu jak śpiące nietoperz* i tłukły się na dębowej podłodze. Lewica
przelatywała z fur i kotem nad prawicą.
A potem w głębi sali sądowej ujrzał dziewczynę w sukience z indyjskiej bawełny. Stała przy
drzwiach. Czekała na niego? Tutaj? Po chwili, widząc, że ją spostrzegł, z wolna uniosła dłoń i
poruszając lekko palcami, jakby wabiła kury, dała mu z oddalenia jakiś tajemny znak, którego sens on
tylko jeden mógł odczytać. W sali zrobiło się cicho. Wszystkie głowy odwróciły się w jego stronę.
Płonął ze wstydu pod setkami spojrzeń. A dziewczyna pchnęła pięścią dwuskrzydłowe drzwi, które
rozwarły się z przerazliwym piskiem i nie oglądając się, wybiegła z sali. Pobiegł za nią przez
milczący tłum stłoczony przy wyjściu. Uciekała długimi korytarzami, które nagle - poczuł zawrót
głowy - zmieniły się w kamienne
58
korytarze gmachu prawa. Biegła szybko po granitowej po-dzce jak po tafli zamarzniętego stawu.
Widział przed sobą Sładko uczesane, popielate włosy, odsłonięte plecy z rudawy-i piegami w
wycięciu sukni i delikatną, białą skórę na karku. Z przerażeniem, nie pojmując co się dzieje,
spostrzegł, że trzyma w ręku długi, błyszczący nóż. Chciał go wypuścić dłoni ale nie mógł rozewrzeć
palców. Na moment stracił ja z oczu. Skręciła w ciemne przejście. Wbiegła na schody. Poślizgnęła
się. Chciała chwycić za żelazną poręcz. Palce trafiły w pustkę. Popchnął ją. Upadła. Pochylił się nad
nią, jakby uważnie oglądał okaleczony, kamienny posąg wyciągnięty z dna morza. Uniósł nóż i mocno
przeciągnął ostrzem po gołym karku. Spod ostrza trysnęły czerwone krople i jak mrówki rozbiegły się
po piegowatej skórze. Ale ona tylko spokojnie odwróciła głowę i popatrzyła mu w oczy. Potem
uśmiechnęła się złym uśmiechem, jakby na znak, że wszystko pamięta.
Obudził się z krzykiem. Koszula była mokra od potu. Serce waliło w piersiach. Nie mógł złapać
oddechu. Wszystko w pokoju wirowało. Okno. Drzwi. Zciana. Regał z książkami. Komputer.
Krzesła. Był wieczór. Jasne światło zorzy płonęło nad Katedrą jak krzak ognisty.  Boże, czy
odpowiadamy za treść naszych snów?" Nie mógł dojść do siebie. Dopiero po dłuższej chwili
przypomniał sobie, że już św. Augustyn dowiódł, że nie ponosimy żadnej odpowiedzialności za sny,
nawet najkrwawsze.
Janka zajrzała do pokoju: - Boże, co tak krzyczysz? Zniło ci się coś? Wstawaj. Już siódma. Spałeś
cały dzień. I to jeszcze w ubraniu!
59
Poszukiwacz Perły
Działo się z nim coś naprawdę niedobrego.
Po namyśle postanowił, że jeśli tylko znajdzie trochę czasu, wpadnie do doktora Jacka. Tak, to było
całkiem rozsądne. Chciał - jak to sobie powiedział w jakiejś chwili - trochę rozejrzeć się w sobie.
Metoda sokratyczna wydała mu się najlepsza. Pytania, odpowiedzi, ożywcza gra słów, introspek-cja.
Rodzenie trudnej prawdy pod czujnym okiem mistagoga, który potrafi zajrzeć na dno duszy.
Doktor Jacek, właściciel sławnego wydawnictwa Gwiazda i Obłok, mieszkał na ulicy Berlińskiej
pod numerem 13 w starej kamienicy z płaskorzezbą Meduzy na frontonie. Zielony szyld jego firmy,
wiszący na południowej ścianie Zbrojowni, przyciągał uwagę przechodniów azjatyckim krojem
złotych liter i znakami Ery Wodnika. W ciemnej, pachnącej indyjskimi korzeniami salce, do której
wchodziło się jak do podziemnej groty, dwie smukłe Rosjanki o urodzie armeńskich księżniczek
sprzedawały oprawne w pawiooki, lakierowany karton przekłady amerykańskich książek o tym, jak
uleczyć siebie. Doktor Jacek miał w telewizji swój program Okna i drzwi, który puszczano raz w
miesiącu o pierwszej w nocy na sto dziewięćdziesiątym ósmym kanale. Jakub poznał
60
go niedawno w piwnicach Dworu Artusa na przyjęciu Lions Club.
Zadzwonił we środę. Umówili się na dwunastą.
Idąc z Wyspy Spichrzów na Berlińską, starał się nie myśleć o ostatniej kłótni z Janka. W końcu -
mówił sobie - może wszystko jakoś się jeszcze ułoży. Z pewnością nie powinien kłaść się w ubraniu.
Nie rozgrzeszało go nawet śmiertelne zmęczenie. Ale przecież nie musiała krzyczeć. Ludzie kulturalni
potrafią takie rzeczy załatwiać inaczej. Gdy na Ratuszu wybiła dwunasta, pod arkadami Złotej Bramy
skręcił w stronę odbudowanej Synagogi, miedziana kopuła lśniła nad ulicą w złotym kurzu, minął [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • littlewoman.keep.pl