[ Pobierz całość w formacie PDF ]

już dawno temu wykorzystał do czegoś innego.
Schudłem, pomyślał. Wcześniej jakoś nie umiałem,
zaśmiał się pod nosem. Wdrapali się na samą górę.
Wskazała na właz prowadzący wprost do nieba.
Wiedziała jak go otworzyć, zrobiła to prawie
niezauważalnie. Czyż nie dlatego mnie tu przyprowadził?
Taka myśl spadła na nią znienacka, otworzyła też
wreszcie oczy. Zatrzymała się niepewna dalszego losu,
widmo przeznaczenia dopadło ją wtedy natychmiast.
Ciśnienie na tej wysokości było nienaturalne, ciężki
oddech ogarnął ich nozdrza, a potem także płuca. On,
przyzwyczajony do takich warunków, holował ją
półprzytomną, gdzieś w pobliże ogromnego nadajnika.
Potężny maszt, antena całego świata, jak mu się
wydawało, wyłaniał się z samego jego środka. Piął się w
nieznane, ponad chmurami, które przecinał swym ostrym
szpicem. Był głosem ludu, pragnieniem gwiazd,
pomyśleli oboje. Poprawili maski, narzucili na siebie
palta z żółtych prochowców, które wygrzebali po drodze
ze strażackich schowków. Głowy skryli w kapturach. Nie
szło oddychać, powietrze dusiło i zatykało. Pochyleni,
odwrócili się w kierunku wybuchu. To, co tam dostrzegli,
niepodobne już było do niczego&
Grzyba nie było już na horyzoncie, tylko miasto
umarłych, ukazało mu swe zniszczenia. Płonący kocioł,
co niknął w półmroku, swym gorącem parząc na śmierć,
usypiał. Szkarłatne płomienie targały całym już
spopielonym centrum. Przesuwały się szybko w kierunku
ich podniebnej kryjówki. W powietrzu unosił się zapach
śmierci, a lęk konających w cierpieniu rozchodził na
wiele mil. Usłyszeli ich głosy, które pragnęły już tylko
jednego. Usłyszeli niemą ich niemal prośbę o
natychmiastowe unicestwienie. Zobaczył wtedy w
myślach obraz zniszczenia. Zrozumiał także, że ten ból
był silnie trujący. Kolory mrożące krew w żyłach
ociekały czerwienią wyblakłą i szarością popiołu. I ich
oniemiałe od tego gęby, które wraz z nimi od razu
znikały, żywcem pożarte, przez tę drapieżną łunę i
poświatę nuklearnego oddechu. Tysiące istnień ziemskich
zmielonych na proch, następne tysiące krzyczących i
wciąganych w wir ostrzy tego miażdżącego młynka.
Drastyczny obraz życia, które dech swój utraciło już
chyba na zawsze, co swe piękno przekuło w skrywaną
dotÄ…d brzydotÄ™&
Płakał jak na to patrzył, ona nie mogła tam nawet
spojrzeć. Zmusił ją do tego. Kiedy rozpalili ogień,
pomogła mu, jak obiecała. Z obrzydzeniem upychała tam
śmierdzące fekalia, by sygnał był jeszcze bardziej
widoczny. Nieświadoma niczego, zobaczyła wtedy
wszystko. Kubeł dymił i strzelał ogniem na boki. Jej łzy,
które ciurkiem skapywały po brodzie, rozpierzchły się w
przestrzeń wraz z wrzaskiem, który rozerwał jej niemal
serce. Helikoptery krążyły w zasięgu ich wzroku, szukały
ocalonych w miejscu, gdzie nikt taki już nie pozostał.
Działali w panice, bez planu żadnego, czy wreszcie w
zaskoczeniu. Czy tutaj dolecÄ…? Czy ich zobaczÄ…? Czy
dostrzegą ten dach ponad chmurami? Wpadła mu w
ramiona, ścisnęła go w pół, aż zaryczał z bólu. Uniósł ją
do góry. W tym samym momencie oboje zapragnęli tego
samego, ich wzrok poszybował ostro w tamtym
kierunku&
 Ocal nas, Panie. Ocal, bo tu zginiemy  na
klęczkach wypowiadała te słowa.
 Nie proś, nie błagaj i tak nie usłucha&
 Nie wierzysz w Niego?
 Już nie wiem, w co wierzyć. Już nie potrafię, już
nie chcÄ™&
Spojrzała zaledwie na jego buty.
 Umrzemy, prawda?
 A skąd mi to wiedzieć? Jakże decydować 
odpowiedział niewyraznie.
 Boję się śmierci, boję się bólu straszliwego. A ty? 
zagadnęła.
Popatrzył na nią z góry.
 Zmierć nie boli  oznajmił.  Nadchodzi
niespodziewanie. Ból potęguje tylko odchodzenie, to
umieranie jest straszne&
Słowa te uleciały w próżnię, spadły jednak na nią po
chwili niczym konające, cukrowe gołębie.
 Znam wyjście  podniosła się z kolan.
 Jakie? Oświeć mnie, bom chyba postradał już
zmysły&
Uśmiechnęła się intrygująco.
 Ja także, skaczemy?
Była gotowa na wszystko, na śmierć także. Choć
pragnęła żyć, ten skok mógł wreszcie wszystko
zakończyć. Coraz bardziej docierało do niej, że najgorsze
dopiero przed nimi. Zobaczyła to wtedy w jego oczach,
które od razu także pokochała. Miłość nie istniała dla niej
od dawna, może w ogóle jej nie było. Nie potrafiła
przecież dotąd zgłębić jej tajemnicy. Szok, jakiego
doznała w dzieciństwie, zniechęcił ją do tego typu
zachowań. Była samotnikiem. Skazanym na sukces
samotnym wilkiem, który nie szukał łatwego celu.
Wszystko szło u niej jak po grudach, mozolnie zdobywała
coraz to wyższe cele. Zamknięta w sobie, dzika i
nieokiełzana, szarpała pazurami to ich męskie zło.
Pastwiła się nad nimi, tak bardzo przypominali jej
własnego ojca. Najchętniej dosłownie zamknęłaby im
usta na całe życie&
Zbiegali w gęsiego, omijając sterty śmieci, które były
usypane w niesymetryczne kopce na schodach. Naturalny
bałagan, pomyślał. Wszystko i nic. Papierowe kalki, co od
bieli, odbijały już tylko czerń. Dygotała ze strachu, lęk i [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • littlewoman.keep.pl