[ Pobierz całość w formacie PDF ]
ze zdumienia.
- Sądziłem, że mało kto mnie zna - stwierdził spokojnie Grajek, siadając bez pytania o
pozwolenie. - Okazuje się, że nie miałem racji.
- Twoje piszczałki stały się legendą w królestwie, zanim jeszcze urodziła się moja córka -
powiedział Eloikas. Starał się zachowywać pozory spokoju, lecz Conan zauważył, że Eloikas
użył liczby pojedynczej, nie zaś mnogiej, przysługującej władcy.
- Ciebie samego otacza równie wielka sława - dodał Decius. - Co cię tu sprowadza?
Zważywszy na to, że swoją magią wstrząsnąłeś posadami pałacu i zabiłeś wielu naszych ludzi,
racz nam to przejrzyście wyjaśnić.
- Nic nie powie, jeżeli nie dasz dojść mu do głosu - powiedziała Raina, skrzyżowawszy
spojrzenia z generałem.
Decius pierwszy spuścił wzrok. Marr westchnął. Był to najzwyczajniejszy dzwięk, jaki
Conanowi było do tej pory dane usłyszeć z jego ust.
- Przebyłem długą drogę. Proszę, byście nie czynili jej dłuższą, gdyż u jej kresu zastałem
scenę, jakiej miałem nadzieję nigdy nie oglądać. - Położył dłoń na piszczałkach. - Mogę zagrać
przez chwilę? Znam parę melodii, które mogłyby nam ułatwić rozmowę.
- Czarodziejskich? - mruknÄ…Å‚ Decius.
Eloikas popatrzył pytająco na Cymmerianina i Rainę, nie zaś na generała. Dwoje
cudzoziemców pokręciło przecząco głowami. Eloikas skinął, Marr zaś zaczął grać.
Conan zapamiętał niewiele z wrażeń, które przepływały przez jego ciało jak podziemny
strumień. Jednym z nich było zaskoczenie, że muzyka niemal nie różniła się od pospolitej gry
na piszczałkach pasterzy dodających sobie otuchy, gdy zachodziło słońce i wilki wychodziły
na Å‚owy. Innym - zdumiewajÄ…ce uczucie pogodzenia siÄ™ z sobÄ… samym i wszystkimi
stworzeniami na świecie. Nie objąłby Syzambrego jak brata, lecz gdy brzmiały piszczałki,
hrabiemu nie groził miecz Cymmerianina.
Conanowi z trudem przyszłoby opisanie innych doznań. Pózniej przypominał sobie jedynie,
że gdy gra ustała, król i generał wyglądali, jak gdyby właśnie obudzili się z uzdrawiającego
snu.
Marr owinął piszczałki i włożył je do sakwy.
- Zrobiłem tyle, ile tylko mogłem w tej chwili - powiedział. - Niech mówi kapitan Conan.
Jestem pewny, że po drodze obmyślił plan ocalenia księżnej Chienny i księcia Urrasa.
Conan wymamrotał pod nosem parę słów, nie nadających się do uszu królów i
czarnoksiężników. Marr zachował się w sposób typowy dla magów: wspomniał, że potrzebny
jest cud i zrzucił brzemię jego sprawienia na barki zwykłego śmiertelnika, w pełni świadomy,
że niepowodzenie groziło królewskim gniewem.
Po chwili Cymmerianin zdał sobie jednak sprawę, że ma więcej pomysłów, jak uratować
córkę i wnuka króla, niż by podejrzewał. Miał również wrażenie, że łatwiej niż zwykle jest mu
ująć je w słowa. Czyżby Marr umieścił te myśli w jego głowie? A może jedynie ułatwił mu
wyrażenie tego, co się w niej kołatało?
Wracającemu wolnym krokiem przez obóz Deciusowi biła w nozdrza woń dymu z płonących
ognisk, gotowanego jadła i świerkowych igieł. Kiedy generał dotarł do namiotu
Cymmerianina, do zapachów tych dołączył aromat skóry i oliwy.
- Jesteś sam, kapitanie? - zapytał Decius.
- Tak.
- W takim razie... Mogę wejść? - Przedkładając układność nad przywilej przełożonego,
generał zastąpił polecenie pytaniem.
- Oczywiście.
Ton odpowiedzi Cymmerianina świadczył, że Decius postąpił słusznie. Siedząc ze
skrzyżowanymi nogami na ziemi, Conan wcierał oliwę w skórzane elementy swojego
rynsztunku. Naostrzony i naoliwiony już miecz leżał na płóciennym prześcieradle obok
pryczy.
- Witaj, generale - powiedział Cymmerianin. - Obawiam się, że nie mogę ci zapewnić
porządnej gościnności, lecz czuj się jak u siebie.
Decius potraktował to jako zaproszenie, by usiąść.
- Kapitanie, nie zabiorę ci wiele czasu. Bardzo pragnąłbym, byś albo ty, albo Raina pozostała
w obozie. yle by się stało, gdybyście oboje wpadli w ręce Pougoi.
- Czy zależy ci na tym, które z nas miałoby pozostać? - zapytał Conan.
Ton Cymmerianina sprawił, że Decius się zaniepokoił. Po chwili zrozumiał, o co chodziło
barbarzyńcy i się roześmiał.
- Nie zamierzam zalecać się do ciebie! - powiedział. - Nie będę zalecać się także do Rainy,
dopóki nie upewnię się, że mogę z nią dzielić coś więcej niż bezimienną mogiłę na wzgórzach.
- Generale, nie zazdrościłbym nikomu zadania pogrzebania cię. Twój trup pewnie ugryzłby
grabarza - odparł Conan.
- Dziękuję - powiedział Decius. - Pomówmy otwarcie. Obydwoje z Rainą jesteście
doświadczonymi dowódcami. Brakuje nam takich ludzi. Wystawienie was na niepotrzebne
niebezpieczeństwo naraża pośrednio króla.
- Razem mamy większe szanse na odzyskanie księżnej i dziecka - odparł Conan ze
wzruszeniem ramion. - Sądzę, że nikomu innemu by się to nie udało. Jeżeli okaże się to
niemożliwe, czy to ważne, ilu oficerów zostanie królowi?
- Nie. - Decius westchnął. - Medycy mówią, że będzie mieć szczęście, jeżeli dożyje do
pierwszych śniegów. Jeśli straci nadzieję ujrzenia córki...
Milczenie było wystarczająco wymowne.
- Gotów byłbym zostawić Rainę i zabrać jednego z twoich wojaków, ale Marr twierdzi, że
musimy ruszyć tam we dwójkę i nikt poza nami - powiedział Conan.
- Czy to znaczy, że któreś z was jest... - Decius zawiesił głos, zmarszczywszy czoło.
- Taki ze mnie czarnoksiężnik jak tancerka z oberży. Z Rainy również - odparł Cymmerianin. -
Grajek ujrzał w nas coś... coś, o czym nawet nam nie powiedział. Nie mam pojęcia, jak
mógłbym go nakłonić do szczerości; zresztą nie zamierzam tracić na to czasu.
Decius miał ochotę przeklinać bogów, plemię Pougoi, ich czarowników, hrabiego
Syzambrego i wszystko inne, co doprowadziło do obecnego układu spraw. Miał uczucie, że
[ Pobierz całość w formacie PDF ]