[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Przyglądał się, jak Amanda, nachylona nad apteczką, szuka bandaŜy i
środków dezynfekujących. Jego oczy wędrowały po jej szczupłym ciele,
przylgnęły do delikatnych, długich, wijących się włosów.
- Wodna nimfa – mruknął. Amanda spojrzała na niego, zaszokowana tą
dziwną uwagą i zaczerwieniła się.
- Nie odpowiadała ci kąpiel w moim basenie? -zapytał.
- Nie chciałam kusić Terry'ego - uśmiechnęła się Amanda, zwilŜając
wodą kawałek gazy. - Będziesz musiał zdjąć koszulę - dodała
niepotrzebnie.
- Tess by mi pomogła - zauwaŜył znacząco.
- Tess leŜałaby na podłodze, zemdlona - nie dała się sprowokować
Amanda. Ten flirt dziwił ją i niepokoił. Było to coś nowego,
podniecającego i odrobinę przeraŜającego. - Wiesz, Ŝe nie znosi widoku
krwi.
Jace zaśmiał się cicho i zsunął z ramion zakurzoną i poplamioną krwią
koszulę.
Amanda, ze zwilŜoną gazą w ręku, odwróciła się ku niemu i zamarła.
Wpatrywała się jak zaczarowana w jego opalony, muskularny tors,
pokryty gęstwiną czarnych, kręconych włosów. Czuła przyspieszone
bicie serca i była wściekła na siebie za taką reakcję. Był taki męski, Ŝe
patrząc na niego czuła się słaba i bezradna.
- Dlaczego tak mi się przyglądasz? - zapytał cicho Jace.
- Przepraszam - wymamrotała zupełnie bez sensu i pochyliła się
sztywno, by obmyć długą, poszarpaną ranę powyŜej łokcia. - Głęboka -
stwierdziła.
- Wiem. Nie rób zbędnych uwag, tylko ją oczyść - odgryzł się, tęŜejąc
przy najlŜejszym dotknięciu.
- Trzeba ją zszyć - upierała się Amanda.
- Jak i kilka poprzednich, a przecieŜ nie umarłem.
- Mam nadzieję, Ŝe przynajmniej byłeś szczepiony przeciw tęŜcowi.
- Chyba Ŝartujesz.
Miał rację, ośmieszyła się podejrzewając go o taką głupią
nieodpowiedzialność. Skończyła oczyszczanie rany i wzięła pojemnik ze
środkiem dezynfekującym.
- Polej ranę, a nie mnie całego - ostrzegł Jace, widząc, jak gwałtownie
potrząsa pojemnikiem.
- Powinnam cię oblać jodyną. Dopiero by cię zabolało - dodała z
nieprzyjemnym uśmiechem.
- Nie radzę. Mógłbym cię niemile zaskoczyć. Amanda zignorowała tę
zawoalowaną groźbę i zajęła się bandaŜowaniem rany.
- Powinieneś jednak pokazać to lekarzowi - powtórzyła.
- Jeśli po twoich amatorskich wysiłkach zacznie zielenieć, to na pewno to
zrobię - obiecał.
Amanda spojrzała mu w oczy i zamiast groźby zobaczyła w nich
uśmiech.
- Krew mi się burzy, jak na ciebie patrzę, Jasie Whitehall! - warknęła.
Wypadło ostrzej, niŜ zamierzała.
- Święte słowa, panno Carson - odparł uprzejmie, obserwując, jak na jej
twarzy wykwitają rumieńce.
- Nie to miałam na myśli! - zaprotestowała bez zastanowienia.
- CzyŜby?
Amanda odwróciła się i zaczęła chować lekarstwa do apteczki. Nie
chciała na niego patrzeć. To było zbyt niebezpieczne.
- KsięŜniczka w łachmanach - skomentował, bystrym okiem oceniając
wiek jej sukienki. - Czy twojego wspornika nie stać na lepsze stroje dla
ciebie?
Amanda zamarła w bezruchu.
- On nie kupuje mi ubrań.
- Akurat w to uwierzę - odparł zimno Jace. - Te twoje kostiumy to Ŝadne
starocie. Najnowsza moda, mała, a ty przecieŜ tyle nie zarabiasz.
- One naprawdę nie są nowe! - krzyknęła zrozpaczona. - Kupuję rzeczy
proste i dobrze skrojone, Jace, takie ubrania nie wychodzą szybko z
mody!
Wzruszył ramionami, jakby znudziła go ta rozmowa i sięgnął po koszulę.
- Niezłe tłumaczenie, moja damo.
- Przestań mnie tak nazywać - wycedziła przez zęby. - Dlaczego nie
moŜesz tak jak Duncan zaakceptować mnie taką, jaka jestem, bez
wyobraŜania sobie o mnie jakichś niestworzonych rzeczy?
- Bo nie jestem i nigdy nie bytem Duncanem. WciąŜ go chcesz? To
dlatego przyjechałaś razem z Blackiem?
- W porządku! - wybuchnęła Amanda. - Owszem, chcę go. Chodzi mi o
jego pieniądze. Chcę wyjść za niego za mąŜ, ukraść mu cały majątek i
kupić wszystkim moim przyjaciółkom filtra gronostajowe! Cieszysz się?
- Prędzej znajdziesz się w piekle, niŜ wyjdziesz za mojego brata -
oznajmił z lodowatym spokojem.
- Dlaczego tak mnie nienawidzisz? - zapytała cicho Amanda.
- Dobrze wiesz, dlaczego. - Jego oczy pociemniały. Amanda spuściła
wzrok.
- To było dawno temu - przypomniała. -1 nie jest to przyjemne
wspomnienie.
- Dlaczego? - warknął, mnąc trzymaną w ręce koszulę. - To by
rozwiązało wszystkie twoje problemy. Ty i ta twoja wstrętna matka
byłybyście urządzone na całe Ŝycie.
- Musiałabym tylko zrezygnować z szacunku dla samej siebie -
mruknęła, spoglądając mu prosto w oczy. - Nie będę niczyją kochanką,
Jasonie, a juŜ na pewno nie twoją.
Wyglądał, jakby dostał w twarz, jego oczy straciły cały blask.
- Kochanką? - warknął. Amanda uniosła dumnie głowę.
- A jak określiłbyś nasze stosunki? - zapytała. - Proponowałeś mi, Ŝebym
z tobą zamieszkała!
- Owszem, ze mną - odparł. - W tym domu. To dom mojej matki, do
cholery! Czy myślisz, Ŝe jej poczucie przyzwoitości pozwoliłoby na coś
takiego? Proponowałem ci małŜeństwo, Amando. Miałem w kieszeni
pierścionek, ale nie zdąŜyłem ci go nawet pokazać.
Amandzie wydawało się, Ŝe Ŝycie z niej ucieka. Jej ciało przeszył nagły,
nieznośny ból. MałŜeństwo! Mogła być Ŝoną Jasona Whitehalla,
mieszkać z nim i dzielić wszystko... moŜe nawet urodziłaby mu juŜ
syna...
Oczy zaszły jej łzami. Jace zauwaŜył to i na jego twarzy pojawił się
okrutny, zimny uśmiech.
- śałujesz, co? Zaczynałem juŜ wtedy odnosić sukcesy. Pierwsze
inwestycje przynosiły zyski. Nawet się nad tym nie zastanowiłaś.
Popatrzyłaś na mnie i zatrzasnęłaś mi drzwi przed nosem. Twoje
szczęście, Ŝe nie rozwaliłem tych drzwi.
- Spodziewałam się tego - przyznała. Serce jej się krajało. - Nawet bym
nie miała o to pretensji. Ale byłeś taki wściekły, Jace. Po prostu fizycznie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]