[ Pobierz całość w formacie PDF ]
gnął do Rolanda i wręczył mu dowód zastawu.
- Masz. %7łebyś mógł mamusi wykupić.
Roland przeczytał: pierścionek - jedna sztuka, brylant, jeden
karat, trzysta euro. - Ale... - jęknął chłopak.
- Odsetki, mój drogi. Za darmo to tylko śmierć.
Zostawili go na drodze i odjechali razem z Haraldem.
- Zostaw mnie w spokoju! Jestem chory! - fuknÄ…Å‚ na matkÄ™ Ro-
land, kiedy ta usiłowała dobudzić go przed siódmą rano.
- Nie wiem już, do czego to cię doprowadzi - biadoliła. - Znów
piłeś! A ojciec też zostawia mnie samą z tym wszystkim!
Roland obrócił się do ściany. Drżał z zimna. Przez całą noc nie
zmrużył oka. O wpół do jedenastej poszedł do toalety. Matka
przestraszyła się.
- Mój Boże! Jak ty wyglądasz?!
- Mówiłem ci przecież, że jestem chory! Musiałem coś zjeść.
Renate wyszła do apteki, żeby kupić dla Rolanda jakiś środek
przeciwbólowy. Chłopak pomyślał o skrzynce ukrytej na budowie.
Musi tam być jeszcze co najmniej siedem butelek , kalkulował.
Wstał, ubrał się w rzeczy, które akurat leżały obok łóżka i wyszedł
z mieszkania.
Ani na klatce schodowej, ani na ulicy nie natknÄ…Å‚ siÄ™ na nikogo
znajomego.
Kiedy póznym wieczorem wrócił do domu, kwit zastawu leżał
na środku stołu. Matka siedziała na sofie i płakała. Na ojca Ro-
land wolał nie patrzeć.
- Dobry wieczór... - powiedział, zatrzymując się w drzwiach.
61
Ojciec wydawał się zadziwiająco spokojny.
- Czekam na wyjaśnienia.
Roland nie odpowiedział.
- Matka znalazła to w twoim łóżku.
- To nie należy do mnie - powiedział cicho chłopak.
- Ach tak. Najpierw okradasz własną matkę, a potem jeszcze
kłamiesz. Zastawiłeś pierścionek, który podarowałem jej w dniu
twoich narodzin.
Przerwa.
- To koniec, jasne?!
Zapadła cisza. %7ładne z rodziców się nie odezwało. Roland nie
śmiał spojrzeć na matkę.
- To mogę sobie iść... - zaczął powoli.
- ProszÄ™. Tutaj nikt ciÄ™ nie zatrzymuje.
Przy drzwiach wyjściowych Roland usłyszał, jak matka mówi:
- Karl-Heinz! Nie możesz mu pozwolić tak po prostu odejść!
- Ma się rozumieć, że mogę!
Roland trzymał rękę na klamce i czekał. Jednak nic się nie wy-
darzyło. Wyszedł więc z mieszkania, zamykając za sobą drzwi.
Włączył światło na klatce schodowej. Słyszał głos matki, ale nie
mógł zrozumieć jej słów. Za wąską szybą w drzwiach odbijała się
sylwetka ojca, potem jednak zaczęła stawać się coraz bardziej
niewyrazna, aż całkiem znikła. Dało się słyszeć krótkie kliknięcie,
kiedy zgasło oświetlenie na korytarzu. Zwiatło na schody padało
już tylko zza szyby w drzwiach. W bloku zrobiło się cicho.
Chłopak wyciągnął z bocznej kieszeni kurtki butelkę. Korek
wypadł mu z ręki, potoczył się niżej, aż zatrzymał się na którymś
ze schodków. Roland usiadł na stopniu. Zauważył, że cieknie mu z
nosa. Pociągnął nosem. Kiedy z trzeciego piętra ktoś zaczął scho-
dzić na dół, wstał i wyszedł z bloku. Powlókł się w kierunku bu-
dowy.
Musiał spać jakiś czas. Jak długo, tego nie wiedział. Na dworze
było już jasno. Czuł przenikliwe zimno. Z trudem wstał. Ledwo
62
trzymał się na nogach. Jakaś butelka potoczyła się po podłodze.
Usiłował owinąć się brudną bawełnianą narzutą, lecz ciągle zsu-
wała mu się z ramion. Roland nie wiedział dokładnie, czego chce.
Tysiące myśli kotłowało mu się w głowie. Wyjął z kartonu butelkę
i trzymając ją mocno, zaczął powolutku schodzić po schodkach.
Był już na dole, gdy zrobiło mu się niedobrze. Usiadł na stosie
desek, odkręcił butelkę i upił z niej łyk. Ponownie wstał, z trudem
dzwigając ciężar swojego ciała. Przy drewnianym płocie zeszło mu
sporo czasu, zanim odsunÄ…Å‚ na bok sztachetÄ™. PrzecisnÄ…Å‚ siÄ™ przez
szparę i poczuł się znacznie gorzej. W głowie huczały mu odgłosy
miasta.
Kiedy dwaj policjanci położyli Rolanda na poboczu, doszedł
trochę do siebie. Słyszał głosy ludzi.
- Mój Boże, on jest zupełnie pijany! W tym wieku!
- O, jedzie już karetka!
Głosy umilkły. Ktoś podniósł mu prawą powiekę i zapytał, jak
się nazywa. Chciał coś powiedzieć, ale nie mógł poruszyć ustami.
Poczuł, że zostaje podniesiony w górę. Potem poddał się delikat-
nemu kołysaniu.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]