[ Pobierz całość w formacie PDF ]
żonę i dzieci. Nie było ludz kiej siły, żeby mu uświadomić, że tak nie jest. Dlatego też
Montalbano udzielił jedynej możliwej odpowiedzi:
- Wszystko dobrze, chwała Bogu.
Lattes nic nie odpowiedział. Skoro tak lubił wyrażenie chwała Bogu , dlaczego nie
dołączył do Montal - bana w pobożnych podziękowaniach, jak to zawsze robił? I dlaczego nie
nazwał go drogim komisarzem , jak to miał w zwyczaju? Komisarz zorientował się nagle, że
Lattes jest dużo mniej wylewny niż zwykle. Przyszło mu do głowy, że może ma to jakiś
zwiÄ…zek z wezwaniem od kwestora.
- Wie pan może, w jakiej sprawie...
- Nie zostałem poinformowany.
Odpowiedz padła zbyt szybko. Może warto było trochę podrążyć.
- Obawiam się, że popełniłem wielki błąd - wymruczał komisarz, przybierając
zmartwionÄ… minÄ™.
- Ja też się tego obawiam.
Surowy ton.
- A zatem coś pan wie, i nie chce mi powiedzieć! Czy to coś poważnego? - Pan Lattes
opuścił głowę na znak potwierdzenia. Montalbano ciągnął dalej swą dramatyczną scenę.
- O mój Boże! Nie mogę stracić pracy! Mam rodzinę na utrzymaniu! Prawdziwą
rodzinÄ™ na utrzymaniu! I dzieci! A nie jakiÅ› konkubinat, jak to teraz w modzie!
Lattes rozejrzał się dookoła, odzwierny czytał gazetę, w przedpokoju byli więc sami.
- Niech pan posłucha - powiedział szorstko. - Wygląda na to, że pan...
W tym momencie kwestor otworzył drzwi swojego gabinetu.
- Nie przyszedł jeszcze ten...
Lattes zareagował instynktownie. Obiema rękami popchnął Montalbana w kierunku
kwestora, a jednocześnie wykonał skok, aby oddalić się od komisarza. Cóż to, Montalbano
był zadżumiony?
- Jest tutaj! - zawołał Lattes.
- WidzÄ™. Niech pan wchodzi, Montalbano.
- Jestem panu potrzebny? - spytał Lattes.
- Nie!
Drzwi zamknęły się za plecami komisarza z głuchym łoskotem płyty nagrobnej.
11
Na pewno chodziło o coś poważnego, więc lepiej nie zaczynać od drażnienia
BonettiegoAlderighiego kpinkami ani też nie dać się ponieść temperamentowi, żeby nie
doprowadzić do awantury.
Kwestor usadowił się za biurkiem w swoim fotelu, ale nie dał znaku Montalbanowi,
żeby także usiadł. Kolejny znak, że sprawy nie mają się dobrze.
BonettiAlderighi przez dobre pięć minut wpatrywał się w komisarza, jak gdyby nie
widział go nigdy wcześniej i w końcu zniecierpliwiony wydał z siebie bah! . Mont - albano
też wyczerpał swoje zapasy cierpliwości, aby stać nieruchomo, nie odzywać się i nie wpaść
we wściekłość.
- Może mi pan wyjaśnić, skąd panu przychodzą do głowy pewne pomysły? - spytał
wreszcie kwestor.
O jakie pomysły mu chodziło? Na wszelki wypadek lepiej rozegrać to ostrożnie.
- Panie kwestorze, jeśli chodzi o tak zwane porwanie Picarelli, przyjmuję na siebie...
- W dupie mam porwanie Picarelli. Jeszcze o tym porozmawiamy, może się pan nie
obawiać.
Czyli w czym rzecz?
Nagle Montalbano przypomniał sobie ten pieprzony żarcik w związku ze sprawą
Piccola, kiedy odpowiedział kwestorowi wierszem. Czyżby kwestora oświecił nagle Duch
Zwięty i podpowiedział mu, że komisarz kpiny sobie z niego robi?
- Ach, rozumiem. Ma pan na myśli, że napisałem, że Vigata to nie Licata, a Licata to
nie Vigata.
Kwestor wytrzeszczył oczy.
- Zwariował pan? Co to znowu za historia? Wiem doskonale, że Yigata to nie Licata, a
Licata to nie Yigata!
Bierze mnie pan za kretyna? Niech pan nie zaczyna udawać jak zwykle idioty, bo tym
razem nic to panu nie pomoże, może mi pan wierzyć!
Komisarz się poddał.
- Dobrze, więc może pan mi powie, o co chodzi.
- Oczywiście, że powiem! Pewnie, że powiem! Może mi pan wyjaśnić, dlaczego z
takim upodobaniem wpędza mnie pan zawsze w kłopoty?
- Ależ nie znajduję w tym żadnego upodobania. Zapewniam pana, że jeśli to się
zdarza, to bynajmniej nie dlatego, że świadomie tego chciałem.
- Twierdzi pan, że nie robi tego umyślnie?
- Oczywiście!
- No to jeszcze gorzej!
- Dlaczego?
- Bo to oznacza, że działa pan bezmyślnie, nie umiejąc ocenić tego, co robi.
Spokój, Salvo, spokój. Policz do trzech i dopiero potem mów. Nie, lepiej do
dziesięciu .
- Zaniemówił pan?
- Ale co ja zrobiłem?
- Co pan zrobił?
- Tak, co zrobiłem?
- Może mi pan wyjaśnić, po jaką cholerę zaczął pan zawracać głowę tym z Dobrej
Woli ? Dlaczego? Będzie pan łaskaw mi to wyjaśnić?
Ach, więc tu jest pies pogrzebany.
A jednak, jaki szybki refleks wykazał kawaler orderu Guglielmo Piro, żeby od razu
udać się ze skargą do kwestora! Ale w takim razie nos Montalbana nie zawiódł i naprawdę
coś tam śmierdziało.
- Zdaje pan sobie sprawę, kto za nimi stoi? - pytał dalej kwestor.
- Nie, ale mogę sobie wyobrazić. Zadzwonił do pana prałat Pisicchio?
- Nie tylko prałat. Także prefekt, którego żona udziela się szczodrze w tej
dobroczynnej organizacji. A także wiceprezydent regionu. I naturalnie prowincjonalny asesor
do spraw pomocy społecznej. I asesor z urzędu miasta. Wsadził pan kij w gniazdo os,
zrozumiano?
- Panie kwestorze, kiedy wsadzałem kij, nie zdawałem sobie sprawy, że jest to
gniazdo os. Co więcej, wyglądało to na wszystko, tylko nie na gniazdo os. Ograniczyłem się
do zadania kilku pytań człowiekowi wskazanemu mi przez prałata Pisicchia. Nazywa się
Guglielmo Piro.
- On twierdzi, że używał pan oskarżycielskiego i ob - razliwego tonu w czasie swojego
najścia.
- Najścia? To przecież on zaprosił mnie na spotkanie.
- Mogę przynajmniej się dowiedzieć, z jakiego powodu zaczął pan nachodzić prałata i
jego organizacjÄ™?
Ze świętą cierpliwością Montalbano wyjaśnił kwestorowi, co nim powodowało.
Ton kwestora trochę się zmienił.
- To dopiero pasztet, co?
- Zgadzam się. Tylko że u nas, gdy tylko zacznie się jakieś dochodzenie, zaraz wpada
się na jakiegoś posła, prałata, polityka i mafiosa, tworzących łańcuszek świętego Antoniego,
by chronić osobę, której dotyczy śledztwo.
- Na miłość boską, Montalbano, niech mi pan oszczędzi swoich teorii! Jednym
słowem, sądzi pan, że między tą organizacją dobroczynną i zamordowaną dziewczyną może
być jakiś związek?
- Trzymam się faktów. Musiałem porozmawiać z tymi z Dobrej Woli , bo dwie inne
dziewczyny, z takim samym tatuażem jak zamordowana, skorzystały z pomocy
stowarzyszenia. Jeśli to nie jest związek, to sam nie wiem, co nim może być!
- Uważa pan, że kryje się za tym coś więcej?
- Tak, ale jeszcze nie udało mi się zrozumieć, czy naprawdę jest w tym coś więcej i na
czym to polega.
- To pana jeszcze bardzo mnie martwi.
- W jakim sensie?
- Jak długo będzie pan jeszcze indagował na temat stowarzyszenia?
Jak miał ustalić konkretną datę?
- Nie potrafię tego dokładnie określić.
- Więc ja określę. Daję panu cztery dni, ani jednego dnia dłużej.
- A jeśli mi to nie wystarczy?
- Musi pan sobie jakoś poradzić. A w czasie tych czterech dni proszę postępować z jak
największym taktem.
- Proszę nie wątpić, będę szczodrze używał wazeliny.
O cholera, wymknęło mu się!
[ Pobierz całość w formacie PDF ]